**Tony**
Rhodey pomógł mi wstać i o dziwo nie robił mi kazania. Chyba już nie miał na to sił, a przecież wiedział, jak była ważna dla mnie Pepper. Dzięki niej moje życie nabrało sensu, aż chcę z nią być do końca. Póki Śmierć nas nie rozłączy. Tak. Przysięga małżeńska nas czeka, lecz wpierw urodzi się dziecko. Wyjaśniałem Rhodey’mu, jak bardzo chcę zobaczyć się z kobietą mego życia, a on dalej nie chciał mnie puścić wolno. Do rozmowy dołączył Yinsen. U niego było widać, że nie był zachwycony.
Dr Yinsen: A ty, gdzie się wybierasz?
Tony: Do Pepper
Dr Yinsen: Rhodey, pozwalasz mu na to?
Rhodey: Nie, bo powinien leżeć, ale…
Dr Yinsen: Ale co?
Rhodey: Jak jeden dzień się zerwie z łóżka, nic się nie stanie
Dr Yinsen: Rhodey…
Rhodey: Zresztą, gdyby coś się działo, jesteśmy w pobliżu
Tony: Dzięki, Rhodey. Ja… nie odpuszczę, doktorze
Dr Yinsen: Ech! Skoro tak bardzo nalegasz, to zgoda. Możesz do niej pójść, ale najpierw cię zbadam. Muszę mieć pewność, w jakim jest stanie twoje serce
Tony: Dobrze
Lekarz sprawdził stetoskopem, jak bije organ, a po ponownym podpięciu do kardiomonitora, widział, że nie było ani źle ani dobrze. Wahał się, czy mnie puścić, lecz później zgodził się. Jeszcze z rana ubrałem się i z pomocą przyjaciela opuściłem dom. Wsiedliśmy do karetki, jadąc do szpitala. Sama ta myśl, że zobaczę się z rudą, dawała mi siły, by szybciej wyzdrowieć. Muszę, jak najszybciej stanąć na nogi, bo złoczyńcy sami się nie powstrzymają. Ups! Zbroja nadal nie została ukończona. Jednak wolę się nią zająć, gdy będę w stanie walczyć.
Gdy minęła godzina, znaleźliśmy się na miejscu. Od razu doktorek nas zaprowadził, gdzie mieścił się oddział dla przyszłych matek. Wystarczyło dwa razy skręcić w prawo, by trafić do odpowiedniej części szpitala. Rozglądałem się po szybach w drzwiach sal, gdzie mogła leżeć Pep. Daleko nie była, bo trzecie drzwi od wejścia. Lekarz natrafił na Victorię i ci wyszli ze sobą porozmawiać, a my odwiedziliśmy naszą przyjaciółkę. Usiadłem obok niej i przytuliłem.
Tony: Dobrze… cię widzieć
Pepper: I wzajemnie. A jednak cię puścili
Rhodey: Ja nie miałem nic przeciwko. No dobra. Trochę miałem
Pepper: O! Hej, Rhodey. Fajnie, że też przyszedłeś. W końcu w komplecie. Hehe! Prawie, bo jeszcze mamy maluszka w drodze. Ciągle go roznosi i już chce wyjść
Tony: Już wiesz… jaka płeć?
Pepper: Aha! Chłopczyk!
Rhodey: No to wam gratuluję. Oby nie pozjadał wszystkich rozumów… Jak się czujesz?
Pepper: Tak dziwnie, bo inne geny, a za cztery dni rodzę
Tony: Tak szybko?
Pepper: Spokojnie. Tylko mi tu nie mdlej
Rhodey: Wczoraj przespał cały dzień. Nadal powinien odpoczywać, ale nalegał, by się z tobą zobaczyć
Pepper: To się nazywa miłość, Rhodey. Tony, chcesz posłuchać, jak bije mu serduszko?
Tony: A mogę?
Pepper: Śmiało. Nie wstydź się
Rhodey: A ja też mogę?
Pepper: Tylko Tony może, bo jest ojcem
Tony: Hehe! Sory, Rhodey
Ostrożnie przyłożyłem głowę do jej brzucha, co mimo ciąży był taki, jak wcześniej. Słyszałem, jak bije mu serduszko, a nogami kopie, jakby chciał walczyć. Mmm… Wojownik. Zdecydowanie mężczyzna godny nazwiska Stark.
Pepper: I jak?
Tony: Nie… boli cię, jak… kopie?
Pepper: W nocy przesadził, ale nie jest źle. To znaczy, że żyje i jest zdrowy. A co z tobą? Lepiej się czujesz?
Tony: Nie… narzekam
Pepper: Lepiej wróć do domu się przespać, ale zanim to zrobisz, coś ci pokażę
Tony: Co to?
Pepper: No zobacz. To nas rozrabiaka
Uśmiechnęła się, podając mi fotografię. Od razu moje serce zaczęło bić szybciej, że znowu poczułem ból. Teraz jestem pewny, że będę ojcem. Za cztery dni? Jak ja ogarnę przygotowania pokoiku dla dziecka? Jeszcze pozostała kwestia imienia.
Rhodey: Tony, uspokój się
Tony: Jestem spokojny
Rhodey: Takie wrażenia?
Tony: Mój… synek
Pepper: Nasz synek
Uścisnęła moją dłoń, a później przytuliłem się do niej, aż uroniłem kilka łez. Wciąż nie potrafię uwierzyć, ale cieszę się z tego.
**Pepper**
Nie wierzę, że Tony się popłakał, Był szczęśliwy. Już dawno go nie widziałam w takim stanie. Ostatnio jedynie starał się walczyć, by znieść ból, a dziś jest przepełniony radością. Jednak czułam, że coś było nie tak. Szepnął mi do ucha.
Tony: Nie… martw się. To normalne. I tak… będę z tobą… przy porodzie. Możesz… na mnie liczyć
Pepper: Dziękuję ci. Jesteś kochany
Rhodey: Ekhm… Nie chciałbym wam przerywać, ale muszę was zapytać, czy macie już imię dla dziecka?
Tony: Może Will?
Pepper: Nie! Zbyt królewskie
Rhodey: Albo James
Tony: Egoista
Rhodey: No co? Ładne
Tony: Ale te… musi być… wyjątkowe… A może… Matt?
Rhodey: Poważnie, Tony? Lepszego nie mogłeś wymyślić?
Pepper: Matt… Matthew… Podoba mi się
Tony: Rhodey?
Rhodey: To twoje dziecko. Mnie nie mieszaj. Niech będzie takie imię
Tony: Będziesz… ojcem chrzestnym?
Rhodey: O! Ty chyba żartujesz? No pewnie, że będę. Dzięki. A ty, Pepper? Zgadzasz się?
Pepper: Jesteśmy rodziną i tak ma pozostać
Rhodey: To w takim bądź razie, moja mama może być matką chrzestną
Pepper: Roberta? Tak? Spoko. Pasuje
Wszyscy byliśmy podekscytowani narodzinami maluszka, ale cały ten urok przerwało pojawienie się lekarzy. Victoria prosiła, by wyszli, bo musiała znowu mnie torturować. Tak. Ciągłe badania są potwornie męczące. Na pożegnanie dałam mu zdjęcie dziecka i cmoknęłam go w policzek. Uśmiechnął się, a nawet pomachał ręką. Później jedynie pokazał nimi znak serca, mówiąc bodajże trzy słowa. Będę… z… tobą. Wiedziałam, że nie kłamie. Ja to po prostu wiem.
---**---
No więc dwie notki zostały dodane i mam nadzieje, ze jutro tez wstawię kolejną. Powiem, że zbliżamy się do momentu, gdy Pep stanie się matką. Będzie się działo :)