"Dwa słowa- wycieczka szkolna"- jak "umilić" wyjazd?

1 | Skomentuj

Tony, Rhodey i Pepper siedzą w autobusie. Jadą na wycieczkę z klasą na 3 dni, co nie było dobre dla Iron Mana z 2 powodów. Pierwszy: miasto musi bronić się same i drugi: implant potrzebuje ładowania. No dobra. Jest też 3 powód. Ruda knuła w swojej głowie, notując w pamiętniku, jak w arcy cudowny sposób "umilić" im wyjazd.


Pepper: Hmm… robaki? Dobry pomysł
Rhodey: A ty, co znowu kombinujesz?
Pepper: Jakie znowu? Czemu mnie o coś podejrzewasz? Może zapytaj Tony’ego, czy nie wyzionie ducha. Do zbrojowni jest daleeko stąd
Tony: Dzięki, Pepper za przypomnienie
Pepper: Oj, weź. Miasto poradzi sobie jeden dzień bez Iron Mana
Rhodey: 3 dni


Pepper uderzyła go w twarz. No i zaczyna się.


Pepper: Prosił cię ktoś, żebyś otwierał swoją jadaczkę?
Rhodey: Ty nas kiedyś zabijesz za nic
Tony: Popieram
Pepper: Haha! No zgoda. Macie trochę racji, ale zabiję z jakiejś przyczyny
Tony: Pepper, mam prośbę
Pepper: Słucham
Tony: Czy możesz być miła, chociaż jeden dzień? Bez głupich numerów?
Pepper: Co masz na myśli?
Rhodey: Chyba wszyscy pamiętają sztucznego węża i masło na korytarzu
Pepper: Ha! Ja sobie tego nie przypominam
Rhodey: A co z implantem? Musisz go jakoś ładować
Pepper: No i niańka wkracza do akcji
Rhodey: Och! Gdybyśmy nie byli pod opieką nauczyciela, zabiłbym cię
Pepper: Haha! Próbować zawsze można
Tony: Nie martw się. Nikt nie zginie
Pepper: Nie byłabym taka pewna


Odezwało się w niej diabelskie wcielenie, co wskazywało na jedno. Kłopoty.


Rhodey: To co wymyśliłeś, geniuszu?
Tony: Przerobiłem zasilanie akumulatora z starego auta
Pepper: Złodziej!
Tony: Pepper! Cisza! Byłem na złomowisku, to…
Pepper: Złomiarz!
Tony: Ech, Rhodey? Mógłbyś?
Pepper: Ała! Za co to? Tak się zachowujesz? Bijesz dziewczynę
Rhodey: A ty facetów
Pepper: Tak, ale żebyście się czegoś nauczyli, pacany
Rhodey: Tony, ona nazwała nas…
Tony: Słyszałem to! Mogę dokończyć?
Rhodey: Mów
Pepper: No gadaj
Tony: Pracowałem trochę z nim w zbrojowni i teraz jest coś takiego


Wyjął z plecaka urządzenie na kształt pierścienia. No tak. Pepper musiała coś powiedzieć.


Pepper: Haha! Czyli z takiego dupnego akumulatora, zrobiłeś takie kółeczko? Czemu się nie świeci?
Tony: Świeci, gdy zacznie się ładowanie, więc nic mi nie będzie. Rhodey, możesz mnie nie niańczyć?
Rhodey: Hmm… niech pomyślę. Eee… nie
Pepper: Dobra, mam plan
Tony: Boję się, co wymyśliłaś
Pepper: Nic strasznego. Chyba
Tony, Rhodey: Chyba?!
Pepper: Cicho, małpy. Ja tu mówię. Zrobimy jeden dzień bez głupot i matkowania. Aaa i Tony, ty też musisz z czegoś zrezygnować. Hmm…
Tony: Nie ma mowy, że zrezygnuję z ładowania
Pepper: W każdej chwili mogę ci to ukraść


Szepnęła coś do samej siebie, by nikt tego nie słyszał. Jednak jej mina już ostrzegała, by uważać na rudzielca.


Tony: Zrezygnuję z tworzenia projektów
Pepper: No i git


Przyjaciele wyszli z autobusu. Jak się okazało, pierwszą noc spędzą w schronisku, zaś następne będą pod namiotem. Uczniowie wzięli swoje walizki z plecakami, wchodząc do schroniska. Nauczyciel sprawdził, czy wszyscy byli obecni. Gdy się okazało, że tak było, pozwolił im pójść do pokoi. Pepper była z Whitney, a Rhodey z Tony’m. Ruda nie była zachwycona, ale chłopaki bez problemu zaakceptowali wybór, choć Tony wolałby być z Pepper. Niestety przez głupie zasady zostali rozdzieleni.


Rhodey: Nam się poszczęściło
Tony; Mów za siebie
Rhodey: A co? Wolałbyś być z Happy’m, czy Gene’m?
Tony: Nie. Chciałem być z Pepper
Rhodey: Gołąbeczki, jak się patrzy. Nic nie zrobicie sami. Nie martw się. I tak jesteśmy razem, ale ja się boję jej pomysłów
Tony: Nie panikuj. Nic nam nie zrobi. Obiecała
Rhodey: Tony, to tylko jeden dzień
Pepper: Dzisiejszy


Zaskoczyła ich Pepper, że prawie Rhodey uderzyłby w lampę.


Rhodey: Pepper!
Pepper: Haha! Dziś macie ode mnie spokój, ale wiecie, że siedzę z plastikiem? Nie daruję ci tego, Rhodey
Rhodey: A to moja wina?
Pepper: Tak, bo gdybyś tu nie był, byłabym z Tony’m
Rhodey: Zabawne. Zasady i tak zakazują
Pepper: Lalalala! Nie słucham cię! Jeszcze do was przyjdę


Wyszła, zamykając drzwi.


Tony: Przeraża mnie
Rhodey: No i w końcu się zgadzamy


Nauczyciel sprawdził, czy wszyscy jego podopieczni byli w łóżkach. Ostrożnie sprawdzał. Iluzją był fakt, że każdy spał. Kto na przykład? Pepper wymknęła się po cichu. Jak? Przez okno. Jednak Whitney zwróciła na nią uwagę.


Whitney: A ty dokąd?
Pepper: Nie twój interes. Lepiej pilnuj, żeby ci się nic nie zgubiło
Whitney: Czy ty coś sugerujesz?
Pepper: Tak, troszeczkę
Whitney: Zabiję cię!


Gwałtownie wstała z łóżka i już była gotowa wymierzyć pięściami, ale ruda uniknęła ciosu, lecz jej nie pozwoliła na to. Rzuciła torbą pełną różnych pierdół blondyny. Oberwała w głowę.


Whitney: Pożałujesz, że ze mną zadarłaś
Pepper: Powiedziałabym to samo


Uśmiechnęła się i poszła w stronę męskiej części pokoi. Nie trudno było je zauważyć, bo na parapecie suszyły się bokserki. Trochę się zniesmaczyła, a na głowę spadała woda…. Hmm…, to musiała być woda. Kapała na jej twarz.


Pepper: Żeby to była woda. Ciekawe, który taki mądry się moczy w łóżku? Strzelałabym, że Tony, ale nieważne


Zaczęła wspinać się wyżej, rozglądając się ostrożnie, czy trafiła do odpowiedniego pokoju. Od razu poznała Rhodey’go, który leżał nogami na wierzchu. Chrapał. Chłopak to samo. Było widać światło implantu, ale jego chrapanie najgłośniej słyszała. Ostrożnie skoczyła na podłogę.


Pepper: Tony, obudź się. Tony!
Tony: Pepper… idź spaaać
Pepper: Ale ja nie chcę. Nie chcę bez ciebie


Pokazała słodką minę, by się ulitował.


Tony: Dobra, Pepper. Czego chcesz?


Dziewczyna tak po prostu wskoczyła mu do łóżka i pocałowała.


Pepper: Mogę spać z tobą?
Tony: Eee… pewnie


Podrapał się w głowę. Trochę się zawstydził, ale w końcu pozwolił jej zostać. Czuł, bijące od niej ciepło, a serce biło takie żywe. Wreszcie człowiek puszka przestał się martwić, co stanie się podczas jego nieobecności.


Tony: Dobrze, że jesteś
Pepper: I wzajemnie
Tony: Jak ci się udało tu wejść?
Pepper: Ma się te sposoby. Nie znasz
Tony: Okno
Pepper: No i jednak znasz


Uśmiechnęła się, wtulając się w niego.Tony nie przypuszczał, do czego się posunie następnego dnia. Zasnęli razem. Chciała tę noc spędzić najlepiej, jak się da, ale obecność Rhodey’go im przeszkadzała. Miała ochotę wziąć go za “szmaty” i wyrzucić do pokoju Whitney. To miał być żart, który zrobiła.


Pepper: Mina Rhodey’go będzie bezcenna, jak się obudzi w samych majtach obok niej. Hahaha!


Dzień drugi. Rhodey się obudził. Wrażenie, jak po szalonej imprezie. Pytania? Gdzie jestem? Co ja tu robię? Co się stało? Patrzy, że leży w samej bieliźnie  obok łóżka Whitney.


Rhodey: Aaaa!


Pepper śmiała się wniebogłosy, bo wiedziała, czyj to był pisk. Tony go nie poznał.


Tony: Nawet nie dadzą spać
Pepper: Wiesz kto? Twój przyjaciel piszczy, jak baba. Chyba już zdaje sobie sprawę, gdzie się znajduje. Hahaha!
Tony: Pepper, miało nie być głupot
Pepper: Zrobiłam to minutę po północy, czyli dzisiaj. Ha! Pepper Potts wróciła!


Nagle usłyszeli drugi pisk. Panna Stane przeraziła się na widok Rhodey’go. Wzięła do ręki torebkę i walnęła go mocno w głowę.


Whitney: Rhodey, wynocha! Już!


No i Rhodey miał poważne kłopoty. Chyba coś dla odmiany. Nauczyciel był wściekły, że złamał zasady.


Prof. Klein: Nie wiedziałem, że masz pociąg do Whitney. Jednak to ma się już więcej nie powtórzyć. Znacie zasady
Rhodey: Profesorze,ja…
Whitney: Już lepiej nic nie mów i idź


Rzuciła mu jego ubrania i wyszedł. Chłopak ubrał się i zszedł na śniadanie. Zupa mleczna. Zjadłby wszystko, co mu dadzą. Ruda zeszła też na dół wraz z Tony’m i we trójkę usiedli przy tym samym stole.


Pepper: Jak tam noc z Whitney? Podobało się?
Rhodey: Czyli to twoja sprawka?!
Pepper: Aha! Moja!
Rhodey: A co u was?
Pepper: Nic nowego. Tony szybko zasnął, ale powinieneś się martwić o siebie
Rhodey: Hę?
Tony: Pepper, nic nie mów


Pepper zaczęła mu szeptać, patrząc w jego oczy, by zrodził się w nim strach.


Pepper: Tak, jak na biologii. Jest facet z kobietą. Sam na sam, I dzieeją się kosmiczne rzeczy
Tony: Pepper, przestań. Rhodey, nie wierz jej
Pepper: I potem z tego tworu robi się coś nowego, co najpierw kopie, a potem płacze
Rhodey: Nie! Niemożliwe! Nie mogło się zdarzyć
Pepper: Tak to działa. Matki natury nie oszukasz
I w oczach pojawił się strach. Ruda się zaśmiała i wyszła coś zbierać. Nie było trudno znaleźć robaki. Białe robaki.


Rhodey: Myślisz, że Whitney…
Tony: Nie. Na pewno do niczego nie doszło
Rhodey: Jak mogła mnie wrzucić do jej pokoju?!
Tony: Uspokój się. Nie spłodziłeś bachora. Jest dobrze
Rhodey: Dziś idziemy pod namiot. Można się po niej wszystkiego spodziewać


Pepper wróciła do śniadania. Gdy Rhodey nie patrzył, szybko wrzuciła robale.


Pepper: Smacznego, Rhodey. To jedzmy
Rhodey: Taa, smacznego


Jej uśmiech diablicy znowu zagościł na twarzy. Czy ich wyjazd będzie jeden dzień normalny? To pojęcie względne. Gdy już odczuł coś, co się rusza mu na języku, od razu wypluł i pobiegł przemyć usta.


Tony: Pepper, co ty zrobiłaś?
Pepper: Powiedzmy, że leśni przyjaciele do nas zawitali w odwiedziny
Tony: I jak można nie kochać takiej wariatki, jak ty? Zaraz przyjdę
Pepper: Gdzie idziesz?


Wskazał palcem na miejsce, gdzie znajdował się implant.


Pepper: Ok, ale wróć od razu i nie zagaduj z paranoikiem
Tony: Pepper!


Poszedł najpierw do pokoju po swoją ładowarkę. Przyłożył do implantu i mógł bez problemu pójść porozmawiać z Rhodey’m, który nadal pluł do umywalki, próbując pozbyć się smaku robala.


Rhodey: Fuuj! Fuuj! Fuuuuj! To było podłe! I ty jej na to pozwoliłeś?!
Tony: Nic o tym nie wiedziałem. Na mnie też coś szykuje. Myślisz, że jestem bezpieczny? To błąd
Rhodey: Z drugiej strony, kiedyś będę się z tego śmiał, jak zacznę wspominać, ale dziś mam ochotę ją zabić!
Tony: Nie mogę ci na to pozwolić
Rhodey: Głupku, ja żartuję
Tony: No jasne! Wy wszyscy żartujecie!


Odczepił pierścień i schował do kieszeni.


Tony: Możemy dokończyć śniadanie? Potem musimy wziąć plecaki, bo mamy nocować poza schroniskiem
Rhodey: Zgoda, ale jakoś straciłem apetyt
Tony: Ty? Nie no. Nie wierzę. Aż tak ci zalazła za skórę? Haha! Dobre!


Po skończonym śniadaniu, nauczyciel prosił o spakowanie najważniejszych rzeczy pod namiot. Poszli do swoich pokoi, gdzie zabrali swoje rzeczy, a walizki pozostały w pokojach. Kiedy wszyscy byli gotowi, wyruszyli w głąb lasu. Oddalili się od schroniska o kilometr.


Prof. Klein: Pamiętajcie, że jutro wracamy do domu, więc dziś zobaczycie, jak się śpi w naturalnych warunkach. Namiot starczy na 4 osoby, więc podzielimy się na 3 grupy. Pierwsza: Pepper, Rhodey, Whitney i Tony. Druga: Happy, Gene, Rhona i Andy. Trzecia: Annie, Drake, Sara i Jack
Pepper: Ugh! Ja ją wykopie
Whitney: Mam ochotę zrobić ci to samo za ostatnią noc
Tony: Rozkładamy namiot?
Rhodey: Zanim się pozabijają? Pewnie


Chłopaki uporali się z namiotem. Nie było to dla nich zbyt trudne, jednak najgorzej szło grupie, gdzie był Happy. Namiot ledwo stanął i runął.


Gene: Happy, ty nic nie dotykaj. Lepiej popatrz na drzewa. Może zobaczysz wiewiórkę?
Happy: Wiewiórka? Gdzie?
Rhona: Poszłoby szybciej, gdybyś tak nie stał, kołku
Andy: Daj mu spokój, siostro. Jak się ściemni, skończy nam się czas


W końcu po wielu dość ciężkich próbach, wszystkie grupy miały miejsce do noclegu na noc. Zdążyli przed zachodem słońca. Pepper wpatrywała się w niebo, by zapomnieć o istnieniu Whitney, która coraz bardziej działała jej na nerwy. Co dokładnie? Jej obecność. Tony usiadł obok niej.


Tony: To tylko jedna noc. Dasz radę
Pepper: Oby, bo inaczej ją…
Tony: Pepper, spokojnie


Chwycił ja za rękę i chciał pocałować, ale jazgot…


Whitney: Nie widział ktoś mojej puderniczki?!


Tak, jazgot Whitney. Ruda się wściekła. Niedobrze. Będą kłopoty. Zaraz… Już są.


Pepper: Nikt nie będzie nam przerywać!
Tony: Pepper!
Prof. Klein: Panno Potts, proszę o spokój!
Pepper: Zabiję tę małpę!
Rhodey: Boże, miej nas w opiece przed tymi wariatkami


Wszyscy wpatrywali się w bójkę dwóch dziewczyn. Komu kibicuję? Oczywiście, że Pepper. Córka agenta FBI potrafi się bić. Już nie raz pokazała swój mocny lewy sierpowy. Potem prawa ręka zrobiła ruch, aż blondi miała spuchnięty policzek. Nauczyciel próbował je rozdzielić. Niestety oberwał z łokcia i nie zdołał się mieszać w ich bójkę. W końcu obie opadły z sił. Wygrała Pepper.


Pepper: Mam nadzieję, że to było ostatni raz
Whitney: Musiałaś mnie gryźć?! Tak nie można!
Pepper: Wszelkie prawa nie istnieją w dżungli, małpko
Tony, Rhodey: Hahaha!


Whitney pobiegła z płaczem w głąb lasu. Chciała, jak najdalej uciec. Pepper opatrzyła sobie rękę, gdzie miała zadrapania po pazurach blondyny. Tony jej pomógł.


Tony: Musiałaś, prawda? I jeszcze uciekła
Pepper: Nie martw się o nią. Skoro tak długo miała upór do walki, wróci
Rhodey: Już myślałem, że to się nigdy nie skończy
Pepper: Ha! Faktycznie! Mogło trwać dłużej
Tony; Wiesz, czemu ją pobiła?
Pepper: Walczyłam!
Rhodey: No mów
Tony: Bo przerwała nam pocałunek
Rhodey: No faktycznie. Wy gołąbki sobie musicie pogruchać
Pepper: Zabiję cię


Zrobiło się ciemno. Wszyscy poszli do namiotów. Pepper miała rację, co do Whitney. Znalazła obóz i bez używania słów mijała naszą trójcę. Ona mogła spać spokojnie, ale nie Tony. Pepper nie zapomniała, by jemu też “umilić” wyjazd. Poszła do lasu i znalazła węża. Chwyciła go szczypcami za gardło, by nie próbował uciec.


Pepper: Jesteś mi potrzebny, maluszku. Trzeba skończyć hucznie ten wyjazd


Włożyła go do wora i zabrała do namiotu, Dopilnowała, by wszedł pod śpiwór chłopaka. Wszystko poszło zgodnie z planem. Teraz…


Pepper: Pozostało czekać


Uśmiechnęła się, czekając czujnie, aż usłyszy ten dźwięk, który wydawał Rhodey. Pisk.


Tony: Aaa! Wąż! Wąąż!


Auć! Oberwał w “małe co nieco”.  Jego pisk był głośniejszy od Rhodey’go.


Pepper: To musiało boleć


Zaśmiała się, a Rhodey nie widział powodu do śmiechu.


Rhodey: Tony, opanuj się


Na nic słowa przyjaciela. Wybiegł z namiotu, machając nogawką. Próbował pozbyć się węża. Skakał z nogi na nogę. Zabawnie to wyglądało, jakby pijany pirat wziął za dużo rumu.


Pepper: Hahaha!


W końcu opanował się, gdy głową uderzył w drzewo. Dopiero wtedy wąż wypełzł ze spodni wracając do krzaków, skąd Pepper go porwała. Rhodey podbiegł do przyjaciela, który leżał na ziemi.


Rhodey: Nic ci nie jest?
Tony: W porządku, ale Pepper, przegięłaś! Wąż, serio?!
Rhodey: Mógł być jadowity
Pepper: Co za panikarze. Zwykły wąż. Nie martw się. Chciałam trochę zaszaleć
Tony: Zaszaleć?!


Serce biło mu, jak szalone z wrażeń. Pepper wraz z Rhodey’m pomogli mu wstać. Na szczęście profesora nie zbudzili, ale niektórzy uczniowie zauważyli widowisko. Mało brakowało, a któryś z tych gagatków kręciłby kamerą całą scenę.


Pepper: Koniec żartów
Tony: To nie był żart
Pepper: Oj, Tony. Jeszcze będziesz się z tego śmiać
Tony: Nie dzisiaj
Pepper: Może zagramy w grę?
Tony: Pepper, dość. Chcę spać
Pepper: Rhodey?
Rhodey: Jutro, bo jestem zmęczony
Pepper: Ach, faceci. Na żartach się nie znają


Wrócili do namiotu. To była jedyna noc spędzona poza schroniskiem. Tony nie mógł uwierzyć, czemu Pepper posunęła się do czegoś takiego. Rhodey chciał ją przywiązać, ale uznał, że w ten sposób nic nie zdziała. Zasnęli.
Dzień trzeci. Uczniowie wstali z wschodem słońca. Spakowali swoje śpiwory i zabrali plecaki, zwijając namioty. Blondyna od razu uciekła od naszej trójki. Nie dziwne, skoro unikali się, jak ognia- wody.


Pepper: Tony, pobudka! Wstajemy!
Tony: Zaraz
Pepper: Rhodey, pomóż
Rhodey: Nie


Zaśmiał się, czekając, aż Pepper zrobi ruch. Chwyciła go i jakoś wyniosła z namiotu. Żeby bardziej ocudzić chłopaka, wylała… Nie, nie wylała. Wykręciła szmatę na głowę z wody. Od razu książę się zbudził.


Tony: Aaa! Pepper!
Pepper: Witamy, witamy. Wracamy dziś do domu, pamiętasz?
Tony: Pamiętam. Nawet się cieszę. Nic więcej nie zrobisz
Rhodey: Nie chciałbym ci nic mówić, ale w mieście ma większe pole do popisu
Pepper: Hahaha! Prawda! Dobra, chodźmy do schroniska. Pora wyjechać z tej puszczy
Tony: Zgadza się. To chodźmy


Autokar już stał, czekając na uczniów. Wszyscy zdołali zabrać wszelkie bagaże i swoje rzeczy. Oczywiście posprzątali po sobie. Hmm… czy to się też tyczy facetów? Tak jakby. No dobra. Nie czepiajmy się jednostkowych szczegółów. No i wyjechali do domu.


Pepper: Mieliśmy grać w grę i nie wyszło
Rhodey: Jakoś nie paliłem się, aż tak do tego
Pepper: Haha! Byłoby zabawnie
Tony: Ciekawe, czy to też boli
Pepper: Wybacz, że ten wąż był taki uszczypliwy. Haha!
Tony: Mimo wszystko, było ciekawie


Dziewczyna wtuliła się w niego, dając mu buziaka w policzek.


Pepper: Widzicie, że musiałam coś zrobić
Rhodey: Chyba już nigdy nie zjem zupy mlecznej
Pepper: Oj, Rhodey. To ci wyjdzie na zdrowie
Tony: Pepper ma rację
Rhodey: O! Czy teraz stoisz po jej stronie?
Tony: Nie! Po prostu zgadam się z nią. Za dużo jesz, a potem dziwić się, że ganiasz za autobusem kawałek i już zdyszany
Rhodey: Odezwał się człowiek- bateria


Przyjaciele wybuchli śmiechem. Przez chwilę patrzyli, jak mijają drzewa. Nie spostrzegli, jak znaleźli się w mieście. Podziękowali kierowcy i wyszli z autobusu. O dziwo nie było kłopotów. Tony od razu chciał pobyć w zbrojowni. Otrzymał szczęśliwą dla niego wiadomość.


<< Wykryto sygnaturę: Whiplash>>


Tony: Whiplash, ty mały, chciwy draniu. Tęskniłem za tobą


I jak można się domyślać. Walka. I na tym kończymy wycieczkę


KONIEC


---***---

A teraz pora na krótką przerwę z dodaniem nowych opowiadań. Zajmijmy się czymś mniejszym, czyli komedie :) Jak się podoba?

One shot- Victoria Bernes

1 | Skomentuj

 **Z okazji 20 tysięcy wyświetleń. Nie wierzę, że dalej czytacie to badziewie, ale miło, że ktoś jest :)**

Jak zostałam cyberchirugiem? Dobre pytanie. Jeden człowiek zmienił mój los. Pokazał mi coś innego.Coś dla przyszłej medycyny, więc zdecydowałam z nim, że stworzymy oddział cyberchirurgii, by ratować ludzkie życia.

OBIETNICA

Jest późny wieczór. Siedzisz w gabinecie i nachodzi cię myśl, by przejrzeć stare rzeczy, które leżały pod biurkiem w kartonie. W oczy rzuca ci się zdjęcie za czasów studiów, gdzie ty i Ho Yinsen się poznaliście. Wiesz, że tęsknisz za nim i próbujesz sama znieść ciężar obowiązków prowadzenia oddziału. Przypominasz sobie, jak on zmienił twoje życie.

~ 10 lat temu. Dom Victorii

W życiu każdego człowieka czekają trudne czasy, jak podjęcie odpowiedniej decyzji, mającej wpływ na resztę istnienia. Miałam dylemat. Rodzice chcieli, bym poszła na prawnika, ale nie czułam do tego powołania. Mama najbardziej naciskała, a tata chciał, żebym była tym, kim naprawdę chcę być. Teraz był ten czas. Czas, gdy pożegnam rodzinny dom w Kalifornii i pójdę własną drogą. Nie miałam problemów z nauką, więc studia nie stanowiły problemu.

~ Godzinę później. Uniwersytet Specjalny

Dojechaliśmy na miejsce. Na placu było pełno studentów. Większość zdenerwowanych, czyli też byli na tym samym etapie, co ja. Jednak nieliczni zachowywali spokój. Jako, że czułam się odrobinę zmartwiona, czy dam radę stać się kimś, z kogo moja rodzina byłaby dumna, po części próbowałam stłumić wszelkie emocje.

-Tutaj się rozstajemy. Dasz sobie radę, Viki. Jesteś mądra i wiem, że będziesz świetną prawniczką- przytuliła mnie mama, uśmiechając się
-Pamiętaj, że masz być tym, kim chcesz zostać. Masz talent. Pokaż go innym- ten sam gest zrobił tata i jako jedyny nie naciskał na wybór kierunku
-To żegnajcie- pomachałam na pożegnanie, idąc w tłum studentów

Poprawiłam okulary i powoli szłam do budynku. Czułam na sobie innych ślepia, co mnie krępowało. Na szczęście szybko znikło to uczucie, gdy weszłam na korytarz. Poszłam do sali egzaminacyjnej. Miałam przy sobie długopis i to wystarczyło. No i też wiedza. Problem był, że znałam się na wielu dziedzinach, a wybór był tylko jeden. Jak się później okazało, nie byłam sama w tej plątaninie myśli.
Zaczęłam wypełniać test, składający się z 100 pytań. Miał on na celu sprawdzenie, na jakie studia pasujesz. Oczywiście, to jedynie wskazówka, ale trochę pomocne. 2 godziny później skończyłam wypełniać arkusz. Mogłam wyjść z sali, by odetchnąć z ulgą. Jednak musiałam pamiętać o dalszych etapach.
Gdy siedziałam przed salą, zauważyłam jednego ze studentów. Tak, to był on. On zmienił moje życie. Szczupły mężczyzna z okrągłymi okularkami i brązowymi włosami, a oczy tego samego koloru. Siedział obok mnie i coś szkicował. Nie rysował rysunków, ale jakiś projekt. Byłam ciekawa, co to było, więc ukradkiem zaglądałam na jego kartkę. Chciałam spytać o to, jednak nie miałam odwagi. Skupiałam na tym większość swojej uwagi. Próbowałam zrozumieć. Niestety szybko zamknął zeszyt i wstał.

-Zaczekaj! Mogę się o coś spytać?- w końcu naszła mnie zwykła ciekawość
-Słucham. Chcesz wyśmiać moje prowizoryczne projekty, które nie mają przyszłości? Już to słyszałem, więc daruj sobie!
-Nie! Ja… ja… po prostu…- nie wiedziałam, co powiedzieć i wyszłam na powietrze

Usiadłam pod drzewem, gdzie był cień. Otworzyłam swój zeszyt i chwyciłam za ołówek. Próbowałam z pamięci skopiować jego projekt, by go zrozumieć. Zachowywał się dziwnie. Tak. jakby każdy wyśmiewał taki talent, a widziałam, że nie pierwszy raz myślał nad czymś takim, jak to “coś”. Pamiętałam jedynie, że było okrągłe , a do tego… rdzenia jakieś dochodziły połączenia?
Pomyślałam, by później rozgryźć schemat i zająć się czytaniem książki.
Zawsze interesowała mnie medycyna pod względem alternatywnym, jak ratować czyjeś życie, jeśli nie zawsze może być operacja, bądź przeszczep organu. Zbyt wiele zdarzało się przypadków, że przez bezradność, umierali niewinni. Mogli żyć. Za to moja mama uczepiła się prawa, bo sama nie mogła ukończyć studiów przez wyjazd za granicę do chorej ciotki. Stąd ja mam spełnić jej niespełnione ambicje. Tylko, że ja nie chcę. Nie chcę brać udziału w osądzaniu ludzi. Chcę ratować ludzkie… życia. Odłożyłam książkę, gdy zauważyłam czyjś cień.

-Przepraszam-  przypomniałam sobie, że to też miałam mu powiedzieć
-Medycyna alternatywna. Nie wiedziałem, że ktoś jeszcze czyta takie książki.Niektórzy uważają je za badziewia. I to ja powinienem cię przeprosić. Niepotrzebnie się uniosłem- usiadł obok mnie, chwytając za zeszyt
-Zawsze byłam tego ciekawa, ale moja mama chce, żebym była prawniczką. Możesz mi powiedzieć, co wtedy rysowałeś? Co to jest?

Czekałam na jego odpowiedź. Nabrałam odwagi i nie chciałam się kryć przed nim. Niech mi zdradzi, czym się zajmuje. Miałam wrażenie, że znajdziemy wspólny język.

-To prototyp rozrusznika serca. Obecny postęp nauki jest daleki do lepszych rozwiązań. Nikt nie myśli, co będzie, jak zabraknie dawców, gdy żaden z lekarzy nie będzie w stanie ocalić jednego, ludzkiego życia- wyjaśnił, wskazując na swój projekt
-Genialne. Kiedyś myślałam nad tym samym. Jednak projekt jest zaawansowany, że nikt z obecnych specjalistów nie stworzyłby czegoś takiego- byłam zdumiona, jak wielki miał potencjał, co w wieku bodajże 19 lat pokazał, że może być kimś, kto zmieni przyszłość
-Ile lat już studiujesz? Czy dopiero zaczynasz? Wybacz, że pytam, ale chciałabym jakoś zacząć… no… ten… naszą znajomość- znowu się zawahałam
-Dopiero zaczynam tak samo, jak ty. Może się przedstawię. Ho Yinsen- podał mi rękę i ją uścisnęłam
-Miło mi poznać. Mów mi Victoria… Bernes
-Zawsze jesteś taka nieśmiała?- uśmiechnął się
-Zawsze, jak kogoś nowego poznaję- podrapałam się w głowę
-A nie powinnaś. Chciałabyś iść na medycynę czy prawo? Wiesz, że test tego nie zweryfikuje, tylko ty. Ja wiem, że poświęcę się dla ludzi i będę chciał zrobić coś dobrego
-Zdecydowanie wolę medycynę. Może powinnam…- przerwał, choć sama się zacięłam i nie wiedziałam ponownie, jak ułożyć myśli
-Bądź, kim chcesz. To wszystko. Na razie trzeba czekać na wyniki

Ho znowu zaczął rysować projekt, udoskonalając go. Z początku wpatrywałam się w jego kartkę, a później dokończyłam czytać rozdział. o wcześniejszych metodach, kiedy organ nie spełniał swojej roli.  Były omawiane przypadki. Przypadki, które zostały uznane za cud przeżycia.
Gdy dokończyłam swoją lekturkę, wpadłam na pewien pomysł. Jednak mnie wyprzedził. Powiedział to samo, czym chciałam się podzielić.

-Cybermedycyna
-Istnieje coś takiego?- spytałam
-W przyszłości z pewnością tak. To byłoby coś niesamowitego. To będzie cudowny sposób na ratowanie ludzi. Najpierw studia, a potem można spróbować spełnić te nierealne marzenia- położył się na trawie, patrząc w błękit nieba
-Bzdura. Na pewno je zrealizujesz. Ty chociaż masz plany, a ja nadal nie wiem, co ze sobą zrobić. Nie chcę zawieść matki, ale na prawo się nie nadaję. Nie chcę uczestniczyć w wyrokach, tylko ratować życie. Dobrze, że ojciec zgadza się, bym poszła na to, co ja naprawdę chcę robić za profesję z przyszłości… Przepraszam. Chyba cię zanudziłam?- zrobiłam się czerwona, jak burak, gdy ledwo poczułam obecny jego wzrok
-Ach! Przestań. Ja cię słucham, ale po prostu zastanawiam się, czy możesz mieć rację. Bardzo tego chciałbym, by marzenie stało się realne, ale w życiu różnie bywa. Raz pod górkę…
-A raz w dół. Nie uwierzysz, co ci powiem, ale ja też o tym myślałam- dokończyłam za niego, wyjawiając myśl
-Poważnie? A to ci niespodzianka! To nie może być przypadek- zaśmiał się, patrząc na mnie
-Wierzysz w coś takiego, jak…- nie dokończyłam
-Przeznaczenie? A owszem, wierzę w to. Odnoszę wrażenie, że moglibyśmy razem wiele zdziałać, ale zobaczymy, co wybierzesz. Miło było cię poznać,Victorio- wstał i pożegnał się

Jedynie pomachałam, uśmiechając się. Dzięki niemu miałam do myślenia. Nie spodziewałam się, że myślimy o tym samym. Nie bardzo wierzę w moc przeznaczenia, choć może faktycznie damy radę coś zdziałać? Czas pokaże.
Nie zamierzałam dłużej tu siedzieć i poszłam sprawdzić, czy były wyniki testów. Pojawiłam się na głównym holu, przepełnionym studentami. Każdy wpatrywał się w tablicę. Jedni odchodzili z żalem, opuszczając uniwersytet, lecz pozostali także ci, którzy zadowolili się wynikiem. Były okrzyki radości, ale i łzy smutku. Sprawdziłam swoje wyniki, gdy nie tłoczyło się tyle ciekawskich rekrutów.

/Bernes Victoria /kwalifikacja/Medycyna lub Prawo/

-Wiedziałam, że tak będzie- skomentowałam po cichu
-Pozostał jeszcze jeden egzamin, tylko bez wyboru. Albo się dostaniesz, albo nie- wyjaśnił
-Wiem, wiem. Jutro?- spytałam, bo cały ten proces był dla mnie skomplikowany
-Tak, jutro ostatni test. Dasz radę, a dzisiaj możesz odpocząć. Słyszałem, że organizują jakąś imprezę. Idziesz?
-Lubisz takie rzeczy?- trochę zdziwiłam się propozycją
-Ciekawe rzeczy się tam dzieją. To nie jest zwykła impreza. Wiem coś o tym, bo właśnie wtedy odkryłem swoje powołanie. Zrobiłem coś i dowiedziałem się, kim muszę zostać w przyszłości. Może tak też będzie z tobą? - mówił zagadkowo i niewiele rozumiałam z tego
-No dobra. Mogę iść, ale nie potrafię tańczyć- speszyłam się, myśląc nad skryciem się gdzieś głęboko pod ziemię
-Ja też nie umiem, ale wystarczy, że wyluzujesz. To wszystko. Musisz mi zaufać- chwycił mnie za rękę i próbował wyciągnąć siłą do wyjścia
-Dobra, dobra. Już idę. Zgadzam się, tylko mnie nie szarp!- uśmiechnęłam się głupawo, lekko go szturchając

W łazience ogarnęłam włosy, spinając w kucyk. Z plecaka wyjęłam czarną bluzkę i niebieskie dżinsy. Na nogi włożyłam trampki, bo obcasy obcierały mi nogi. Kiedy byłam już na luźno przebrana, poszłam z Ho do wskazanego miejsca. Nie wiem, dlaczego taka osoba, jak on, zmieniła się przez zwykłą imprezę? Musiało coś się wydarzyć, ale dobra. Może wyluzuję przed jutrzejszym dniem, bo trochę boję się, co się stanie, jeśli nie zda egzaminu i po uczelni będę jedynie mogła pomarzyć?
Pojawiłam się razem z nim na imprezie studenckiej. Większość było starszych studentów, którzy nie byli “świeżakami”, jak my. Tańczyli do muzyki, choć raczej sięgali najpierw po drinka, by zacząć balować.

-No i zaczyna się. Victoria, nie wstydź się
-Ja się nie wstydzę. Po prostu…. krępuję… Ja…- nie zdołałam dokończyć, bo znów pociągnął za rękę gdzieś do tyłu 
-Stój! Gdzie mamy iść?- nie rozumiałam Ho zachowania
-Wyluzuj. Musisz mi zaufać- zaprowadził mnie gdzieś na tyły klubu

Zauważyłam tam ludzi hobbystów. Zajmowali się robotyką, graniem w szachy, czy zwykła zabawa chemika. Skąd wiedział, ze tu coś takiego jest? Chyba nie przyznał się do wszystkiego?

-Wiedziałem, że tutaj też będzie takie miejsce. Kiedyś starałem się do innej uczelni, ale niestety poniosłem porażkę. Wtedy znalazłem stronę o tym uniwerku i było na niej napisanie o klubach hobbystycznych. Tu spędzają czas, gdy nauki mają po uszy- zaśmiał się, a ja podziwiałam ludzi, którzy chcieli rozwijać swoje umiejętności i pasję
-Fajnie. Chciałabym się tu uczyć. Chyba nie będzie, aż tak źle

Nagle muzyka ucichła. Nikt się nie ruszał i patrzyli w jedno miejsce, a raczej na jedną osobę. Ktoś strzaskał szklankę i upadł na podłogę. Nie wiem, jak to wyjaśnić, ale właśnie wtedy odczułam, by coś zrobić.  Instynkt? Ho nic nie robił. Co miał na celu? Sprawdziłam, czy dziewczyna reaguje. Brak reakcji. Gapiów było, jak zwykle najwięcej, ale do pomocy nikt się nie rwał.

-Może mi ktoś pomóc?- spytałam, a nikt się nie ruszył

Nie uzyskałam odpowiedzi, więc sprawdziłam, czy czegoś nie wzięła. W kieszeni znalazłam…

-Narkotyki. Niedobrze- chwyciłam za telefon, by zadzwonić po karetkę, bo byłam za daleko od mojej apteczki

Niestety nie było z nią za dobrze.Sprawdziłam, czy oddycha. Nie było pulsu. Musiałam coś szybko wymyślić. Zaczęłam uciskać klatkę piersiową. Walczyłam o jej życie. Nie miałam pojęcia, ile mogła wziąć, ale woreczek z prochami był prawie pusty. Ponad dwa woreczki. Gdy opadałam z sił, w końcu się ruszył i wbił jej coś w rękę.

-Co to jest?- chciałam zgadnąć
-To jej pomoże. Możesz przestać

Studenci byli świadkami, jak ich znajoma zaczęła znowu oddychać, a jej życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo. Pogotowie dopiero zjawiło się godzinę później i została zabrana do szpitala, gdzie mieli pozbyć się reszty świństwa z organizmu. Po raz drugi zaskoczyłam się umiejętnościami nowo poznanego przyjaciela.
Ponownie zagrała muzyka, lecz nie wszyscy zechcieli kontynuować zabawę. Ho wyszedł z klubu, a ja poszłam za nim. Szybko wybiegł i myślałam, że go stracę z oczu. Poszedł jedynie na teren uniwerku i usiadł na schodach przed wejściem do budynku. Podeszłam do niego, siadając w tym samym miejscu, lecz obok.

-Byłeś niesamowity! Jak ty ją uratowałeś?
-Znowu zaczęli brać te świństwo! Myślałem, że nie są tacy głupi!- wkurzył się, co było widać, a poza tym rzucił kamieniem gdzieś daleko
-Przepraszam… Powiedziałam coś nie tak?- poczułam się winna
-Nie. Ty nic nie zrobiłaś. Po prostu przypomniałem sobie, jak przez to zginął mój przyjaciel. Jako jedyna zaczęłaś szybko reagować. To musi coś znaczyć
-A możesz mi zdradzić, czego użyłeś?- byłam ciekawa, czy podzieli się ze mną swoją wiedzą
-Nie mogę ci powiedzieć- wstał i pobiegł

Dziwnie się zachowywał, a sam chciał, żebym była na tej imprezie. Od razu za nim pobiegłam. Niestety był szybszy i zniknął. Poszłam do pobliskiego hotelu, by przespać jedną noc przed ostatecznym egzaminem wstępnym. Byłam gotowa iść na medycynę, bo prawo mi nie odpowiadało. Przypomniały mi się przypadki, gdy trzeba było ratować ludzi poza zasadami. Niestety większość lekarzy została uznana za winnych, bo narazili na utratę zdrowia lub życia, więc przepisy ponownie zaostrzono. Przecież najważniejszym priorytetem lekarza jest pacjent i jego zdrowie. Moje motto brzmi: “Ratować za wszelką cenę, wszelkimi środkami, wszelkimi metodami, by ocalić życie”.
Położyłam się spać i wstałam o dziewiątej, by szybko coś zjeść i zdążyć na egzamin. Ubrałam się stosownie, czyli czarna spódnica, biała bluzka i czarne buty na niewielkim obcasie plus mini rajstopy ze względu na upał. Profesorzy rozdali testy. Na ich wypełnienie mieliśmy 2 godziny. Znowu 100 pytań, lecz z jednej dziedziny. Medycyna- moja przyszłość.
Czasem udzielałam odpowiedzi z długim zastanowieniem, lecz też miałam wrażenie, że żadna nie pasuje do mojego toku rozumowania.W takim wypadku wybrałam bliższą odpowiedź. Po zakończonym teście wyszłam z sali, a Ho siedział na korytarzu z tym samym zeszytem, co ostatnio. Usiadłam obok niego, udając skupienie w lekturze. Nie dał się na to nabrać.

-Nadal jesteś ciekawa, czego użyłem?- oderwał wzrok od kartki, a ja zrobiłam to samo
-Bardzo- przyznałam
-Nie wsypiesz mnie?- spytał, choć to było dziwne pytanie
-Niby za co?- nie wiedziałam, jaki był powód do niepokoju
-Wybrałaś Prawo czy Medycynę?- dopytał o coś innego
-Medycynę- odparłam bez wahania

Chłopak trochę się rozluźnił i o nic więcej nie zapytał. Był gotowy odpowiedzieć wprost, ale…

-Powiem ci prawdę, ale nie tutaj. Chodźmy tam, gdzie ostatnio rozmawialiśmy- poprosił

Poszliśmy pod drzewo, bo tam poznaliśmy się bliżej. Próbowałam zrozumieć, dlaczego tak bał się powiedzieć prawdy. Uratował ludzkie życie. Tego nie można ukrywać. Chciałam znać odpowiedź. Byłam niecierpliwa, a ciekawość zżerała mnie od środka.

-Ufam ci, że mnie nie wydasz, dlatego powiem, czego użyłem. To nie była żadna adrenalina i nic z takich specyfików. Użyłem własnej mieszanki. To niezgodne z prawem, by eksperymentować dla ratowania ludzi- wyjaśnił, a oczy nabrał zdumienia
-Przyznam ci, że nie ty jeden tak robisz. Ja również eksperymentuję, bo czasem organizm jest uodporniony na zwykły specyfik, a czasem trzeba zaryzykować- uśmiechnęłam się
-Ratować za wszelką cenę, wszelkimi środkami
-Wszelkimi metodami, by ocalić życie- dokończyłam za niego i to był kolejny element naszego przeznaczenia
-Znasz to?- zdziwił się
-No pewnie. Zawsze cytuję te słowa z książki. Takie mam prawo i żadne poza nim nie istnieje. No w sensie… wiesz… no....w jakim sensie- speszyłam się lekko, tracąc odwagę
-Tak, wiem. Cieszę się, że będę mógł z tobą studiować. Mamy wspólny kierunek i zasadę. To nas musiało połączyć. Może będziemy lekarzami na tym samym oddziale? Pomyśl, ile możemy razem zrobić? Dzięki nam, ludzie zyskają nową szansę- pomyślał nad wspólną przyszłością, co z pewnością byłaby spełnieniem marzeń
-Stworzymy oddział, gdzie będą w stanie odzyskać siły z trudnych przypadków, a tradycyjne metody nie zadziałały- podsumowałam jego myśl
-Zgadza się

Jeszcze tego samego dnia odebraliśmy wyniki i udało się. Dostaliśmy się na upragniony kierunek. Wspólnie spędziliśmy czas na studiach, planując przyszłość. To było dalekie od realiów, ale chcieliśmy spróbować.

I tak 5 lat później otworzyliśmy oddział cyberchirurgii. Staliśmy się lekarzami i mogliśmy pomagać ludziom, jak zawsze chcieliśmy. Bez czyjegoś dyktanda. Bez ustalonych zasad. Bez braku zrozumienia. Teraz jedynie pozostało zastosować pierwszy wynalazek Ho, czyli ulepszona wersja rozrusznika serca.

-Nie mogę w to uwierzyć, że tu jestem. Wydaje mi się, że śnię, ale tak realnie- rozglądałam się po gabinecie, próbując zaakceptować prawdę
-Uwierz. Wystarczy popatrzeć. Nie cieszysz się z wyboru? Wolałabyś być prawnikiem?- spytał, licząc na błyskotliwą odpowiedź
-Nie. Wolę być lekarzem. Chcę ratować ludzi. Muszę się wiele nauczyć. Pomożesz mi?
-No pewnie, że tak. Nie martw się. Victorio. Nauczę cię tyle, ile potrafię, ale nie może nikt nas przyłapać na mieszankach, dlatego na strzykawki naklejaj nazwę tradycyjnej substancji, dobrze?- zgodził się, prosząc o kamuflaż
-Zgoda. Nie ma problemu i mów mi Viki
-Dobra, Viki
-No i tak trzymaj- ponownie się uśmiechnęłam, wierząc, że wiele zdziałamy wspólnymi siłami

Przez kolejne lata rozwijałam swoje zdolności, ucząc się pewnych “trików”, gdyby zabrakło prądu, bądź ważnej substancji, co należy robić.
Trochę minęło czasu, odkąd miał pierwszego pacjenta z dosyć skomplikowanym przypadkiem. Przeglądałam kartotekę. Rozległe uszkodzenia serca i klatki piersiowej. Ma dopiero 16 lat i biedny już ma problemy zdrowotne. Niezbyt zwyczajne. Podobno przez jakiś wypadek.

Ho wyjął z szafki prototyp swego wynalazku. Chce go wykorzystać? Widocznie nie ma innego wyjścia.

-Jesteś pewny?- spytałam z obawą
-Uszkodzenie na tyle są rozległe, że to może być jedyna szansa na ocalenie mu życia. Pamiętasz, że miało pobudzać serce do działania? Nic innego nie pomoże w takim przypadku- wyjaśnił i już wiedziałam, że chłopak dzięki temu wróci do zdrowia
-To spróbuj, ale ja…- w połowie zdania musiał się wtrącić
-Nie chcę słyszeć, że mi nie pomożesz! Potrzebuję cię!- podniósł ton, prosząc
-Ale… ja… nie potrafię- zwątpiłam w swoje możliwości
-Owszem, potrafisz. Będzie dobrze

Zgodziłam się, ale bałam, że nie dam rady. Nie podołam temu zadaniu. I teraz mam dylemat, czy wybrałam odpowiednią drogę? Czemu teraz? Miałam zostać prawniczką, by pomagać w wymierzaniu wyroków? Nie. Nie taki miałam zamiar.
Zabraliśmy chorego na operację. Miałam asystować i pomagać, gdyby coś poszło nie tak przy akceptacji urządzenia przez organizm.Taki młody i już był w stanie umrzeć. Dzięki Ho miał szansę na życie. Rozrusznik został wszczepiony bez problemu. Prawie. Kardiomonitor zaczął wariować. Wykres był nienaturalny. Od razu wstrzyknęłam kardiofrynę.Udało się.

-I dlatego ciebie potrzebowałem, Viki. Ty wiesz, co naprawdę należy zrobić. Hmm… teraz powinno wszystko grać. Dojdzie do siebie po jakimś tygodniu

Mechanizm migotał niebieskim światłem, jakby biło serce. Piękne. Stworzył coś, co uratowało życie. Większość ludzi, by nie chciała podjąć takiego ryzyka. Jednak jego stan się ustabilizował.

-I co z nim będzie?- spytałam zmartwiona
- Prototyp ma wady, bo musi ładować urządzenie, co godzinę, by wspomagało pracę serca. Przez tydzień będę go obserwować i zobaczymy, czy organizm w pełni zaakceptuje “wspomagacz”- powiedział, wyjaśniając
-No to ja wracam do gabinetu, a ty wyjaśnij jego rodzinie o rozruszniku- zakomunikowałam, wyrzucając rękawiczki do kosza, a on zrobił tak samo
-Zgoda, tylko ty wiesz, ze on ma po wypadku rodzinę zastępczą? Jego ojciec zginął, a on jako jedyny ocalał. To w ogóle cud, że przeżył

Przez pobyt chłopaka w szpitalu nauczyłam się wiele o ratowaniu życia w najgorszych warunkach. Uczyłam się. Poznawałam. Obserwowałam. Jak się okazało, po tygodniu nie mógł opuścić szpitala i pozostał na 2 miesiące. Organizm często się buntował, więc pewnie dlatego musiał pozostać dłużej.

~3 lata później

Miałam do przeanalizowania pewien temat razem z Ho.  Doskonale pamiętałam, gdzie mieszkał. Dlaczego nie poszłam do gabinetu? Może dlatego, że już tam sprawdzałam i go tam nie było? Trafiłam do bloku, idąc schodami na drugie piętro. Tam znajdowało się mieszkanie lekarza, ale i mojego przyjaciela. O dziwo drzwi były otwarte. Tak późno w nocy?
Ostrożnie weszłam do środka, szukając, czy tu był. Weszłam do jego pokoju. Zobaczyłam bluzkę we krwi. Byłam przerażona. Rany postrzałowe. Aż trzy. Poczułam ciarki na plecach, ze ktoś mnie obserwował. Nie myliłam się. Na oknie przez chwilę zauważyłam Ducha. Nic nie mówił i tak po prostu rozpłynął się w powietrzu.

-Co się stało?! Kto ci to zrobił? Ho! Słyszysz mnie?!- krzyczałam, ale próbowałam się uspokoić

Chwyciłam za jakąś szmatkę, by zatamować krwawienie. Wtedy uchylił powieki dość lekko, ale widziałam ten obecny strach w brązowych tęczówkach.

-Viki… ja… umieram… ale ty… musisz…. dokończyć… co zaczęliśmy- z trudem wypowiedział kilka słów, tracąc nieodwracalnie przytomność

Byłam zrozpaczona. Umarł. Sprawdziłam puls i nie było czuć, by żył. Zero. Żadnych oznak życia. To było okropne. Dlaczego ktoś pozbawił go życia. Musiałam zadzwonić do Roberty- zastępczej matki Tony’ego. Tak się chłopak nazywał, którego ocalił przed śmiercią. Ona musiała poznać prawdę. Odebrała po drugim sygnale.

-Tak, słucham. Co się stało?- spytała kobieta
-Chodzi o dr Yinsena. Mam złą wiadomość. Niestety, ale on nie żyje. Proszę przekazać to Tony’emu
-Tak, przekażę mu- ledwo się zgodziła i rozłączyła

Możliwe, że przez burzę. Nieważne. Mój przyjaciel i najlepszy z lekarzy odszedł. Dlaczego? Tego nie wiem. Dotrzymam obietnicy i dokończę, co zaczęliśmy.

Teraz siedzisz i czytasz treść testamentu. Przypominasz sobie ostatni fakt. Miałaś zostać nowym cudotwórcą, bo taka była jego wola wraz z przejęciem oddziału cyberchirurgii. Brakowało ci jego wsparcia, ale na szczęście dyrektor szpitala starał ci się pomóc, jak najlepiej, a sekrety z przeszłości nadal pozostały nieodtajnione, choć wiesz, kto go zabił i dlaczego. Wszystkie rzeczy chowasz z powrotem do pudełka i zamykasz gabinet, by wrócić do domu, gdzie nabierzesz sił na nowy dzień, gdyż bycie lekarzem nie jest łatwe. I ty dobrze o tym wiedziałaś, wybierając swoje przeznaczenie.

KONIEC
© Mrs Black | WS X X X