Part 41: Skazany po cichu na śmierć

0 | Skomentuj

**Tony**


Czekałem, aż Rhodey da jakiś znak, że żyje. Patrzyłem się nerwowo na kardiomonitor, który pokazywał normalne bicie serca, ale przez strach nie myślałem trzeźwo, a nie chciałem stąd wyjść. Siedziałem drugą godzinę, czekając na jakąkolwiek jego reakcję. Gdy wstałem z krzesła, zaczęło mi się kręcić w głowie, aż świat zawirował. Lekko się oparłem o poręcz łóżka, ale to nie wystarczyło i upadłem na podłogę. Powoli opadały powieki, ale zdołałem zobaczyć, jak wchodzi lekarka.


Dr Bernes: I coś ty najlepszego narobił? Nie będę też ciebie pilnować


Po raz ostatni usłyszałem jej głos, zamykając oczy.


**Ho**


Wypełniałem dokumentację medyczną Tony’ego. Akurat odebrałem wyniki, które nie pokazywały nic dobrego. Nie wiem, jak mam go zmusić do dbania o serce, ale chyba jedynym sposobem byłoby, gdyby zrezygnował z bycia Iron Manem, czego na pewno nie zrobi. Próbuję mu pomóc, jak się da i nawet dziewczyny nie słucha. Czy ktoś mu przemówi do rozsądku?
Niespodziewanie pojawiła się Victoria. Nie tryskała radością. Chyba chciała…


Dr Bernes: Nie mam czasu, by pilnować Tony’ego!


Wiedziałem. Musiała krzyczeć.


Dr Yinsen: Co się stało?
Dr Bernes: Ignoruje zalecenia! To się stało. Wiem, że się martwi o przyjaciela
Dr Yinsen: I brata
Dr Bernes: Brata?
Dr Yinsen: No tak. Są braćmi. Po wypadku opiekę nad nim przejęła rodzina Rhodesów
Dr Bernes: To i tak nie tłumaczy tego, że zemdlał
Dr Yinsen: Niedobrze
Dr Bernes: No wiem, a muszę zająć się Rhodey’m. Mógłbyś natemperować Tony’ego?
Dr Yinsen: Zajmę się nim, jeśli to miałaś na myśli
Dr Bernes: Proszę
Dr Yinsen: Nie ma problemu. Tak się składa, bo mam wolny dyżur. A jak z nim?
Dr Bernes: Z jego przyjacielem? Ciężko, lecz w miarę stabilny
Dr Yinsen: W porządku. Gdybyś czegoś potrzebowała, służę pomocą
Dr Bernes: Dziękuję, że zawsze mogę na ciebie liczyć


Zamknąłem teczkę i poszedłem po Tony’ego. Leżał na podłodze, ale oddychał. Mógłbym przypuszczać przemęczenie, ale to jedynie jeden z objawów. Postanowiłem wziąć go do gabinetu, bo nie musi leżeć na oddziale. No chyba, że wszystkie moje przypuszczenia okażą się prawdą i będzie duży problem.


**Tony**


Obudziłem się nieco rozkojarzony. Znałem to miejsce, ale nie wiem, dlaczego się tu znalazłem. Po zobaczeniu Yinsena zaczynałem rozumieć, do czego doszło. Ładuję implant, dbam o siebie i niczego nie lekceważę. To musi być…


Dr Yinsen: Chyba znowu się zapomniałeś, co?
Tony: Robię wszystko, co trzeba. To musi być zmęczenie
Dr Yinsen: Nie wydaje mi się. Chyba będziemy musieli na poważnie porozmawiać
Tony: Coś z Rhodey’m? Czy on… Co się dzieje?!
Dr Yinsen: Uspokój się, dobra? Jest dobrze i nie musisz się bać. Jest w odpowiednich rękach. Lepiej skup się na swoim stanie i nie będę ściemniać, bo zrobiło się naprawdę kiepsko
Tony: Jak bardzo kiepsko? Co to ma znaczyć?!
Dr Yinsen: Cisza!
Tony: Przepraszam
Dr Yinsen: Po prostu opanuj swoje emocje. Hmm… Zanim zaczniesz coś kombinować, zapoznaj się z wynikami


Podał mi jakąś teczkę z moimi badaniami, które były wykonane ubiegłego miesiąca. Nie byłem lekarzem, ale chyba nie wyglądały na pozytywne. Nic z tego nie rozumiałem.


Tony: Proszę mi wyjaśnić, co w nich jest złego?
Dr Yinsen: Implant zawodzi
Tony: Jak to? Czyli?
Dr Yinsen: Czyli twoje serce musi mieć inny wspomagacz
Tony: To znaczy, że umrę?
Dr Yinsen: Nie powiedziałem tego, a chcesz?
Tony: Nie! Z Rhodey’m i Pepper stworzyłem niezwykłą więź, dlatego dla nich będę żyć
Dr Yinsen: Spróbuję znaleźć jakieś rozwiązanie, a do tego czasu musisz znaleźć sobie zastępcę na miejsce Iron Mana
Tony: To trudne
Dr Yinsen: A kto mówił, że życie będzie łatwe? Spróbuj odpuścić z walkami, a poczujesz zmianę, choć i tak trzeba znaleźć inny mechanizm


**Victoria**


Dobrze, że Ho wyręczył mnie z niańczenia Tony’ego. Trudno uwierzyć, że ratuje świat jako Iron Man, skoro sam nie potrafi o siebie zadbać. Rozumiałam jego troskę o przyjaciela, ale wszystko ma swoje granice. Powinien więcej odpoczywać. Niestety, ale ja nie mogę zrobić przerwy. Nadal Rhodey nie oddychał samodzielnie, a na wyniki dalej musiałam czekać. Niemożliwe, żeby połknął jedynie leki nasenne, choć to wyjdzie w wynikach i konsultacja psychiatryczna również będzie konieczna.


**Ho**


Chłopak wpatrywał się w kartki, jak zahipnotyzowany. Chyba nie mógł uwierzyć, że mimo swoich starań na poprawę, serce wciąż nie domaga i może umrzeć. Nie powiem mu całej prawdy, bo wkrótce odczuje pozostałe objawy, które do przyjemnych należeć nie będą.


**Rhodey**


Byłem pogrążony we śnie. Chciałem śnić o czymś miłym, lecz po raz kolejny pojawiła się postać Kontrolera. Nadal chciał jakoś na mnie wpłynąć. Czyżbym przeżył? To nie tak miało być. Stanowię zagrożenie, więc muszę umrzeć. Nie chcę, żeby przeze mnie ucierpiał. Nie zabiję Tony’ego. Będę powstrzymywać się do skutku, aż znowu powróci kontrola ciała wraz z umysłem.


** Pepper**

Nie umiałam zasnąć. Mój zmysł mi mówił, że coś się stało. Rhodey? Chyba odzywają się nowe moce.

Part 40: Zmiana miejsc

0 | Skomentuj

**Tony**

Nadal czekałem, aż pojawi się pomoc. Minęło 5 minut, a Rhodey wciąż leżał nieprzytomny. Sprawdziłem jeszcze raz oddech wraz z zmierzeniem pulsu. Cholera. Nie słyszę bicia jego serca. Nie mogę dłużej czekać. Musiałem wziąć się za uciskanie klatki piersiowej. Zrobiłem je z trzydzieści razy plus dwa wdechy. Na nowo zanalizowałem sytuację. Wciąż bez zmian. Gdy już chciałem kontynuować, do kuchni wparowała lekarka. To była Victoria. Mam nadzieję, że mi pomoże. Od razu wyjęła swój sprzęt, mierząc funkcje życiowe.

Dr Bernes: Jak do tego doszło?
Tony: Chyba wziął leki
Dr Bernes: Widzę, bo całe opakowanie jest puste
Tony: Uratujesz go, prawda?
Dr Bernes: Zrobię wszystko, co się da. Najpierw muszę przywrócić go do życia. Odsuń się

Przecięła nożyczkami jego bluzkę i uderzyła z defibrylatora. Byłem przerażony tym, co widziałem. Na kardiomonitorze była pozioma linia, która ciągnęła się do końca ekranu. Uderzyła po raz drugi i udało się.

Dr Bernes: Dobra. Mamy go. Muszę teraz zabrać Rhodey’go do szpitala
Tony: Mogę jechać z tobą?
Dr Bernes: Możesz. No to chodźmy

Zabrała Rhodey’go na nosze i zeszliśmy powoli po schodach. Miałem wrażenie, że z tego strachu serce mi wyskoczy. Oby szybko wrócił do zdrowia. Po kilku minutach znaleźliśmy się w karetce, gdzie podpięła go do innych urządzeń. Pojechaliśmy natychmiast do szpitala na sygnale.

Tony: Uratowałaś mu życie
Dr Bernes: Raczej ty to zrobiłeś. Każda sekunda się liczyła, ale musimy go utrzymać stabilnie, aż będziemy w szpitalu
Tony: Jak mógł to zrobić? Jak taki rozsądny człowiek, który nie ma z niczym problemów, mógł posunąć się do czegoś takiego? Jak?
Dr Bernes: Spokojnie, Tony. Jeśli nie zmieszał różnych leków, będzie żyć
Tony: A popicie je alkoholem?
Dr Bernes: Cholera!

Musiałem wykrakać. Rhodey się obudził, ale dusił się. Nie mogłem na to patrzeć, więc zacząłem szperać po półkach, szukając jakiś lekarstw. Nerwowo otwierałem następne szafki, aż chwyciła mnie mocno za ręce.

Dr Bernes: Uspokój się! Ja się tym zajmę
Tony: Proszę

Od razu wstrzyknęła mu coś do ręki, dzięki czemu miał poczuć się lepiej, ale niestety tak nie było. Znowu pojawiła się ta ciągła linia. Chciałem krzyczeć, lecz nawet nie potrafiłem nic z siebie wydusić. Po prostu siedziałem sparaliżowany ze strachu, a lekarka go zaintubowała.

Dr Bernes: Bez operacji się nie obejdzie
Tony: Jest z nim, aż tak… źle?!
Dr Bernes: Nie krzycz. Robię, co mogę. Zaraz będziemy w odpowiednim miejscu
Tony: Dlaczego chciał się zabić?
Dr Bernes: Nie wiem. Po prostu nie wiem. Aparatura będzie za niego oddychać, ale to nie rozwiąże problemu. Czy brał tylko leki nasenne?
Tony: Nie wiem
Dr Bernes: To ważne
Tony: Ja… Ja… Nie wiem
Dr Bernes: Spróbuj sobie coś przypomnieć, bo potrzebuję informacji

Kilka minut później pojawiliśmy się w szpitalu. Rhodey został zabrany na salę operacyjną. Musiałem mieć nadzieję, że wszystko będzie dobrze.



**Victoria**

Bez wahania postanowiłem zabrać go na operację. Nie wydaje mi się, że leki i alkohol są jedyną przyczyną, Podejrzewam głębokie cięcia na ciele. Nie miałam zbyt wiele czasu, by sprawdzić resztę. Na szczęście parametry wracały do normy. Zleciłam podstawowe badania wraz z obecnością alkoholu we krwi. Sprawdziłem, czy miał jakieś rany. I miał w okolicy mostka.

Dr Bernes: Przygotujcie sprzęt. Będziemy operować.



**Tony**

Trzeba czekać. To dobija, a chcę żeby żył. Jeśli Rhodey umrze, nie wybaczę sobie tego, że wtedy za nim nie pojechałem. Czekałem przed blokiem ponad dwie godziny. Dalej nikt nie wyszedł, a ja stawałem się coraz niecierpliwy.

Dr Yinsen: Tony, co ty tu robisz?

Przez zamyślenie nie zauważyłem, jak przyszedł. Wyglądał na zdziwionego. Normalnie, skoro wizytę mam dopiero za tydzień.

Tony: Rhodey jest operowany
Dr Yinsen: Sprawy Iron Mana?
Tony: Nie wiem. Nadal nie umiem tego pojąć. On by nigdy się do tego nie posunął
Dr Yinsen: Rozumiem, ale nie martw się. Jest silniejszy, niż ci się wydaje. Sam mu dajesz siłę
Tony: Może ma pan rację, ale nie potrafię tak tu siedzieć i nic nie robić
Dr Yinsen: Teraz przynajmniej wiesz, jak on się czuje
Tony: Okropność
Dr Yinsen: Widzisz, dlatego zadbaj o siebie
Tony: Są już wyniki?
Dr Yinsen: Mam je, ale za tydzień się zobaczymy
Tony: A nie mogę dowiedzieć się teraz?
Dr Yinsen: Chyba teraz masz ważniejsze sprawy na głowie

Gdy już chciał pójść, musiałem go na chwilę zatrzymać.

Tony: A powie mi pan później, co z Rhodey’m?
Dr Yinsen: Dr Bernes się nim zajmuje, więc jej zapytaj, co chcesz wiedzieć
Tony: Dobrze
Dr Yinsen: Bądź dobrej myśli
Tony: I będę

Zaczynałem przysypiać na krześle, lecz od razu się przebudziłem, jak pojawiła się lekarka. Część fartucha miała we krwi. Myślałem, że zemdleje. Przecież nie miał żadnych ran.

Tony: Co z nim? Żyje? Będzie żył?! Powiedz coś!
Dr Bernes: Uspokój się. Żyje, ale musiałam go zabrać na OIOM. Muszę obserwować, czy nie spróbuje znowu się zabić. Okazało się, że drasnął się czymś ostrym, ale nic mu nie jest, więc nie panikuj. Na razie jest sytuacja opanowana
Tony: Mogę się z nim zobaczyć?
Dr Bernes: Proszę, tylko mi nie krzycz

Zgodziłem się i poszedłem z nią pod odpowiednią salę. Próbowałem być spokojny, ale to było trudne. Chciałem jakoś opanować swoje emocje. Jednak nie dałem rady, gdy zobaczyłem bladą twarz przyjaciela. Lekarka pozwoliła mi wejść. Jedynie na chwilę.

Tony: Teraz rozumiem, jak ty się czujesz. I nie jest dobrze

Part 39: Jesteś moim bratem

0 | Skomentuj

**Tony**


Rhodey coś ukrywał i nie był sobą. Wiem to, bo znamy się od najmłodszych lat. Muszę z nim porozmawiać. On mi obiecał, że już nigdy w życiu nie wspomni o wypadku. To była święta przysięga, dlatego nie wierzę, że chciał mnie celowo zdenerwować. Wie, jak trudno mi jest żyć z myślą, bo nie zdołałem ocalić ojca. Postanowiłem po rozmowie w zbrojowni zobaczyć się z nim, by sprawdzić, co się z nim dzieje.
Pojechaliśmy rowerami do bazy. Pepper potrzebowała schować gdzieś pierścienie. Muszę zadbać o to, żeby Gene nie próbował jej tknąć. Godzinę później znaleźliśmy się na miejscu. Otworzyłem drzwi, odblokowując je kodem. Była w szoku, ile było przestrzeni, by cokolwiek pomieścić w bazie.


Pepper: Musiało ci to zająć sporo czasu
Tony: Kilka dni
Pepper: Jestem pod wielkim wrażeniem. Hmm… ale muszę gdzieś schować pierścienie. Masz na nie jakieś specjalne pudełko?
Tony: Tak, mam
Pepper: Nie martw się. Rhodey na pewno wrócił do domu
Tony: Oby. To chyba normalne, że niepokoję się o niego?
Pepper: Rozumiem cię dobrze
Tony: Dobra. Zobaczę się z nim później, ale najpierw trzeba skupić się na tym. Mam coś na ich moc, ale będzie zapieczętowana na twój kod genetyczny
Pepper: Dlaczego akurat mój?
Tony: Musisz go wyprzedzić. Jeśli ktoś ma je mieć, to tylko ty. Wierzę ci, że potrafisz kontrolować energię
Pepper: A jeśli jestem za słaba?
Tony: Ej! Nie mów tak. Bez problemu je ukradłaś. Jesteś silna. Wiem, bo już cię trochę poznałem. Będzie dobrze
Pepper: Zgoda, ale musisz się odwrócić na chwilę


Zgodziłem się, lecz nie miałem pojęcia, o co chodzi. Poszedłem po pudełko, a jak wróciłem, miała odsłonięte piersi, choć zakrywała je bluzką. Za to w ręce trzymała pierścienie. Trochę się krępowałem tak patrzyć na nią, ale nie pierwszy raz ją tak widziałem. No nic. Schowałem Mandaryńską biżuterię, a Pepper zabezpieczyła skrytkę, dotykając wieczka swoim kciukiem, które zapamiętało DNA, oznaczając ją jako właściciela.
Niespodziewanie otrzymałem dziwną wiadomość od anonima.


To już koniec


Jaki koniec? Co to ma znaczyć? Chyba muszę szybciej wrócić do domu.


**Rhodey**


Znowu śnił mi się ten sam koszmar. Z okrutnością zabiłem przyjaciela. Kontroler jedynie mi gratulował i powtarzał.


Kontroler: To był test. Teraz zrobisz to
Rhodey: Zabiję Tony’ego Starka
Kontroler: Zabijesz Tony’ego Starka. Bądź gotów


Gwałtownie się obudziłem z krzykiem. Miałem dość widzieć ten sam obraz w mojej głowie. Nie zabiję Tony’ego. Nie zabiję mojego brata i przyjaciela. Muszę walczyć z tą siłą. Będę kontrolować swoje ciało. Nawet kosztem własnego życia jestem w stanie zaryzykować. Jednak muszę wyrzucić z siebie te myśli, zaczynając od napisania prostego zdania, powtarzając je ciągle. Może pomoże?


Rhodey: Nie… zrobię… tego


Powtarzałem zdanie wiele razy, ale to było za mało. Nie potrafiłem przestać myśleć o tym, co zostało mi zlecone. Okropność. Skazać najbliższą mi osobę na śmierć. Na wypadek miałem przy sobie wyjście awaryjne. Jeśli znowu zacznę o tym myśleć, zamknę ten głupi łańcuch i nikt nie skrzywdzi Tony’ego, a ja będę wolny.


**Tony**


Pepper zgodziła się, by wrócić do domu. Wiedziała, jak bardzo się bałem o Rhodey’go. Jest moim bratem i nigdy go nie zostawię. Muszę mu pomóc, bo wiem że ma kłopoty. Była już osiemnasta. Powoli zaczynało robić się ciemno, ale mieliśmy odblaski wraz ze światłami. Bezpieczeństwo przede wszystkim. Dość szybko znaleźliśmy się na miejscu.


Tony: Głupio, że nie wyszło tak, jak chciałaś
Pepper: Bzdura. Było nawet zabawnie przez chwilę
Tony: A może spotkamy się jutro sami? Tylko ty i ja?
Pepper: Co kombinujesz, Tonusiu?
Tony: Ha! Przekonasz się jutro


Cmoknąłem ją w policzek i pożegnałem się z nią. Gdy zamknęła drzwi, poszedłem sprawdzić, jak się czuje Rhodey. Miał pojechać do szpitala przez głowę, ale chyba tego nie zrobił. Zapukałem kilka razy i nie otwierał, lecz bez problemu sam mogłem otworzyć. Nie było zamknięte, a to do niego niepodobne. On zawsze zamykał na noc. Dobra. Bez paniki. Może przysnął przy czytaniu? I tak muszę tam wejść, dlatego wszedłem do środka.


Tony: Rhodey, jesteś tu? Chciałem sprawdzić, czy wszystko gra


Rozglądałem się po salonie, jego pokoju, a później chciałem zajrzeć do łazienki i wtedy usłyszałem huk, dochodzący z kuchni. Od razu tam pobiegłem. Leżał ledwo przytomny. Próbowałem go ocudzić, klepiąc po policzku.


Tony: Rhodey, słyszysz mnie? Nie zasypiaj! Cholera. Nie rób mi tego! Słyszysz?
Rhodey: Nie… zrobię… tego
Tony: Rhodey!


I stracił przytomność. Sprawdziłem puls i oddech. Żył, ale puls był słaby. Od razu zadzwoniłem po pogotowie, dając namiary na adres. Powiedzieli, że zaraz się pojawią. Musiałem wiedzieć, dlatego do tego doszło. Na stoliku leżała kartka. Ciągle powtarzało się to samo zdanie. “Nie zrobię tego”. Ale czego? W dodatku obok niego znalazłem puste opakowanie po lekach nasennych i butelkę wódki prawie wypitej do pełna.

Tony: Rhodey, czy ty chciałeś popełnić samobójstwo? Dlaczego?

Part 38: Opcja bez powrotu

0 | Skomentuj

**Pepper**


Całą tę chwilę przerwał Rhodey, który musiał zacząć haftować. To obleśne. Mało brakowało, a trafiłby na mnie. Jednak już mnie nic nie bawiło, a oni musieli wiedzieć, kim tak naprawdę jestem. Pora się przyznać.


Tony: Muszę cię zabrać do szpitala
Rhodey: Nie trzeba
Tony: Ale raczej muszę. To może być coś poważnego
Pepper: Tony ma rację. Niech cię ktoś przebada
Rhodey: To nic ta…

I znowu puścił pawia. Chyba nie jest z nim dobrze. Zaczęłam się niepokoić, a Tony próbował mu pomóc, choć był przyćmiony. Błądził wzrokiem bez skupienia. Znowu myśli o wyspie? Nie miałam pojęcia, jakie piekło musiał tam znieść, ale i tak musiałam powiedzieć o swoich mocach.

Pepper: Wiem, że to trochę nie najlepszy moment na zwierzanie, ale musicie coś wiedzieć
Tony: Coś się stało?
Pepper: Może zacznijmy od tego, czy znacie Mandaryna
Rhodey: Tego dupka poznałbym z zamkniętymi oczami
Pepper: Dupka?
Rhodey: Przez niego rozbił się samolot!
Tony: Rhodey, przestań
Rhodey: Nie! Ten właśnie pieprzony drań zniszczył ci życie!
Tony: Uspokój się. Proszę cię. Przestań o tym mówić
Rhodey: Przez niego masz chore serce!
Tony: SKOŃCZ!

Krzyczał tak głośno, że obecni ludzie w parku przez chwilę przykuli swój wzrok na nas. Tony od razu położył się i odwrócił na bok. Dlaczego Rhodey go zdenerwował? Co się z nim dzieje? Ten gniew w jego oczach był na parę sekund, a później oprzytomniał.

Tony: Już mi nigdy o tym nie wspominaj
Rhodey: Przepraszam… Ja… Ja tego nie chciałem
Pepper; Dobra, uspokójcie się oboje. Ciężko mi o tym mówić, ale też mogę władać pierścieniami
Tony: Czy to znaczy, że…
Pepper: Tak. Jestem potomkinią rodu Makluan
Rhodey: Wow! To coś nowego. Nadal chcesz z nią być?
Tony: Rhodey, skończ już. A masz jeden z nich?
Pepper: Wszystkie, które miał. Brakuje mi dwóch. Na pewno szybko się zorientuje, że zniknęły
Tony: Jesteś odważna. Mam nadzieję, że jesteś po naszej stronie
Pepper: Zawsze będę

Uśmiechnęłam się, by dać jakąś część radości. Znowu każdy z nas wpatrywał się w niebo, aż zamknęliśmy oczy.

**Tony**

Śniłem, że znowu byłem na wyspie Hummera. Swoim wzrokiem patrzyłem na niego, przypominając sobie, jak zmusił Ducha do zabicia mnie, a ciało Stane’a było gdzieś zabierane. Pamiętałem nadal ciągle ten ból, jaki mi zadał. Jak schodziłem z tego świata. Krzyczałem z bólu, aż nie potrafiłem spokojnie oddychać. Chciałem, by to się skończyło, ale Duch przycisnął jeszcze bardziej. Hummer wrzeszczał, jak opętany, żeby ze mną skończył. Wtedy poczułem, jak miażdży implant i wyciągnął go cały zniszczony. Przestałem czuć cokolwiek.

Hummer: Dobrze się spisałeś. Teraz pójdziemy po jego przyjaciół
Tony: Niee!

Obudziłem się z krzykiem, trzymając się za serce. Na dworze było ciemno, a pod drzewem byliśmy tylko ja, Pepper i Rhodey. Wszystko prawie normalnie. Poza jednym szczegółem. Byłem duchem.
Nagle z cienia wyszedł ten drań. Nie Hummer, a ktoś z AIM.

Kontroler: Twoje dni są policzone

Wtedy całkowicie się ocknąłem z tym samym przerażeniem, jak wcześniej. Musiałem złapać oddech, ale żyłem. Ja żyłem!

Pepper: Tony?
Tony: To tylko… zły sen. Co z Rhodey’m?
Pepper: Śpi
Tony: Nadal jesteśmy w parku?
Pepper: Tak, ale musimy gdzieś schować pierścienie
Tony: Masz rację. Która godzina?
Pepper: Dochodzi czternasta. Uspokój się
Tony: Wybacz. I tak wolałbym go zabrać do lekarza. Nie tylko przez głowę, ale i przez to, jak dziwnie się zachowuje
Pepper: Chyba normalne, jak na kogoś, kto próbował przewrócić drzewo
Tony: Pepper, bądź poważna
Pepper: Jestem
Tony: Nie wydaje mi się
Pepper: Tylko w ten sposób jestem spokojna. Tak reaguję, jak czegoś się boję
Tony: Nie winię cię za śmiech. Doskonale cię rozumiem. Oby śnił o czymś miłym
Pepper: Jak ujeżdżanie dziewicy orleańskiej w sypialni?
Tony: Hmm… Może być

**Rhodey**

Powoli ból mijał, aż przestało mnie mdlić. Jednak musiałem się uspokoić. Zamknęłam oczy, próbując być sobą. Niestety, to było niemożliwe. Dlaczego? Widziałem, że znajdywałem się w domu. Jest ze mną Tony. Wszystko gra, lecz nie do końca. Rozmawialiśmy o jakiś sprawach związanych z Iron Manem, a przy oknie był cień tego samego gościa, którego ujrzałem w lesie. Znowu było te same światło.

Kontroler: Jestem Rhodey Rhodes
Rhodey: Jestem Rhodey Rhodes
Kontroler: Moim zadaniem
Rhodey: Moim zadaniem
Tony: Rhodey, o czym ty mówisz?
Kontroler: Jest zabicie Tony’ego Starka
Rhodey: Jest zabicie Tony’ego Starka

Chwyciłem za nóż i nie słuchałem błagania przyjaciela. Po prostu z zimną krwią zraniłem go śmiertelnie w brzuch, ale miałem nie przestawać. Miałem go zabić i z całej siły uderzałem w implant, aż pękł, a facet klasnął dłońmi, nakazując.

Kontroler: Zrób to

Gwałtownie się obudziłem, krzycząc.

Rhodey: Nie zrobię tego!
Tony: Rhodey, co się dzieje? Wszystko gra?
Rhodey: Miałem zły sen
Tony: To tak, jak ja
Rhodey: Przepraszam

Wziąłem rower i pojechałem do domu. Musiałem panować nad sobą, by nikomu nie stała się krzywda.

**Tony**

Tony: Co się mu stało?
Pepper: Nie wiem, ale jeden lekarz to za mało. Jedziemy do zbrojowni?
Tony: Tak

Part 37: Wycieczka rowerowa cz.2

0 | Skomentuj
**Pepper**


Dopiero się rozkręcałam z moimi pomysłami na niezapomniane wrażenia z wycieczki. Tony podszedł do Rhodey’go, by sprawdzić, czy żyje. No na pewno żyje. Co za pytanie. Nawet podniósł się z ziemi, więc nie jest źle. Raczej nie ma wstrząśnienia mózgu. Jednak zmartwił się stanem przyjaciela. Lekko się chwiał, ale później chciał wsiąść na rower.


Tony: To nie jest dobry pomysł, Rhodey
Rhodey: Dam radę
Tony: No nie wydaje mi się. A ty, Pepper? Przesadzasz
Pepper: Niech patrzy, jak jedzie
Rhodey: Przez ciebie traci rozsądne myślenie
Tony: Eee… Czy ty uważasz, że zwariowałem?
Rhodey: Tak trochę
Tony: Proszę cię, milcz. Boli cię głowa?
Rhodey: A jak myślisz, geniuszu? Boli, jak diabli, ale da się przeżyć
Pepper: Będziecie tak gadać, czy jedziemy dalej?
Tony: Czyli gdzie?
Pepper: Do parku na piknik, bo mieliśmy odpocząć z dala od kłopotów. Nie uważacie, że przyda nam się odrobinę wytchnienia?
Tony: Pewnie, że się przyda, ale to nie powód, by taranować Rhodey’go
Pepper: Oj! Przepraszam bardzo. Ja nic takiego nie zrobiłam


**Rhodey**


Nie miałem ochoty słuchać rudej i postanowiłem zostawić ich samych. Niech gołąbeczki same ze sobą poświergotają. Przeszedłem się kilka metrów dalej. Moją uwagę przykuł dziwny blask. Coś się świeciło między drzewami. Postanowiłem sprawdzić, co to może być. Byłem tego coraz bliżej, aż na parę sekund oślepłem, choć wcale tak nie było.
Nagle poczułem, że nie mogę się ruszyć, a oczy dalej wpatrywały się w ten sam punkt. Ktoś coś do mnie mówił.


Kontroler: Jestem Rhodey Rhodes
Rhodey: Jestem Rhodey Rhodes


Dziwne uczucie, bo moje usta same zaczęły mówić i nie miałem nad tym kontroli.


Kontroler: Moim zadaniem
Rhodey: Moim zadaniem
Kontroler: Jest zabicie Tony’ego Starka
Rhodey: Jest zabicie…
Kontroler: Tony’ego Starka


Nie chciałem tego powiedzieć i chciałem być silny, ale przegrałem z własnym ciałem.


Rhodey: To…
Kontroler: Jest zabicie Tony’ego Starka
Rhodey: Jest zabicie Tony’ego Starka


Nagle pstryknął palcami, aż blask zniknął i znowu mogłem kontrolować siebie. Nie wiedziałem, do czego doszło. Pomyślałem, że to było złudzenie, które było przerażające. Mam zabić Tony’ego?


**Pepper**


Rhodey w końcu wrócił. Czekaliśmy na niego 30 minut, a wolałabym zaklepać najlepsze drzewo w parku. Nie wierzę, że tak długo szczał do krzaków. Albo puszczał pawia. Wszystko mi jedno.


Pepper: Możemy już jechać?
Rhodey: Tak, tak. Możemy
Tony: Chcesz mi coś powiedzieć?
Rhodey: Nie martw się. Wszystko gra
Tony: Mówisz jakoś inaczej
Rhodey: Oj! Nie czepiaj się. Jedźmy już


Mi też nie pasowało zachowanie Rhodey’go, ale wycieczka była ważniejsza. Skoro mamy czas, musimy go wykorzystać. Być może ostatni raz odczujemy tę ulgę. Tony też wyglądał jakoś podejrzanie. Jednak jego akurat rozumiałam po tym, co musiał przeżyć. Dziwię się, że zechciał z nami pojechać.
Znowu wsiedliśmy na rowery i pojechaliśmy do parku. Po niecałej godzinie dotarliśmy na miejsce. Mieliśmy szczęście, bo drzewko było wolne. Od razu kazałam im pobiec, choć mieli tego lenia w dupie. Hmm… Jakoś szybko się pozbierali i nareszcie mogliśmy odpocząć. Rhodey trzymał rękę na głowie, leżąc na trawie, patrząc dziwnym wzrokiem w niebo. Tony chyba cierpiał na coś innego. A mnie nic nie bolało. Postanowiłam z nim pogadać.


Pepper: Tony, dobrze się czujesz?
Tony: To nic… takiego
Pepper: Martwię się. Czy to dla ciebie dziwne?
Tony: Po prostu…
Pepper: Co? Wolisz trzymać wszystko w sobie? Proszę bardzo
Tony: Pep, nie obrażaj się
Pepper: To zacznij mnie traktować poważnie!


Już chciałam się zapaść pod ziemię, czując utratę miłości. Chciałam już uciec, ale on mnie oplótł swoimi rękami. A jednak jeszcze jestem dla niego ważna. Chcę być przy nim tak blisko, by… A to innym razem. Mamy czas.


**Gene**


Chciałem teleportować się do świątyni, ale nie miałem przy sobie pierścieni. Musiałem zejść do piwnicy. Gdy otworzyłem kłódkę, znalazłem szkatułkę. Cholera! Jest pusta. Kto mi je ukradł? Czyżby Pepper odkryła kolejne zdolności? Co to za Mandaryn bez swojej mocy? Muszę je, jak najszybciej odzyskać, a ona słono mi zapłaci za kradzież. Wiem, na kim jej zależy. Tony Stark musi umrzeć.


**Pepper**


Siedzieliśmy tak bezczynnie i znowu byliśmy odosobnieni. Każdy nad czymś myślał, a Tony dalej mi nie odpowiedział, co go boli. Naprawdę wolałabym być pewna, że wszystko jest w porządku.


Pepper: Odpowiesz mi?
Tony: Na co?
Pepper: Co się z tobą dzieje? Taka wielka tajemnica?
Tony: Po prostu to, co zawsze
Pepper: Serce?
Tony: Czy coś jeszcze chcesz wiedzieć?
Pepper: Dlaczego mam wrażenie, że mnie zlewasz?
Tony: To nie tak. Ja jedynie chcę, żebyś była bezpieczna
Pepper: Przy tobie zawsze jestem
Tony: Prawie cię straciłem. Nie mogę pozwolić na powtórkę z “rozrywki”
Pepper: Bo tak nie będzie. Będzie dobrze

Pocałowałam go w usta, a Rhodey na nas nie zwracał uwagi. Poczułam się spokojniejsza, ale bałam się wszystkiego, co może się przytrafić. Następnego dnia.
© Mrs Black | WS X X X