Part 72: Zabawa w Boga

2 | Skomentuj


**Victoria**


Byliśmy na końcu operacji. Musieliśmy jedynie zaszyć pozostałe rany i sprawdzić, czy implant spełnia swoje zadanie. Oby nie było już więcej niespodzianek. Jednak w tym zawodzie zawsze jakieś się znajdą. Po zszyciu ran wewnętrznych, zadanych przez skalpel, przyjrzeliśmy się, jak pracuje mechanizm.


Dr Yinsen: Nie jest dobrze. Nadal nie świeci. Musieliśmy coś przeoczyć
Dr Bernes: Niemożliwe. Sprawdzaliśmy wszędzie poza… Ho, nie rób tego. Nie możesz! Znowu straci dużo krwi!
Dr Yinsen: Victorio, uspokój się. Więcej wiary. Czego się boisz? Gorzej być nie może
Dr Bernes: Posuwasz się za daleko! Tak nie można! Chwila… Chyba się budzi
Dr Yinsen: Nie możemy na to pozwolić


Znowu użył nieznanej mi substancji, która spowodowała, że zamiast uśpić Tony’ego, osłabiła bicie serca. Kompletnie oszalał! Wiedziałam, co chciał zrobić, a to jedynie skończy się jedną opcją. Śmiercią. Jednak na nic moje prośby. Gorszego pomysłu nie mógł zrobić, jak przecięcie się w środek mięśnia sercowego. Szukał problemu, dlaczego implant nie współpracuje, ale źle robił. Posuwał się za daleko. Zdecydowanie za daleko. Mimo inwazyjności nacięcia, odnalazł problem. Tego wcześniej nie zauważyłam. Kolejna bomba? Cholera. Przegięcie, jak na jeden dzień.


Dr Yinsen: Mamy winowajcę. Dziwne, że ta nie wybuchła. Dalej uważasz, że źle robię?
Dr Bernes: Nie działają żadne leki
Dr Yinsen: Dlatego spowolniłem bicie serca
Dr Bernes: Szaleństwo
Dr Yinsen: Ale przynajmniej coś pomogło. Pomóż mi pozbyć się bomby. Chwyć szczypcami za dół, a ja przetnę kable
Dr Bernes: Uważaj na główne żyły
Dr Yinsen: Wiem


Powoli zanurzyłam szczypce, chwytając za łącza ładunku, gdy Ho starał się ją unieszkodliwić. To zadanie rangi sapera, a nie lekarza.


**Pepper**


Dlaczego to tak długo trwa? Co się tam dzieje? Jeśli umrze, nigdy sobie tego nie wybaczę. Na zegarku była już prawie trzecia nad ranem, a operacja nadal trwała. Nie umiałam usiedzieć w miejscu, a Rhodey próbował nie pokazywać po sobie strachu, a Rhodey próbował nie pokazywać po sobie strachu. Jednak widziałam, że też denerwowała go ta bezczynność.


Pepper: Mówili coś wcześniej?
Rhodey: Nic, ale musimy być dobrej myśli
Pepper: Boję się
Rhodey: Ja też. Nie mogę wyobrazić sobie, jak można znosić tak wielki ból, a uwierz mi, że krzyczał
Pepper: Nie dali żadnego znieczulenia? To nieludzkie!
Rhodey: Przestań! Może nie działało na nim
Pepper: Rhodey… Ja… Ja muszę tam wejść
Rhodey: Daj im wolną rękę. Wiedzą, co należy zrobić
Pepper: Gdyby wiedzieli, Tony byłby z nami!
Rhodey: Pepper! Uspokój się. Oni walczą, jak tylko mogą, żeby żył. Robią wszystko, co się da. Daj im czas
Pepper: Tony… Nie umieraj… Jeszcze tyle… przed nami


Z oczu ponownie wypłynęły łzy. Bałam się, że o zobaczeniu Tony’ego mogę jedynie pomarzyć.


**Victoria**


Cholera! Znowu coś poszło nie tak. Miał drgawki, puls wariował i znowu krzyczał. Przyjaciel się zdziwił, że się obudził z jego specyfiku, który miał zwolnić bicie serca. Widocznie Tony walczył, by żyć. Dobra postawa, ale znowu jego krzyki nam utrudniały zadanie, skoro był niespokojny. Wezwałam Rhodey’go, żeby przyszedł, a zamiast niego do sali wtargnęła Pepper. Chwila… To jego przyszła żona… Jeśli przy najbliższym przyjacielu nie potrafi zaznać spokoju, niech ona spróbuje.


Dr Bernes: Pepper! Nie krzycz i mnie posłuchaj. Musisz uspokoić Tony’ego. Rozumiesz?
Pepper: Dobrze
Dr Bernes: Postaraj się, by był spokojny i nie patrz, co robimy
Pepper: Zgoda


Chwyciła go za rękę i zaczęła do niego mówić, kiedy my mogliśmy zająć się swoją pracą. Dzięki lekom na uspokojenie wstrząsy ustąpiły, lecz serce biło nieprawidłowym rytmem. Ho zezwolił na kardiofrynę, co dała pożądany efekt. Ostrożnie pozbywaliśmy się bomby. Jeszcze kawałeczek… Moment… Prawie jest na powierzchni… I jest! Sytuacja opanowana, choć implant nadal odmawiał współpracy tak, jak Tony.


Pepper: Tony, jestem tu. Słyszysz mnie? Nie jesteś sam. Walcz dla nas. Daję ci siłę, rozumiesz? Musisz znieść ból. Bądź dzielny, jak przy każdej walce. Proszę… Walcz
Dr Bernes: To działa. Jest dobrze. Mów do niego dalej. Jeszcze chwila i już będzie po krzyku. Co teraz, Ho?
Dr Yinsen: Bomba wyjęta. Możemy zszyć klatkę piersiową
Dr Bernes: Hmm… I co ja mam zrobić?
Dr Yinsen: Sprawdź, czy z implantem jest w porządku. Powinien działać
Dr Bernes: Dobra. Już patrzę… Świeci się, ale…
Dr Yinsen: Ale co?
Dr Bernes: Zbyt słabo
Dr Yinsen: Daj mu czas
Dr Bernes: I już po wszystkim, Tony. Dziękuję ci za pomoc, Pepper i Rhodey’mu też należą się podziękowania
Pepper: I co będzie teraz?
Dr Bernes: Ja muszę wracać do szpitala, ale dr Yinsen z nim zostanie. Ech! Było naprawdę ciężko. Cztery godziny?
Dr Yinsen: Z tyle na pewno będzie, choć zliczyłem sześć. Dobra. Posprzątajmy bałagan i połóżmy go na łóżku. Niech odpocznie
Pepper: Teraz nie umrze?
Dr Yinsen: Nie powinien, ale musi ładować implant
Pepper: Jakoś to przeboleje. Dziękuję za wszystko


**Rhodey**

Nareszcie skończyła się operacja. Tony zasnął, a na twarzy nie było już widać, że cierpi. Chciałem spytać, jak poszło. Czy coś się zmieniło?


---**---

No i to tyle, jeśli chodzi o fazę trzecią. Teraz przejdziemy do czwartej, gdzie będzie się działo. Dużo czeka na was niespodzianek. Uprzedzam, że taki były plany, a dzięki rozmowom z moją blaszaną rodzinką, kształtowała się fabuła. No więc przepraszam, że Tony będzie.. Pepper zostanie... a Rhodey... Czyli co mówić więcej, jak prosić o cierpliwość. Możecie dać jakieś pytania? Czy ktoś jeszcze czyta? Dajcie jakiś znak, bo gdyby chciała pisać tylko dla siebie, nie wstawiałabym opo na bloga :)

Part 71: Zaufaj mi

0 | Skomentuj


**Pepper**


Nie chciałam mieć żadnej armii, więc pozbyłam się Tong jednym gestem. Siła z pierścieni była poza moją kontrolą, dlatego musiałam je zniszczyć, bo schować, to za mało. Poleciałam z Księżyca, używając ostatnich sił, by moc z pierścieni wyparowała. Poczułam, jak słabnę, a zbroja znika z ciała, zaś cała Makluańska potęga wybuchła, a fala eksplozji popchnęła mnie ku Ziemi. Zaczęłam spadać. Jeśli mam umrzeć, nie boję się tego. Skończyłam z moim przeznaczeniem. Jestem wolna.
Nie spodziewałam się, że ktoś mnie złapie. Chwila… Rhodey? Skąd wiedział? Dziwne, a na brzegu pełno ryb. Co jest grane?


Rhodey: Miałaś szczęście, że byłem w pobliżu. W porządku?
Pepper: Zabiłam Gene’a
Rhodey: Należało mu się za to, co zrobił. Przez niego Tony nadal cierpi. A gdzie masz pierścienie?
Pepper: Zniszczyłam je. To koniec. Eee… To teraz pozwól, że ja zapytam. Skąd tyle ryb?
Rhodey: Wrzuciłem reaktor do morza, by nie wybuchł w fabryce
Pepper: Ale przecież… Tony!
Rhodey: Spokojnie. Jest w odpowiednich rękach
Pepper: Jak to?
Rhodey: Operują go
Pepper: Zabierz mnie do niego
Rhodey: Nie możemy przeszkadzać, bo jeszcze nie skończyli
Pepper: I tak chcę być z nim
Rhodey: Twoje wsparcie się przyda


Razem z Rhodey’m poleciałam do zbrojowni. Tak się bałam, że Gene go zabił, ale na szczęście prawda była inna. Chciałam być przy nim. Przeze mnie cierpi.


**Victoria**


Tony w końcu był spokojniejszy, bo ból zniknął. Jednak na kardiomonitorze puls był nierówny. Niedobrze. Od razu chciałam podać kardiofrynę, ale Ho nalegał czekać, aż wstawimy implant. Ostrożnie wkładaliśmy mechanizm w dziurę, podłączając uważnie każdy z kabli. Znowu coś było nie w porządku. Zaczął się trząść.


Dr Yinsen: Cholera! Podaj lek na uspokojenie
Dr Bernes: Na pewno zadziała?
Dr Yinsen: Zrób to!


Podałam, co kazał i drgawki ustąpiły. Jednak funkcje życiowe zaczęły spadać niebezpiecznie nisko. Przygotowałam defibrylator, żeby uruchomić implant. Wystarczy jedno uderzenie o średniej mocy.


Dr Bernes: Strzelać?
Dr Yinsen: Musi spaść do zera
Dr Bernes: Oszalałeś?! Tak nie można!
Dr Yinsen: Pamiętasz o łamaniu zasad dla ratowania ludzkiego życia?
Dr Bernes: Pamiętam, ale… Teraz to za wiele
Dr Yinsen: Zaufaj mi, Victorio. Chcę mu pomóc


Ho miał większe ode mnie doświadczenie, więc musiałam dać mu wolną rękę, zgadzając się na wszystko. Poczekałam na poziomą linię, a czekać nie trzeba było długo. Bardzo szybko się pojawiła i wtedy spostrzegłam, że on czegoś użył. Nie wiedziałam, co to jest. Specjalnie próbuje zatrzymać akcję serca? Tak… Zrobił to.


Dr Yinsen: Ładuj do 400. Strzelaj!


Uderzyłam z defibrylatora, ale nie udało się. Użyliśmy większej mocy, wspomagając się adrenaliną. Chwila… Jeszcze sekunda… Jest!


Dr Bernes: Mamy go. Co teraz?
Dr Yinsen: Poczekaj. Trzeba sprawdzić, czy implant jest podłączony prawidłowo
Dr Bernes: I co?
Dr Yinsen: Podaj mi skalpel
Dr Bernes: Jeszcze chcesz go kroić?
Dr Yinsen: To konieczne. Jeden z przewodów utknął w lewym przedsionku
Dr Bernes: Niedobrze. Trzeba uważać
Dr Yinsen: Wiem, dlatego muszę go jakoś przesunąć


Stąpaliśmy po cienkim lodzie. Jeden zły ruch i wszystko pójdzie w diabli. Podałam mu skalpel, by naciął lekko organ. Delikatnie włożył rękę w celu wyjęcia przewodu. Próbowałam być spokojna, a przecież Ho powinien czuć strach. Chyba wzięłam go od niego. Obserwowałam kardiomonitor, przygotowując się na każdą z możliwych opcji. Na razie było dobrze. Eee… Do czasu, gdy doszło do najgorszego. Przewód swoim ostrym końcem przeciął aortę. Musiałam pomóc zatrzymać krwawienie.


**Pepper**


Cały lot myślałam nad tym, co zrobiłam w kosmosie. Posunęłam się do zabicia człowieka. Jednak nie czułam się z tym źle, bo należało mu się. Chciał nas pozabijać, więc role się odwróciły.


Rhodey: Czyli naprawdę Gene nie żyje? Szkoda, że nie mogliśmy tego zobaczyć
Pepper: Też żałuję. Zrobiłam to, bo odpalił bombę. Myślałam o najgorszym
Rhodey: Na szczęście Tony jest bez reaktora. Zobaczymy się z nim po operacji
Pepper: Wstawią nowy implant? Będzie musiał się ładować? Nie umrze?
Rhodey: Whoa! Pepper, zwolnij! Nikt cię nie goni. Wiem, że dadzą implant, ale na resztę pytań sam chciałbym znać odpowiedzi
Pepper: Oby wszystko dobrze się skończyło. Wydawało mi się, że ci rycerze mnie w świątyni posiatkują, a obudziłam się, jak nowo narodzona


Po jakiś dwóch godzinach znaleźliśmy się na terenie fabryki. Od razu chciałam pobiec do Tony’ego. Za jakąś szybą widziałam jakiś lekarzy. Miałam zamiar krzyczeć, lecz jedynie upadłam na kolana, płacząc.


Pepper: Rhodey… Co… się… dzieje?
Rhodey: Musimy czekać. Tony jest silny
Pepper: To moja wina. Moja i tych pierścieni


**Victoria**

Zdołaliśmy zatrzymać krwawienie, ale to nie był koniec problemów. Zszyliśmy aortę i wyjęliśmy przewód. Jednak na happy end było za wcześnie. Pozostał jeden element. Trzeba przywrócić Tony’ego do życia.

Part 70: Jeszcze więcej cierpień

0 | Skomentuj

**Victoria**


Na miejscu znaleźliśmy się o dwudziestej drugiej. Nie udało się szybciej przez korki, bo niektórzy wracali ze Świąt do swoich domów. Ho był opanowany, ale nie ja. Nie w takiej sytuacji. Z karetki wzięliśmy sprzęt do operacji wraz z torbą pozostałego asortymentu medycznego i wbiegliśmy do fabryki. Rhodey od razu nas pokierował, gdzie leżał Tony. Pomieszczenie było białe bez śladów jakichkolwiek zanieczyszczeń. Jedynie na jego środku stało łóżko z białym pierścieniem, a nad nim lampa. Ho zaczął rozpakowywać sprzęt, gdy próbowałam uzyskać jakieś istotne szczegóły o stanie chłopaka.


Dr Bernes: Podawałeś mu coś wcześniej?
Rhodey: Tylko te na uspokojenie
Dr Bernes: Ile?
Rhodey: Dwie dawki
Dr Bernes: Rozumiem, że to przez ciągły ból
Rhodey: Tak
Dr Bernes: Działo się coś wcześniej?
Rhodey: Najpierw miał drgawki, a później ciągle go bolało serce
Dr Bernes: Mhm… W porządku. Teraz będziemy go operować, a ty zostań na zewnątrz
Rhodey: Nie mogę być przy nim?
Dr Bernes: Wiem, jak ci na nim zależy, ale musisz poczekać. Po operacji wszystkiego się dowiesz
Rhodey: Czy możesz mi coś obiecać?
Dr Bernes: Rhodey, jestem lekarzem. Nie mogę dawać fałszywych nadziei. Zrobimy, co w naszej mocy


Zamknęłam drzwi, przygotowując się do operacji. Ho był już gotowy, a sprzęt leżał rozłożony. Bałam się, że pójdzie coś nie tak, ale to takie samo ryzyko, jak przy każdej ingerencji chirurgicznej. Umyłam ręce, ubierając fartuch chirurgiczny oraz założyłam maskę na twarz. Próbowałam chwycić się odwagi, by wszystko skończyło się dobrze.


Dr Yinsen: Implant leży na stole, a kardiomonitor podłączony. Możemy zaczynać
Dr Bernes: Musimy uważać na reaktor z bombą
Dr Yinsen: Rhodey dalej jest w fabryce?
Dr Bernes: No tak
Dr Yinsen: Później przyda nam się jego pomoc. No dobra. Podaj skalpel
Dr Bernes: Czekaj!
Dr Yinsen: Co?
Dr Bernes: Trzeba go znieczulić
Dr Yinsen: Jeśli zadziała, to zgoda


Wstrzyknęłam mu środek znieczulający w obrębie klatki piersiowej. Jednak wciąż nie spał, bo czuł ból.


Dr Bernes: Tony, spokojnie. Zaraz poczujesz się lepiej… Wziąłeś sprzęt do narkozy?
Dr Yinsen: Nie, dlatego użyjmy morfiny
Dr Bernes: Ale jeśli nie pomoże?
Dr Yinsen: To będzie pod maską tlenową i tyle. Więcej nie da się nic zrobić. Musimy operować


Podałam morfinę dożylnie, lecz również nie dała pozytywnych rezultatów. Dałam maskę, by ułatwić mu oddychanie. Przykro mi, Tony. Będziesz musiał znieść większy ból. Ho zrobił nacięcie w klatce piersiowej w celu dostania się do “korzeni” reaktora. Chłopak czuł ból, bo krzyczał, a ciało było niespokojne.


Dr Bernes: Wytrzymaj. Wiem, że cię boli, ale musisz być silny. Oddychaj spokojnie
Dr Yinsen: Idź po Rhodey’go. Ktoś musi go uspokajać, bo bez ciebie nie zrobię tej operacji


Zgodziłam się i poprosiłam, by przyszedł. Długo nie musiałam prosić, a sam pchał się do drzwi.


Dr Bernes: Uspokajaj i trzymaj go
Rhodey: Dalej czuje ból? Zróbcie coś!
Dr Yinsen: Robimy, ale musisz nam pomóc. Bądź przy nim i postaraj się, żeby był spokojny
Rhodey: Dobrze


Powoli wyjmowaliśmy reaktor, aż doszło do najgorszej części. Trzeba odciąć wszystkie kable, które były połączone z sercem. Ostrożnie przecięłam jeden z kabli. Uff! Pozostały trzy, co nie sprawiały trudności. Jednak Tony nam nie pomagał ciągłym swoim niepokojem. Rhodey trzymał go, ale on dalej przez ból nie potrafił być spokojny, przez co serce szybciej biło, a to utrudniało nam zadanie. Wstrzyknęłam środek nasenny, lecz również nie zadziałał. Jednak reaktor został wyjęty.


Dr Yinsen: Najgorsze za nami. Rhodey, pozbądź się tego, by wybuchło w jakimś miejscu, gdzie nikomu nie stanie się krzywda
Rhodey: A co z nim?
Dr Yinsen: Zaraz poczuje się lepiej. Wywieź reaktor, jak najdalej


Podał mu ustrojstwo, które wziął do ręki i bodajże ubrał zbroję. Słyszałam, jak coś dużego stawia kroki. No nic. Teraz musieliśmy dopilnować, by wszystko poszło zgodnie z planem.


**Pepper**


Nie chciałam, by Gene dostał pierścienie, ale groził, że zabije Tony’ego. Blefuje? Widział, jak nie wierzę jego słowom i pokazał mi jakiś przycisk. Chyba nie robił sobie żartów. Zabiję tego pieprzonego drania.


Gene: Jeden przycisk, a pożegnasz się z ukochanym. Masz wybór. Oddaj pierścienie albo już nigdy się z nim nie zobaczysz. Więc… Co zrobisz?
Pepper: Ja… Ja…  Nie mogę… Nie możesz ich dostać
Gene: Ostatni raz proszę. Oddaj je
Pepper: Nie!
Gene: Moja cierpliwość się skończyła. Nie zdążysz się pożegnać. Pamiętaj, że jesteś temu winna


Wcisnął przycisk, aż we mnie coś się zrodziło. Furia, gniew, wściekłość, która obudziła nową moc, a w głowie miałam chęć zabicia Gene’a.


Pepper: Niee! Tony! Och! Przegiąłeś! ZABIJĘ CIĘ, GNOJU!

Użyłam całej mocy na jeden atak. Może byliśmy w kosmosie, lecz zdołałam dotkliwie go zranić. Wytworzyłam silny promień, który zaczął przepalać mu skórę, a ciało rozpadało się, zmieniając w proch. Krzyczał z bólu, a ja nie przestawałam. Chciałam, żeby cierpiał. Tak bardzo chciałam, by poczuł, jak to jest czuć oddech Śmierci na swojej skórze. Gdy wszystko się traci, by poznać niewyobrażalne cierpienie. Po kilku minutach nic z niego nie zostało. Prochy zostały rozrzucone po całej przestrzeni kosmicznej, a żołnierze Tong zaczęli przede mną klęczeć. Nie tego się spodziewałam, ale mój plan prawie dobiegł końca. Teraz musiałam pozbyć się pierścieni, by nikt przenigdy nie użył ich mocy jako broni, jak ja dzisiaj.


---***---

Uwaga. Ważne info. Jako, że będzie szkoła od jutra, nie wiem, kiedy się pojawią notki. Za długie czekanie przepraszam. Czy macie jakieś pytania odnośnie kolejnych partów? Powiem wam jedynie, że będzie się działo :)

Part 69: Odrodzenie

0 | Skomentuj

**Pepper**


Strażnik pojawił się na chwilę i zniknął. Postanowiłam nabrać sił wraz z odpornością przez medytację. W ten sposób łatwiej znieść ból. Po krótkiej chwili poczułam przypływ energii. Powoli wstałam, będąc gotowa na kolejne uderzenie. Teraz cała dwunastka rycerzy zaatakowała w tym samym momencie, uderzając w te same miejsca, co poprzednio. W sali usłyszałam donośne echo mojego krzyku. Ten ból był silniejszy od poprzedniego.


Strażnik: Poddajesz się?
Pepper: N… Nigdy!
Strażnik: Więc będziesz cierpiała
Pepper: Ach! Tylko… na tyle… was stać?
Strażnik: Tak bardzo chcesz mieć całą potęgę pierścieni Makluan?
Pepper: Chcę… zmienić… świat… za wszelką… cenę


Nie miałam już sił do kolejnej walki, bo ciało krwawiło coraz mocniej, że słabłam. Jednak nie mogłam się poddać. Musiałam zdać ten test. W jednej chwili zaobserwowałam jakąś zmianę. Każdy z rycerzy zaczął mierzyć w serce, lecz nie rzucili się wspólnie, a osobno. Po kolei jeden z nich ranił mnie, aż krew tryskała większymi strumieniami. Czułam utratę sił.


Strażnik: Poddajesz się?
Pepper: Nie… Nigdy… NIGDY! SŁYSZYSZ? NIGDY!
Strażnik: Podziwiam twój upór, a ta próba dobiega końca
Pepper: Umrę…
Strażnik: Tak


Nagle stało się coś dziwnego. Wojownicy połączyli się ze sobą, tworząc giganta z olbrzymim mieczem. Chyba nadeszła moja kolej, by dołączyć do rodziców. Byłam gotowa na ostateczne uderzenie. Wstałam ledwo na nogi i zamknęłam oczy, czując nadchodzącą Śmierć.


Pepper: Idę do was, tato


W pomieszczeniu rozświetlił się blask miecza, który przebił się przez serce, aż krzyknęłam z bólu, leżąc we własnej krwi. Czułam, jak funkcje życiowe ustają. Oddech, ruch kończyn i bicie serca, jakie przed chwilą wydało ostatni dźwięk w tym samym momencie, kiedy wydusiłam z siebie ostatnie tchnienie życia.
Już myślałam, że znajdę się po drugiej stronie, ale wydarzyło się niezwykłe zjawisko. Ciało zamieniło się w kryształki szkła, które w jednej sekundzie rozprysły się w powietrzu. Zaczęłam lecieć w białym promieniu, żeby doszło do przemiany. Chłód zastąpiło ciepło, a wewnątrz mnie eksplodowała potężna fala energii. Zbroja połączyła się ze skórą, tworząc łuski, zaś w rękach dzierżyłam moc dziewięciu pierścieni.


Strażnik: Udowodniłaś swoją godność. Teraz możesz posiąść ostatni symbol władzy rodu Makluan


Powoli lądowałam na ziemi, czując przypływ sił z kosmicznej energii, a strażnik zmienił się w pierścień. Cała świątynia zniknęła, powracając do formy ruin. I wtedy też wrócił Gene razem z człowiekiem Tong, co zjadł wcześniej smok. Śmierć była iluzją.


Gene: Co się stało?
Pepper: Zdałam test
Gene: Dobra robota, a teraz oddaj mi pierścienie. Chyba chcesz zobaczyć się ze Starkiem?
Pepper: Chcę
Gene: Więc masz wybór. Oddaj mi je, a nie odpalę bomby


**Tony**

Ból był nie do zniesienia, a przez niego zbudziłem Rhodey’go. Podał mi jakiś lek na uspokojenie, ale nie zadziałał. Nie chciałem tak szybko odejść. Tak bez pożegnania? Nie mogę. Straciłem siły na wszystko i ogarnęła mnie ciemność.



**Rhodey**


Bałem się o Tony’ego. Nie wytrzymał z bólu i stracił przytomność. Byłem bezradny, choć jedyną deską ratunku została pomoc medyczna. Sprawdziłem odczyty na bransoletce, które spadały do stanu krytycznego. Natychmiast zadzwoniłem do Victorii. Na szczęście szybko odebrała.


Dr Bernes: Słucham cię, Rhodey. Co się stało?
Rhodey: Jest źle. Bardzo źle. Tony mi tu zaraz wyzionie ducha!
Dr Bernes: Uspokój się. W jakim jest stanie?
Rhodey: Umiera!
Dr Bernes: Nie krzycz. Zaraz tam pojadę z Ho. Niewykluczone, że czeka go operacja. Przygotuj jakieś sterylne pomieszczenie
Rhodey: A nie może być w szpitalu?
Dr Bernes: Tracimy czas! Zrób, co mówię, a my już się zbieramy
Rhodey: Uratujecie go?
Dr Bernes: Zrobimy, co się da


Rozłączyła się, a ja czekałem na ich przyjazd. Musiałem też znaleźć jakieś miejsce do przeprowadzenia inwazyjnego zabiegu, który może ocalić Tony’ego lub nic nie zdziałać. Znalazłem jedno puste pomieszczenie. Od razu przeniosłem go na stół z przykrytym białym prześcieradłem.

Rhodey: Nie umieraj mi tu, Tony. Walcz! Walcz dla nas i swojej przyszłości z Pepper! Proszę cię… Nie zostawiaj… nas. Czy za dużo od ciebie wymagam?



**Victoria**


Implant skończyliśmy akurat wtedy, gdy okazał się potrzebny. Ho wątpił, że zadziała, a na testy nie było już czasu. Tony umierał. Teraz liczyło się to, by go uratować. Razem wsiedliśmy do karetki, jadąc na miejsce wezwania.


Dr Yinsen: Nie wiem, czy nie dojdzie do jakiś komplikacji. Jeszcze nie przeszedł testów, a ty chcesz ryzykować?
Dr Bernes: To nasza jedyna szansa. Jeśli coś pójdzie nie tak, biorę za to odpowiedzialność
Dr Yinsen: Nie możesz
Dr Bernes: Mogę, bo nie zostałam z nimi i postawiłam złą diagnozę. Teraz cierpi przez mój błąd. Gdybym została…
Dr Yinsen: I tak byłoby to samo. Zrozum, że tego nie moglibyśmy uniknąć. Będziesz asystować przy operacji?
Dr Bernes: Z tobą zawsze
Dr Yinsen: No to do dzieła

Przyspieszyliśmy na kolejnym zakręcie, mijając auta w zawrotnym tempie.



----**---

Obrazek nawiązuje, jak mogła wyglądać przemiana Pepper.

Part 68: Wszędzie ból

0 | Skomentuj



**Pepper**

Gene dalej mi nie ufał, a przecież chce dostać pierścień. Bez współpracy możemy się z nim pożegnać. Przeszliśmy wzdłuż korytarza, uważając na pułapki, które mogłyby się uaktywnić. Chwila… Wydawało mi się, że słyszałam dźwięk pił tarczowych.

Gene: Biegnij!

Tak. To były piły. Ulubiony atrybut Whiplasha, nie licząc jego biczy. Zaczęliśmy biec przed siebie, jak najszybciej się dało, by nas nie trafiły. Jednak ten korytarz nie miał końca. Wpadliśmy w zasadzkę.

Pepper: Wybraliśmy… złą… drogę. Co teraz?
Gene: Gdzieś… musi być… ukryte przejście. Szukaj… Rozejrzyj się
Pepper: Skoro to… test iluzji, może one… nie istnieją?
Gene: Pepper, biegnij! Nie… zatrzymuj się!

Stanęłam w miejscu, licząc na dobre rozgryzienie próby. Czekałam… Czekałam… Jeszcze chwila… Piły toczyły się coraz szybciej… Były coraz bliżej i… jedna z nich zraniła mnie w plecy. Poczułam ból, ale jakoś zdołałam się trzymać. Ostrożnie rozejrzałam się, patrząc na otwarte przejście, gdzie piła zniknęła, tworząc dziurę. Powoli podeszłam w tamtą stronę i już nie liczyłam na Gene’a. Sama mogłam przejść ten test. Znalazłam się w komnacie z uśpionymi rycerzami. Dwunastu, otaczających stół z rodziną królewską. Gdy przyjrzałam się bliżej, na nim był znak testu. Dotknęłam go ręką, a postacie z mieczami ożyły, tworząc krąg wokół mnie. Tylko spokojnie, Pepper. To nie świątynia iluzji, a bólu. Muszę znieść ból, by iść dalej, więc tchórzostwa nie brałam pod uwagę. W ten sposób mogłabym jedynie przegrać.

**Tony**

Pracowałem już drugą godzinę bez przerwy. Nie było źle, bo chciałem, jak najszybciej skończyć ulepszanie zbroi. Chciałem, żeby Pepper tu była ze mną. Muszę ją przeprosić, by nie pomyślała sobie, że jestem pieprzonym egoistą. No nic. Liczę, że mi jakoś wybaczy. Zbroja była prawie gotowa. Brakowało kilka elementów, jak małe rakiety, podział pola siłowego i atak soniczny do rękawic. Gdy już chciałem się brać ze te elementy, znowu odezwał się ból. Był tak silny, aż krzyknąłem i upadłem. Przez chwilę świat wirował wokół, a później już wrócił do normy. Rhodey pomógł mi wstać.

Rhodey: Na dziś wystarczy. Teraz musisz odpocząć
Tony: Nie mogę… Ach! Pepper… Ona mnie… potrzebuje
Rhodey: W tym stanie nic nie zdziałasz. Połóż się i odpocznij
Tony: Nie… będę… tracić czasu… na takie… bzdety
Rhodey: A ja nie mam zamiaru patrzeć, jak się zabijasz
Tony: Rhodey…
Rhodey: No co? Nie widzisz tego? Próbuję ci pomóc, a ty nawet raz nie chcesz mnie wysłuchać. Powinieneś się cieszyć, że masz takiego przyjaciela, który potrafi znieść wszystkie twoje humorki, chore zachowania. No wszystko. Tony, zastanów się nad sobą. Chcesz żyć?
Tony: Przecież wiesz, że tak
Rhodey: To przestań ignorować swój stan, bo narodzin dziecka się nie doczekasz
Tony: Przepraszam, Rhodey
Rhodey: To nie żadne “przepraszam”. Weź się w garść
Tony: No dobra. Zrobię sobie przerwę

Ból stawał się coraz silniejszy, że musiałem zażyć morfinę, której zapasy już dawno się skończyły. Musiałem jakoś wytrzymać. Przecież to minie. Nie będzie trwać w nieskończoność. Mylę się?

Rhodey: Co się dzieje?
Tony: Potrzebuję… morfiny
Rhodey: Aż tak boli? To niedobrze. Niestety, ale się już skończyła. Spytam się Victorii, czy możesz wziąć coś, co ci też pomoże
Tony: Dobra... Zapytaj się

Z bólu, aż przegryzałem język. Myślałem, że zaraz umrę. Nie wiedziałem, jak się zachować. Rhodey zdołał połączyć się z lekarką. Teraz czekałem, co powie. Rozmowa trwała dosyć krótko, bo po kilku minutach się rozłączył.

Tony: I co?
Rhodey: Użyj dwutlenku litu
Tony: Już... próbowałem i… nic
Rhodey: To zaśnij, a powinno samo przejść
Tony: Boję się
Rhodey: Niby czego? Śmierci? Przecież nie umierasz. Będę tu, więc nie będziesz sam. Śpij

Przykrył mnie kocem i próbowałem zasnąć, skupiając myśli na Pepper, by o bólu, jak najszybciej zapomnieć. Pomagało. Z początku, bo znowu powrócił, lecz z mocniejszą siłą. Krzyczałem, błagając, by już się skończyło.

**Pepper**

Rycerze stali w kręgu, gdzie ja byłam w środku. Mierzyli swoimi mieczami i jeden z nich zaatakował lewy bok. Potem ruszył się drugi, biorąc za cel prawy bok. Następny był trzeci, kierując swoje ostrze w brzuch. Czwarty był nieco łagodniejszy, raniąc klatkę piersiową. Piąty wolał mierzyć w lewe ramię razem z szóstym, który wziął się za prawą stronę ręki. Siódmy zamierzał wycelować w nogę tak, jak i ósmy, lecz dziewiąty rycerz zaryzykował, wbijając miecz w moje intymne miejsce. Dziesiąty trafił w lewą, a jedenasty w prawą dłoń. Dwunasty uderzył mocno w plecy i na sam koniec wbił drugi swój oręż w środek czoła. Upadłam na kolana, gdy ci wycofali się do swoich miejsc. Krwawiłam z każdej strony ciała. Nie mogłam się poddać, ale traciłam tyle krwi, że mogłam umrzeć.

Strażnik: Poddajesz się?
Pepper: Nie powiedziałam tego
Strażnik: W takim razie, walcz dalej, póki nie skonasz
© Mrs Black | WS X X X