Rozdział 72: Zniknij, przepadnij

6 | Skomentuj

To wszystko działo się bardzo szybko. Ktoś prawie mi wyrwał implant. Jakaś Katrine? Chwila... Że kto? Dobra. Nic z tego nie rozumiem, ale ktoś mnie uratował. Tego jestem pewny.
Zacząłem otwierać powieki, czując potężny paraliż ciała.

-Witaj wśród żywych, Tony. Nie możesz się ruszać, bo jesteś świeżo po małej interwencji chirurgicznej. Ktoś chciał ci wyrwać mechanizm, ale umiejscowiłam go z powrotem tam, gdzie należy do niego miejsce. Czy czujesz coś oprócz paraliżu? Musiałam cię znieczulić

Próbowałem skupić się na osobie, która do mnie mówiła. Dziwnie się czułem. Niewiele pamiętam, ale ten ból. Jakby ktoś wpakował mi coś ostrego do klatki piersiowej. I to sporo. Nie potrafiłem tego ukryć. To bolało, jak cholera.

-To chyba... normalne. Tu mnie boli i to... bardzo- wskazałem na implant

-Podam ci leki przeciwbólowe. To może być spowodowane defibrylatorem no i urządzeniem, które miało jej pozwolić na zabicie ciebie. Na szczęście twoja Rescue cię uratowała- wstrzyknęła coś dożylnie, co miało pomóc w zniwelowaniu bólu

-A mogę wiedzieć... kim jesteś?- miałem coraz większą trudność z mówieniem i musiałem nabrać powietrza

-Victoria Bernes. Przyznam, że nie wygląda to dobrze. Sprawdzę twoje wyniki. by ustalić przyczynę amnezji. To naprawdę nie jest do ciebie podobne- odparła z powagą

Mimo podania leków, ból dalej był silny. Rozrywający. Ledwo go zniosłem i ciągle krzyczałem przez to. Pierwszy raz nie mogłem niczego ukryć. Jak to się stało, że jej nie pamiętam? Jednak wiem, kim jestem.
Lekarka wyszła z sali i rozmawiała z jakimiś osobami. Kojarzyłem, kim są, ale nie znałem ich imion. Co się ze mną dzieje? Dlaczego ich nie pamiętam? Do sali wszedł czarnoskóry.

-Cześć, Tony. Jestem Rhodey. Pamiętasz, że się przyjaźnimy od dzieciństwa? Wiem, że masz kłopoty z pamięcią, ale wszystko wróci do normy. Katrine zapłaci za to

-Rhodey... to ty. Pamiętam cię- przypomniałem sobie, kto stoi obok mnie

-Jeszcze trochę i przypomnisz sobie wszystko. Mamy do omówienia ważną sprawę- usiadł obok

-O rezygnacji?- próbowałem zgadnąć

-Tak. Zgadza się. I to pamiętasz doskonale. Nie będę cię męczył, bo musisz nabrać sił. Żadnych ucieczek- wstał, uśmiechając się głupkowato i wyszedł

Wielki mi geniusz, który nie pamięta nic i nikogo. Zupełnie, jakby ktoś wyżarł mój mózg. Bez rozumu. On też mówił o Katrine. Wygląda na to, że wszystkim zalazła za skórę. Mówiliśmy o rezygnacji z bycia herosami. Oni się nie zgodzili. Wtedy się trochę pokłóciliśmy. Mam nadzieję, że wszystko sobie przypomnę.
Victoria wpuściła kolejną osobę, a to była ruda dziewczyna z piegami. Serce zabiło mocniej. Na palcu miała obrączkę. Gdy przyjrzałem się mojej dłoni, też ją miałem. Dobra, po kolei.

-Jesteś moją żonę?- odważyłem się zapytać



Przeszukiwałam cały szpital w poszukiwaniu tej psychopatki. Miała przy sobie maskę i mogła zmienić się w każdego. Próbowałam namierzyć sygnaturę maski, by dojść do niej. Na pewno nie wyszła z obrębu szpitala, skoro Pepper pokrzyżowała jej "cudowny" plan uśmiercenia Tony'ego. Na szczęście zdolności lekarki pozwolą na ponowne ożywienie.
Pomyślałam, by przejrzeć monitoring. Musiała gdzieś ujawnić swoją przemianę. Podszywała się pod fałszywą lekarkę, która... No właśnie. Co zrobiła z prawdziwą postacią? Zadzwoniłam do Clinta. Dość szybko odebrał.

-Hej, skarbie. Mam dalej problem z naszą "cudowną" Katrine. Zdołasz namierzyć maskę?

-Dobrze, już się robi. A nic nikomu się nie stało?

-Ciężko powiedzieć, ale Pepper ją zaatakowała i kilka draśnięć ma. Jednak Tony ucierpiał. Wyobrażasz to sobie, że chciała mu wyrwać mechanizm z piersi?- odparłam z oburzeniem

-Jest nieobliczalna. Dobrze o tym wiesz. Posunie się do każdej z możliwych metod. Uważaj na siebie, Barbaro- prosił o ostrożność z przejętym głosem

-Ty również, Clint- prosiłam o to samo, rozłączając się

Zaczęłam ponownie szukać zabójczyni. Szybko odezwał się sygnał, który ją namierzył. Jednak musiałam przejrzeć kamery, by wiedzieć, czy posunęła się do czegoś bardzo złego. Skręciłam w lewą stronę, gdzie mieścił się monitoring. Miałam małą pogawędkę z strażnikiem.

-Tu nie można wchodzić! Masz upoważnienie?- zaczął krzyczeć, gdy tylko uchyliłam lekko drzwi

-Ty chyba sobie żartujesz?! Po szpitalu biega bardzo niebezpieczna zabójczyni, a ty pytasz o upoważnienie?! - czułam się podirytowana jego zachowaniem

-Kim jesteś?- nieco zniżył ton

-Mockingbird. Dawna agentka SHIELD. Chcę, żebyś mi pokazał nagrania z ostatnich godzin. Chcę wiedzieć, w jakim wcieleniu teraz lata?

Strażnik patrzył na mnie, jak na mocno rąbniętą piorunem z postradanymi zmysłami. Wyjaśniłam mu, kim jest poszukiwana. Dopiero wtedy zgodził się na moją prośbę. Już nie byłam oburzona. Na sześciu ekranach było pokazane każde piętro i mogłam ją dostrzec w łazience, jak godzinę temu udusiła jakąś kobietę. Teraz wiem, co się stało z prawdziwą lekarką. Sztylety wyrzuciła do kosza. Niezbyt mądrze.

-Czy to wszystko?- spytał niezbyt zachwycony, gdy mój wzrok świdrował przez ekrany

-Tak, dziękuję- odeszłam od monitorów i wyszłam, bo już było blisko, by znowu się z nim pokłócić

Pobiegłam na dach, gdzie o dziwo ją znalazłam. Chciałam sprawdzić teorię z ucieczką. To prawda. Zmieniła plany. Katrine stała odwrócona w przeciwną stronę w swoim białym kapturze.

-Nie ruszaj się!- krzyknęłam, celując z broni palnej

-Trochę ci to zajęło, Morse- odwróciła się, rzucając sztyletami

Zrobiłam unik, a ona była nieugięta. Nasza walka dopiero się rozpoczęła.



Po dłuższym namyśle przyznaję, że to pytanie było błędne. Co ona sobie pomyśli? Nie cofnę czasu. Dobra, skup się. Musisz ją pamiętać, skoro twoje serce bije, jak szalone na sam jej widok.

-Tony, chyba odpłynąłeś. Stoję tu już 5 minut. Wiesz może, kim jestem?

-Wiem, ale nie pamiętam... twojego imienia- zmieszałem się

-Jestem Pepper. Twoja żona, która zgodziła się wziąć nietypowy ślub w zbrojowni. Cieszę się, że żyjesz. Pamiętasz o czym rozmawialiśmy na osobności?- uśmiechnęła się szczerze

-O wspólnych... planach- przełknąłem przez gardło

-Spokojnie, Tony. To nic złego. Gdy Katrine zniknie z naszego życia, zamieszkamy razem. Zobaczysz, że wszystko będzie dobrze- cmoknęła mnie w policzek, ale czułem, że chciała bardziej zbliżyć swoje usta

Wyglądała na trochę skrępowaną. Może to dlatego, że nie zachowuję się normalnie? Skoro jest moją żoną, to widok klatki piersiowej bez koszulki nie powinien jej przeszkadzać.

-Cieszę się, że znowu jesteś z nami- przytuliła mnie czule, ale w obecnej sytuacji sprawiło mi to większy ból

-Pepper...- wziąłem głęboki wdech, bo znów krzywiłem się z bólu

-Przepraszam. Ja nie wiedziałam. Wybacz mi- miała łzy w oczach

-W porządku. To... nic. Nie płacz

Nie posłuchała mnie i musiała uronić kilka łez. Bardzo się martwi, a nie powinna. Niepotrzebnie dałem się złamać. Dobre było to, że przypomniałem sobie, kim jest dla mnie. Chwyciłem ją za rękę, wymuszając uśmiech na twarzy. Chciałem, by zaprzestała niepotrzebnie się martwić. Widziałem, że ktoś ją czymś zranił, bo bluzka była poszarpana.

-Nic ci nie jest?- spytałem zaniepokojony tym widokiem ran

-To nic. Powinnam już pójść. Odpoczywaj- wstała i skierowała się ku wyjściu

-Pepper... zostań ze mną. Proszę

-Potrzebujesz odpoczynku. Nie wyglądasz najlepiej. Jeszcze się zobaczymy- pomachała mi na pożegnanie i wyszła

Ruda była na korytarzu wraz z Rhodey'm. Do sali ponownie przyszła lekarka. Miała przy sobie wyniki badań. Leki w niczym nie pomagały. Jak narywało, tak dalej trwało. Victoria sprawdziła wszelkie odczyty, czy mieściły się w granicach normy.

-Wciąż cię boli?- spytała, patrząc na skrzywioną minę

-Tak- nie chciałem kłamać, by mi pomogła znieść tak piekielny ból

-To naprawdę musi być przez porażenie prądem. Stąd też zapewne amnezja. Czy coś już pamiętasz?- wyjaśniła przyczynę takiego stanu, który był nienormalny

-Tak... Przypomniałem sobie... że mam przyjaciół

---**--

Dziś skończymy sezon piąty i rozpoczniemy szósty. Nie wiem, czy mam liczyć na jakiś czytelników, ale fajnie byłoby, żeby się ujawnił choć jeden. Bo dla kogo staram się z notkami? Dla was.

Rozdział 71: Ryzykantka

0 | Skomentuj


Obudził mnie dźwięk telefonu. Dostałam od kogoś wiadomość. Przetarłam oczy i usiadłam na łóżku, sprawdzając, kto mi napisał SMS-a. To Rhodey.

Tony się obudził :)

To świetnie, że są jakieś oznaki życia. Muszę szybko pojechać do szpitala. Mój ojciec spał w najlepsze po trudnej misji, a ja wymknęłam się po cichu. Była trzecia nad ranem, ale mnie to nie obchodziło. Najważniejsza była treść, że Tony się obudził.
Szybko przebrałam się i wyszłam z domu. Nie chciałam budzić Roberty, więc poszłam tam sama. Na korytarzu spotkałam Rhodey'go.

-Hej, Rhodey. Czy to prawda, że...- już chciałam coś powiedzieć, ale mi przerwał, bo byłam w stanie krzyknąć na cały szpital, jak to ja potrafię

-Tak. Tony żyje, ale śpi teraz. A gdzie mama?

-Nie chciałam jej budzić

-Dobrze zrobiłaś, bo już myślałem, że "wejdziesz" mi do domu i zaczniesz krzyczeć- zaśmiał się, podkreślając słowo wejdziesz

-A zrobiłam tak kiedyś?- spojrzałam na niego, pytająco

-Na szczęście nie

Poszliśmy razem w stronę OIOMu, ale trudno było się tam dostać, jak światła nie było. Dziwne. Awaria?

-Rhodey, czemu nie ma prądu w całym budynku?

-Nie mam pojęcia. Może jakaś chwilowa usterka? Znam drogę na pamięć, więc zaufaj mi i chodź

-Ok- kiwnęłam głową, trzymając się za jego rękę, by nie zgubić się w tych ciemnościach

-A jak się obudził, to coś mówił?

-Nie pamięta ataku Katrine. Martwi się o ciebie. Jest bardzo zmęczony i potrzebuje snu. A ty się wyspałaś?

Wzruszyłam ramionami. Już o nic więcej nie pytając doszliśmy na koniec korytarza i skręciliśmy w  prawo, gdzie mieściła się sala Tony'ego. Naszą drogę przecięła Bobbie. Nie wyglądała na zadowoloną.

-Bobbie, co się dzieje?- spytałam, patrząc na jej twarz

-Nie da się przywrócić jeszcze zasilania. Elektrycy mówią, że trochę to potrwa, ale to jest znak. Katrine tu jest- wyjaśniła poddenerwowana

-Cholera. A jest Victoria przy nim?

-Nie wiem, ale to ty tam miałeś być. Jeśli nikogo tam nie ma, to...

-Tony!- wrzasnęłam i pobiegłam na OIOM

Usłyszałam donośny krzyk Tony'ego. Co się z nim dzieje? Bobbie z Rhodey'm pobiegli za mną. Najgorsze obrazy zaśmieciły moją głowę. Katrine była nieobliczalna, ale naprawdę chce go zabić w szpitalu? Obyśmy zdążyli na czas.

-Trzymaj się, Tony- mówiłam sobie w myślach, próbując wymyślić rozsądny plan uratowania go



Implant był prawie wyciągnięty. Pozostał mi ostatni ścisk. Nadal nie potrafię tego pojąć. Jego serce nadal biło słabe, a to ustrojstwo miało mu podtrzymywać życie? Kto wymyślił takie badziewie? Z lepszej strony może być tykającą bombą zegarową. Duch mi mówił, gdzie należy mierzyć we wroga. W jego słaby punkt. I właśnie to robię.
Chłopak już nie krzyczał. Jedynie ciężko oddychał, nadal kłócąc się ze mną.

-Po co... to... robisz?- wykrztusił z siebie pytanie

-Wiesz za co? To zemsta, a poza tym, to było moje zadanie od początku naszego, pierwszego spotkania. Powiedz mi, czy boisz się śmierci?

-Nie- zaprzeczył

-W takim razie może powinieneś się z nią spotkać?- zadałam mu pytanie ze złośliwym uśmieszkiem

Gdy już miałam wyciągnąć implant z jego klatki piersiowej, ktoś rzucił we mnie... No właśnie. Czym? Butem?

-Zostaw go, Katrine!

-Nie wierzę! Pepper Potts. I co mi zrobisz? But to niezbyt użyteczny przedmiot jako broń

-Wiem o tym- pobiegła w moją stronę, rzucając się na mnie z pięściami

Od razu zrobiłam unik, a Starka zostawiłam z wyciągniętym mechanizmem. Może nie był tak do końca na zewnątrz, ale zaszkodziło mu to. Ruda była napalona do walki. Używała wszelkich bloków i ciosów, jak pewnie szkolili ją w SHIELD.

-SHIELD chyba cię nie uczyła, że nie można lekceważyć wroga- wysunęłam z ręki sztylet i zaczęłam ją atakować przy brzuchu

Ruda starała się robić uniki, aż kilka razy została draśnięta. Ugryzła się w język, by nie pokazywać bólu. Natarczywie mnie atakowała. I to bezmyślnie. Ona improwizowała, więc ta walka była bezcelowa.

-Już go nie ocalisz. To koniec- znów wymachnęłam ostrzem, gdy ta skupiła wzrok na chłopaku

-Zadzierasz z moim mężem, to też i ze mną!- krzyknęła wściekła

Rhodes chciał, by Mockingbird się włączyła do walki, ale ona tyko stała i patrzyła. Pewnie chciała dać jej szansę, ale ja tak nie zrobię. Dziewczyna nadal się nie poddawała, a ran na ciele przybywało coraz więcej. Ostatnimi ciosami dobiłam ją w brzuch, aż upadła. Dopiero wtedy Morse wzięła się do ataku. Wybiegłam z sali, znikając im z oczu. Nie zauważyli, jak zmieniłam się nową tożsamość. Jednak nie zaprzestała pościgu.

-Nie uciekniesz mi, Ghost!

-A ktoś mówił, że chcę uciec?- zaśmiałam się po cichu, zmieniając się w strażnika

Gdy prąd wrócił w budynku, znowu popsułam ich plany i wywaliło korki z powrotem.

-Życzę ci, żebyś szybko umarł. Jak nie dziś, to jutro

Przeszłam do łazienki, gdzie sztylety wyrzuciłam do kosza. Nie było na nich żadnych odcisków palców. Nie namierzą mnie. Jeszcze go wykończę bez skrupułów.



Bobbie wybiegła z sali i jeszcze nie wróciła. Rhodey był w wielkim amoku, widząc, co Katrine zrobiła Tony'emu i mnie. Natychmiast zjawiła się Victoria. Jak się okazało, cały sprzęt i aparatura była odłączona. Ona naprawdę go chciała zabić. Dobrze, że uciekła. Tylko coś mi się wydaje, że wróci.

-Pepper, wszystko gra?- spytała, patrząc na draśnięcia

-To nic. Chciała mnie tylko zmusić do zakończenia walki. Myślała, że przez ból się uda

-Na pewno nic ci nie jest?

-Tak. Na pewno

-Byłaś bardzo odważna- odezwał się w końcu Rhodey

Według mnie, to była głupota, atakując uzbrojoną zabójczynię bez broni. Musiałam coś zrobić. Nie mogłam na to patrzeć. Wstałam z ziemi, a lekarka przyjrzała się Tony'emu. Był blady i nic nie mówił, a jego mechaniczne serce było prawie wyrwane z jego klatki piersiowej. Victoria podpięła znowu go do urządzenia, które monitorowało jego funkcje życiowe. Sprawdziła przez stetoskop bicie serca.

-Żyje, ale muszę zająć się implantem. Musicie wyjść- poprosiła, zasłaniając zasłony

-Ale nie umiera?- spytałam nadal zmartwiona

-Nie panikuj. Będzie dobrze. Ocaliłaś go. Gdybyś nie zareagowała na nią, Tony byłby pewnie martwy- próbowała mnie uspokoić

-Chyba tak- zgodziłam się niepewnie

-Chodź, Pepper. Niech zrobi z nim porządek- szturchnął lekko przez łokieć

Oboje wyszliśmy z sali, pozwalając lekarce na działanie. Rhodey siedział z poważną miną i nie odezwał się ani jednym słowem. Bobbie dalej nie było. W końcu musiałam przerwać tę niezręczną ciszę. Przyznam, że nie cierpię takiej atmosfery. Taka bez życia. To nie dla mnie.

-Rhodey, powiesz coś? Chyba nie mówisz mi wszystkiego? Mów, co jest grane?

-Po prostu myślę nad tym, czym ostatnio. Czy zrezygnować?

-Dobrze wiesz, że nie możemy. Już zapomniałeś, jaka to jest funkcja? Przecież ratujemy ludzkie życia i to cię już nie obchodzi? Co z tobą?

-To powiesz mi, ile razy mam patrzeć, jak Tony umiera?!- krzyknął wyprowadzony z równowagi

-Rhodey, to nie tak

Rozumiem, co czuje, ale nie powinien tak po prostu przestać być bohaterem. Tony zawsze będzie trafiał na tę granicę życia i śmierci. Zawsze znajdzie się osoba, która zechce go zabić. Jednak ostatnio to też my stoimy na tej samej granicy.

-Pepper, przepraszam, że się tak uniosłem, ale mam tego dość. Takiego życia. Zrozum, że wiem, kim jesteśmy dla ludzi, ale nie mogę ciągle patrzeć, jak Tony walczy o życie. Może jestem facetem i nie powinienem się rozczulać, ale mam tego dość.

-Wszystko się ułoży, Rhodey. Trzeba w to wierzyć- chwyciłam go za rękę, by czuł, że nie jest z tym sam

Rozdział 70: Po drugiej stronie piekła

0 | Skomentuj


Siedziałam w kryjówce, przygotowując się do dalszej części planu. Tym razem maska była mi potrzebna i nie mogłam jej tak po prostu wyrzucić. Broń była gotowa do użytku, a specjalnie ulepszony kostium mógł pozwolić mi na wyrwanie jego mechanicznego życia. Mogłam wniknąć w niego i z całej siły mu je wyrwać. W końcu Tony Stark musi umrzeć. Do tej pory nie widziałam rudej w czarnych barwach, czyli nie umarł, ale już niebawem dołączy do swojego ojca. To kwestia jednej godziny.
Android przyleciał do bazy, zdając mi raport.

-Clint Barton i Bobbie Morse zostali rozdzieleni

-Dobrze, ale i tak trzeba ją obserwować. Może mi pokrzyżować plany, dlatego ostrożności nigdy nie za wiele

-Zgadzam się, panno Ghost. Jakie mam teraz zadanie?

-Możesz odpocząć. Wezwę cię, gdy będziesz mi potrzebny

-Dobrze- wyleciał z bazy na miasto

Była już minuta po północy i postanowiłam zacząć działać. Wzięłam maskę, uzbrajając się po pas w broń palną i białą. Z zeskanowanych postaci wcieliłam się w jedną z lekarek, którą pozbędę się w razie pojawienia w szpitalu. Zdjąć po cichu. Łatwizna. Wiedziałam, gdzie przewieźli Starka. Tam, gdzie znajduje się jego cudotwórca.
Motorem pojechałam niecały kwadrans, docierając do punktu docelowego.

-To będzie bułka z masłem. Najlepszy dzień ze wszystkich- mruknęłam z uśmiechem pod nosem

Żadna osoba z personelu, czy strażników, nie zauważyła nic podejrzanego i weszłam do środka bez problemu. Jednak w poczekalni pojawili się następni. Oni już musieli przeszukać moje rzeczy. Urządzenie było niewidzialne.

-Pokaż swoją plakietkę

-Proszę- podałam mundurowemu

-Mhm... Pasuje. Rachele Grant

-Dlaczego sprawdzacie plakietki? Czy coś się stało?- spytałam, udając zaskoczoną

-Po prostu większa ostrożność. Nasiliły się zamachy na czyjeś życie w czasie rekonwalescencji. Proszę już o nic nie pytać i wziąć się do pracy, panno Grant- wyjaśnił jeden ze strażników

Czyli tak, jak przewidziałam, Rhodes go uratował i powiedział, że mam się zjawić. Co za głupek. Popsuł niespodziankę, ale trudno. Trafiłam na lekarkę, która była odpowiedzialna za ratowanie go. Z łazienki wyszło moje wcielenie. Czyli to Rachele? Chciała coś powiedzieć, ale zakryłam jej usta i w łazience udusiłam ją swoimi rękami. Nie szarpała się. Dość szybko poszło, by znowu działać dyskretnie. Panna Bernes na mój widok się uśmiechnęła. Ciekawe.

-Cześć, Rachele. Dobrze, że już jesteś. Pomożesz mi przy Tony'm?

-No jasne. Chętnie ci pomogę- uśmiechnęłam się, a w głowie obmyślałam dalsze posunięcie




Siedziałem z Bobbie przy łóżku Tony'ego. Victoria na chwilę wyszła. Pewnie po zapasy adrenaliny, co znowu się przydadzą, gdyby nastąpił atak. Trzeba być przygotowanym na wszystko. Nie wiadomo, co Katrine wpadnie do głowy. Dobrze, że Bobbie nam pomoże.

-Jak przekonałaś Pepper na powrót do domu?- spytałem ciekaw

-Przyznam, że jej upartość nie zna granic, ale powiedziałam, że nic nie zdziała, siedząc bezczynnie przed salą. Masz ją jedynie poinformować, gdyby coś się zmieniło- odparła z uśmiechem

-Dobrze. Powiem jej, ale bez niepotrzebnego zamartwiania. Boi się o niego- zgodziłem się na to

-Wiem o tym. Wiem, co czuje. Myślisz, że u mnie zawsze było wszystko super, ładnie i pięknie?Kłamstwo. Muszę całe życie poukładać od początku po raz kolejny, bo mój umarły mąż powrócił. To on prosił, bym wam pomogła z Katrine. Wie, jaka jest niebezpieczna

Nikt nie ma szczęśliwego życia, zwłaszcza takie osoby, co ryzykują życiem dla dobra ludzi. Nie wiem, jak to jest próbować sobie uświadomić, że to nie sen, a najbliższa ci osoba nadal żyje. Nie chciałbym tego doświadczać. Mój wzrok skierował się na dłoń Tony'ego, która się poruszyła. Czy to możliwe?

-Bobbie, ty to widzisz?- spytałem, bo myślałem, że mam zwidy

-Tak. Zaczyna się budzić. Wszystko będzie dobrze- poklepała mnie po ramieniu

Ociężale jego powieki się podniosły. Poczułem ulgę.

-Rhodey...- odezwał się słabym głosem

-Jestem tu. Dobrze, że wróciłeś

Szybko napisałem SMS-a Pepper o jego przebudzeniu i tylko czekałem, aż nasza trójka znowu wspólnie pogada. Ruda zjawi się tu, jak burza. Jestem tego pewny.

-Co się stało?- spytał rozkojarzony

-Nie pamiętasz, jak Katrine cię zaatakowała? Prawie trafiłeś do grobu- przypomniałem mu, ale on rozglądał się, jakby był w amoku

-Nie rozumiem. Wiem... że ktoś mnie zaatakował, ale... nic więcej- mówił z trudem

-Spokojnie, nie denerwuj się. Jesteś bezpieczny. Pepper zaraz tu przyjedzie, bo na pewno chcesz ją zobaczyć, prawda?

-Pepper...- w oczach pojawiła się łza i na monitorze było wdać, że się zdenerwował

Musiałem go jakoś uspokoić, ale on znowu zamknął oczy. Puls był normalny. Po prostu zasnął. Całe szczęście, ale muszę wezwać Victorię.

-Co z nim?

-Śpi. Nie będę go przemęczać, ale pójdę po nią. Niech go zbada, bo ta amnezja nie jest do niego podobna. Zawsze pamięta o wszystkim- zmartwiłem się tym

-Wszystko się ułoży. Nie bój się. Zostań, a ja pójdę po lekarkę



Bernes mówiła, że skończyły się jej zapasy adrenaliny. Widocznie moje ustrojstwo poważnie mu zaszkodziło. Dobrze się składa, bo teraz będzie miał dziurę po implancie. Mockingbird przerwała nam rozmowę, patrząc podejrzliwie na mnie.

-Victorio, Tony się obudził na chwilę i zasnął. Możesz sprawdzić, co się z nim dzieje? Rhodey myśli, że cierpi na amnezję

-Zobaczę, a ty moja droga, przyniesiesz mi strzykawki z adrenaliną? Są bardzo mi potrzebne- skierowała do mnie pytanie

-Nie ma sprawy. Już idę- uśmiechnęłam się i poszłam w kierunku źródła zasilania

Widzę, że w planie pojawiły się utrudnienia, ale to nie będzie zbyt wielki problem. Na szczęście panienka Morse nie wyczaiła, kim naprawdę jestem.
Gdy dotarłam do pomieszczenia, wszystkie uchwyty pociągnęłam w dół, by nie było prądu w całym budynku. To na pewno zaszkodzi pozostałym, ale bez poświęcenia nie ma zwycięstwa. Nie da się zrobić omletu bez rozbijania jajek.

-Już idę po ciebie, Stark- przygotowałam maszynę do uruchomienia

Mijałam przerażonych lekarzy, którzy szukali maszyn na baterię, by ocalić życie, gdyby zaszła taka potrzeba. Na korytarzu znowu natknęłam się na Mockingbird.

-Co się stało? Całe zasilanie padło! I co teraz zrobimy?- udałam zaniepokojenie, a aktorskie zagrania miałam we krwi

-Spróbuję znaleźć przyczynę. A ty masz te strzykawki?

-Niestety już nie ma

Kobieta patrzyła znowu podejrzanym wzrokiem, lustrując moje ciało. Nie mogła zauważyć tego, co chowam przy sobie. Miałam kamuflaż na broni, więc nie było to możliwe, żeby odkryła moje "zabawki". W sumie sama po pas jest uzbrojona.

-Czy coś się stało?- spytałam, krępując się jej świdrującymi oczami, co nadal robiły przegląd

-Powinnaś pójść na OIOM, bo Victoria potrzebuje twojej pomocy

-A no tak. Rozumiem, ale nie mam już tych strzykawek, co potrzebuje

-Myślę, że zdołasz jej pomóc w inny sposób. To idź do niej, a ja zajmę się tą awarią. To na pewno nie dzieje się przypadkiem

Mockingbird przeczesywała zakamarki szpitala podczas, kiedy ja realizowałam swój plan. Sala od OIOMu była prawie pusta. Tylko był tam Stark, leżący na łóżku. Zamknęłam drzwi od sali i wyjęłam swój sprzęt. To była rękawica, która pozwalała na ochronę ręki przed amputacją. Miała mi posłużyć do wyrwania jego ustrojstwa z piersi. Zanurzyłam dłoń w jego klatce piersiowej, czując słabe bicie serca. Zaczęłam lekko ściskać, by łatwiej go wyciągnąć.
Niespodziewanie Stark się obudził.

-Co... ty robisz?- spytał słabym głosem

-Coś, co powinnam dawno zrobić. Skończyć z tobą

-Kim... jesteś? Czemu ja?

-To już nie ma znaczenia. To twój koniec, Iron Manie

Rozdział 69: Spotkanie ze Śmiercią

0 | Skomentuj


Szósty... siódmy... ósmy. To były już kolejne uderzenia z defibrylatora, które nadal nie zmieniły niczego. Krzyk Pepper był bardzo donośny, że przy zamkniętych drzwiach OIOMu, jej obecność była odczuwalna.

-Rhodey, wstrzyknij mu adrenalinę dożylnie! Teraz!

-Już!- wprowadziłem substancję do krwiobiegu

Victoria zaprzestała wszelkich działań, wpatrując się w kardiomonitor, jak z poziomej linii podskoczyły naturalne fale. Odetchnąłem z ulgą, ale dalej przeżywałem roztrzęsienie przez to, jak musiałem patrzeć na umierającego Tony'ego. Stan krytyczny znikł, ale dalej musiał przebywać na intensywnej terapii. Za szybą widziałem Pepper, która wtulona w moją mamę, próbowała się uspokoić.

-Już dobrze, Rhodey. Sytuacja opanowana. Jak się czujesz?

-Nie wiem... jak to opisać- ręce zaczęły drżeć nieopanowane

-Usiądź w moim gabinecie i napij się kawy. To ci pomoże. No i dziękuję, że znowu mi pomogłeś. Teraz tylko czekać, aż się wybudzi. Wszystko się ułoży. Zobaczysz. Jednak na razie zasługujesz na chwilę wytchnienia- doradziła mi, dziękując za pomoc

-Oby tak było

-Hej! Głowa do góry. Pójdę przekazać dobre wieści- uśmiechnęła się, dając potrzebną nadzieję do cierpliwości

Zrobiłem, co mi powiedziała i zaparzyłem sobie po kubku gorącego espresso. Kilka łyków spowodowało, że nieco opanowałem swoje nerwy. Pepper płakała ze szczęścia, ale dalej widziałem obecny strach.
Wyszedłem na chwilę do rudej, by zobaczyć, co się z nią dzieje.

-Trzymasz się?- spytałem, widząc jej zapłakaną twarz z prawie zapuchniętymi oczami

-Próbuję, ale muszę. Dobrze wiesz, że...

-Tak, Pepper. To jest dla nas trudne, ale będzie dobrze. Niebawem znowu go zobaczymy. Wszystko leży w naszych rękach, a on sam musi chcieć walczyć o życie

-Może faktycznie... powinniśmy zrezygnować?- zaczęła się znowu denerwować, przypominając sobie ostatnią rozmowę

-Nie możemy. Jesteśmy ludziom potrzebni, bo niesiemy im pomoc, a oni potrzebują bohaterów

Pepper znowu się rozpłakała, ale chciała ukryć twarz, chowając wzrok przede mną. Nie potrafiła wytrzymać.

-Pepper, spokojnie. Tony wyjdzie z tego. Zawsze wychodzi i teraz też tak będzie- pocieszyłem ją i pozwoliłem się jej przytulić

-Musimy ją zniszczyć. Nie możemy... dopuścić do kolejnej tragedii- przejęła się

-Nie pozwolę mu umrzeć. Odpocznij i wróć do domu

-Nie, nie... mogę. Muszę być przy nim




Czego ona od nas chce? My też jej zagrażamy? A może tylko ja stanowię problem? Jedno jest pewne, że to nie AIM. Nikt się nie odzywał i wznowiły się ataki w budynek. Kolejne pociski zniszczyły ścianę.

-To nie ma sensu. Wiem, że to ty, Katrine. Pokaż się!

-Jej tu nie ma! Wyjedźcie z miasta i nie wracajcie!

-Słucham?- odezwał się Clint zaskoczony

-Panna Ghost uznała, że stanowicie zagrożenie i macie wyjechać, jak najdalej stąd

-Zgoda. Zrobimy to

Nie poznawałam mojego męża. On nigdy się dobrowolnie nie poddał. Coś w nim musiało się zmienić po wydarzeniach z inwazji. W sumie, to nie tylko on. Ja też stałam się inna. Ta ostrożność i trzymanie przy sobie noży. Psychiczna pamiątka po jego odejściu.

-Clint, ty na poważnie?- zdziwiło mnie jego zachowanie

-Nie chcę, by stała ci się krzywda. Nie chcę, byś znowu przepadła bez śladu, jak ja wtedy- przytulił mnie, a ja miałam ochotę się rozpłakać

Android od nas odszedł, gdy udaliśmy się po kryjomu do innego wyjścia z budynku. Musimy rozdzielić się w dwie różne strony. To będzie trudne. Nie wiem, jak to przeżyję.

-Barbaro, to tylko tymczasowe. Dasz radę. Nie myśl, że żegnam się z tobą na zawsze, ale dla twojego dobra usunę się w cień- zakomunikował, potrząsając mną lekko

-Nie chcę cię stracić- przytuliłam go mocno i uwolniłam łzy

-Cii... już dobrze. Nie będę za daleko. Musisz pomóc Pepper z Katrine. Stanowi wielkie niebezpieczeństwo i jesteś zmuszona, żeby tu zostać. Wyjadę do Chicago, a ty zostajesz w Nowym Jorku. Będzie dobrze- odwzajemnił gest, pocieszając, jak tylko się dało

-Będę tęsknić- wyrzuciłam z siebie

-Ja też

Nasze drogi się rozeszły. Clint pojechał w lewo, a ja w prawo do szpitala. Wzięliśmy nasze motory i odjechaliśmy. Jedna z przeczuć mi mówiła, że Katrine tam jest. Ona też się boi. Nas.
Niewiele mi zajęło dotarcie na miejsce. Od razu, gdy znalazłam się przed budynkiem, zadzwoniłam do Rhodey'go.

-Witaj, Rhodey. Mówi Bobbie. Przyjechałam, żeby wam pomóc. Powiedz mi, gdzie jesteś?

-Na OIOMie. Prosto i na prawo- skierował

-Dzięki- podziękowałam i rozłączyłam się

Rhodey pomógł mi w odnalezieniu odpowiedniej sali. Intensywna terapia? To bardzo niedobrze. Mam nadzieję, że Katrine tu nie ma. Może mieć maskę i to narobi kłopotów. Kilka minut później natrafiłam na OIOM. Pepper była bardzo roztrzęsiona.

-Aż tak źle? Rhodey, co się dzieje?

-Tony walczy, ale dalej jest z nim kiepsko. Zajmiesz się Pepper, bo mnie nie słucha?- odparł, prosząc o opiekę nad rudą



Bobbie została z Pepper, a ja wróciłem do sali. Nie mogłem wrócić do domu, bo moja pomoc była nadal skuteczna i potrzebna. Victoria sprawdziła odczyty na kardiomonitorze i na razie nic nie wskazywało, że Tony się obudzi. To mnie martwiło najbardziej. Musiałem wziąć się w garść.

-Co z Pepper?- spytała, dalej patrząc w ten sam obiekt zainteresowania

-Bobbie się nią zajęła. Może ona ją nakłoni do powrotu do domu?

-Widzę, że dalej się martwisz, a nie powinieneś. Właśnie sprawdzam ostatnie wyniki i uległy znacznej poprawie. Trochę czasu jeszcze mu zajmie pobudka z drzemki- przekazała mi dobre wieści

-To dobrze... ale nie jest bezpieczny. Ta sama osoba, co go... chciała skrzywdzić i sprowadzić na... tamten świat, może zaatakować znowu-  stres się pogłębiał, aż głos zadrżał

-Czyli to cię dręczy? Posłuchaj mnie, Rhodey. Mamy tu ochronę i nikt niepożądany nie przedostanie się do szpitala, a poza tym znam Bobbie jako świetną agentkę. Jest w stanie obronić z każdych stron

Victoria opowiedziała mi, jak Duch chciał skrzywdzić jej rodzinę, ale Bobbie się zjawiła i uratowała ich. Teraz to mamy do czynienia z jego córką i ma większy tupet do zabijania. Dobrze, że ona się zjawiła. Kolejny raz dowiaduję się, jaką jest bohaterką.
Przed salą nie było Pepper i Bobbie. Widocznie ruda się jej posłuchała i wróciła do siebie. Powinna odpocząć.

-Gdyby nie ona, straciłabym wszystkich, na których mi zależy. Teraz muszę spełnić wolę Ho i dbać o Tony'ego, by dalej żył

-Czyli ty też wiesz o tym, że długo nie pożyje? Katrine też to zasugerowała

-No i to jest prawda. Przykro mi, Rhodey. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że boję się, co zrobimy, jak zabraknie adrenaliny. Zapasy zaczynają się kończyć przez ostatni atak

Na OIOM weszła Bobbie. Tak szybko wróciła? Trochę dziwne, a nawet bardzo dziwne. Poszedłem sprawdzić, czy to naprawdę ona.

-Kim jesteś?- spytałem, przyciskając ją do ściany

-Rhodey, nie wygłupiaj się. Bobbie Morse, pamiętasz? Odwiozłam Pepper, ale muszę ci pomóc z chronieniem Tony'ego. Wiem, że Katrine może wrócić i chcę go ocalić przed nią

-Bobbie, przepraszam- puściłem ją wolno

-W porządku. Rozumiem cię. Jest niebezpieczna i może mieć maskę, dlatego dobrze zareagowałeś. A co z nim?- wybaczyła, rozumiejąc moje zachowanie

-Dalej nieprzytomny, ale Victoria mówiła, że stan się poprawił. Bobbie, gdybym był...- dalej byłem zmartwiony

-Cofnąć czas? To strata dnia. Zostanę tu z tobą i przypilnuję, by ta flądra nie wpełzła do środka- przyznała i obiecała, że będzie pilnowała wejścia do sali

Dobrze, że mam jej wsparcie. Możemy wiele zdziałać. Tylko niech Tony się obudzi.

Rozdział 68: Niekończący się koszmar

0 | Skomentuj


Próbowałam sobie uświadomić, że obok mnie leżał Clint, który dalej był moim mężem.Uśmiechnęłam się, patrząc na niego, jak uroczo spał i mruczał coś pod nosem.

-Avengersi, do boju

Żeby go nie zbudzić, po cichu wstałam z łóżka. Promienie przebijały się przez okno i to nie zbudziło Clinta. Dalej spał. Poszłam wziąć kąpiel.
Gdy skończyłam poranny rytuał, odezwał się telefon, który jako jedyny zbudził go ze snu. Niestety, to było do mnie.

-Kto dzwoni?- spytałam, spłukując z ciała resztki piany

-Pepper Potts. Odebrać?

-Zaraz odbiorę. Przepraszam, że go nie wyciszyłam

-Nie szkodzi. Nie mogę leżeć ciągle, jak leń w łóżku. A właśnie, podobała ci się wczorajsza noc?- spytał, spoglądając przez małe okienko od łazienki, skąd dalej był słyszalny dźwięk prysznica

-Było cudownie, Clint. Tęskniłam za nami

Wyszłam owinięta ręcznikiem. Na blacie stołu stał talerz z kanapkami. Widzę, że zajął się tym. Kochany był, jest i będzie. Po wspólnym śniadaniu ubrałam się w swój kostium. Na wyświetlaczu pojawiło się ponad 10 nieodebranych połączeń od Pepper.

-Chyba musi cię bardzo lubić- uśmiechnął się, spoglądając przez ramię

-Jeśli to dla ciebie nazywa się "bardzo lubić", to każdy musi jej odwzajemniać- zaśmiałam się, cmokając go w policzek

-Tylko tyle?- spytał lekko rozczarowany

-Na razie- znów go cmoknęłam

Gdy zostałam w swoim pokoju, zdecydowałam się oddzwonić do niej, bo pewnie to było coś ważnego. Miałam odebrać po wyjściu z łazienki, ale zamilkł. Bez powodu na pewno, by nie dzwoniła. Po nawiązaniu połączenia usłyszałam jej szlochanie. Płacze? Co się stało?

-Wybacz, że dopiero teraz dzwonię, ale byłam w łazience. Pepper, czy ty płaczesz? Co się dzieje?

-Katrine... To znowu ona...- odparła załamanym głosem

-Co ci zrobiła? Jesteś cała?

-Ja tak, ale Tony... już nie

-Nie płacz. Pomogę ci, tyko powiem Clintowi, że muszę wracać. Właśnie dowiedziałam się wczoraj, że mój mąż, który ponoć zginął na Manhattanie, dalej żyje. Dziwne to brzmi, co?

Kolejna fala łez znowu wypłynęła. To nawet jej nie rozbawiło, a bardziej przytłoczyło. Czułam, jak bezsilność zaczynała działać na nią negatywnie.

-Co mam dla ciebie zrobić?

-Zniszcz... zabij Katrine Ghost



Ciągle siedziałem przy łóżku Tony'ego, odwracając głowę w stronę monitora, który pokazywał jego funkcje życiowe. Pepper łatwo nie odpuści i boję się, że ubzdurała sobie jakiś plan zemsty. Oby nie zrobiła nic głupiego. Jeszcze wcześniej mówiliśmy o rezygnacji z bycia bohaterami. Mimo wszystko nadal nie godzę się na to.

-Nad czym tak myślisz?- spytała Victoria

-Nad pewną decyzją, bo ostatnio Tony powiedział, że nie chce już być Iron Manem i my z Pepper też mamy zrezygnować, ale po tym, co się stało... Nie wiem, co zrobić

-Pomyśl o tym, jak znowu będziecie razem. Nawet nie wiesz, jak twoja szybka reakcja uratowała mu życie. To jest właśnie prawdziwy bohater- przypomniała

-Być może, ale kiedy się obudzi?- spytałem, patrząc na bladą twarz przyjaciela

-To będzie długi proces i potrzebuję pomocy w razie, gdyby coś się działo z nim. Dobrze, że Pepper nie upierała się, by wejść na OIOM. Jesteś jedyną osobą z mocnymi nerwami

To ma sens. Przecież Pepper od razu, by spanikowała, a trzęsące się ręce nie dałyby jej nic zdziałać, gdy byłaby taka potrzeba. Poza tym kiedyś pomogłem Victorii, a ona dobrze zna naszą sytuację. Wie, ze traktuję Tony'ego, jak brata.

-Pepper jest wściekła i może zrobić coś głupiego. Ruda zawsze musi nas wpakować w kłopoty- lekko się zaśmiałem, zmieniając znowu wyraz twarzy na poważny

-Może powinieneś ją pilnować? Jednak ja wolałabym, żebyś mi pomógł, bo cię tu potrzebuję. Zrób, co uważasz, Rhodey

-Wolę zostać przy nim. On też mnie teraz potrzebuje- zdecydowałem, patrząc zmartwiony na Tony'ego, który wciąż nie odzyskał przytomności

-Rhodey, będzie dobrze. Przecież on zawsze...- przerwałem jej

-Nie będzie dobrze, dopóki Katrine nie zniknie z naszego życia- powiedziałem poddenerwowany, myśląc nad ostatnimi wydarzeniami

Przypomniały mi się jej słowa, że Tony i tak w końcu umrze. Victoria tyle razy kazała mu zmienić nawyki, a on to lekceważy i tacy wrogowie, jak ta Ghost, wykorzystują na jego niekorzyść. Muszę coś z tym zrobić.
Z zamyśleń wyrwał mnie hałaśliwy dźwięk kardiomonitora. Spojrzałem na implant, który zaczął świecić słabo.

-Rhodey, obserwuj jego funkcje życiowe, a ja postaram się go ożywić- poprosiła, biegnąc po defibrylator

-Przecież to go zabije!- krzyknąłem przerażony

-Nie tym razem. To jedyne wyjście. Muszę to zrobić. Zaufaj mi- nalegała

Zamilknąłem, pozwalając jej na radykalne działania. Maszyna piszczała, pokazując poziomą, ciągłą linię. Cholera, Tony. Nie rób mi tego. Jedno uderzenie nie poskutkowało. Uderzyła drugi raz, ale z większym napięciem, które też nic nie pomogło. Trzeci... czwarty... piąty. Tego było za wiele.

-Proszę cię, zostań z nami! Słyszysz? Zostań!- przerażenie opanowało moje ciało





Pepper nie była sobą. Jak mogła myśleć o zabiciu kogoś? Wiem, że to dla niej trudne, ale niczyja śmierć nie rozwiązuje problemów, jak sama broń na wojnie. A mino to nalegała, bym to zrobiła.

-Wiem, że jesteś wściekła i nawet gorzej się stało z tobą, ale śmierć nie rozwiąże problemu. Chcesz mieć SHIELD na karku? Sprawy z Duchem nadal nie wiedzą. Szukasz kłopotów?- próbowałam jej przemówić do myślenia

-Nie obchodzi mnie SHIELD! Ona zniszczyła nam życie i nie poprzestanie na jednym! Będzie to ciągnąć, aż my skapitulujemy! Tylko na to czeka!- krzyczała podirytowana

-Znajdziemy jakieś wyjście. Pozbędziemy się jej w sposób bardziej moralny. Bez zabijania, zgoda?

-Zgoda- zgodziła się niepewnie

Nagle usłyszałam jej krzyk i rozłączyła się. Współczuję Pepper. Musi przeżywać piekło.

-Pepper, słyszysz mnie? Pepper!

Mój wrzask usłyszał Clint i wbiegł do pokoju, jakby wyczuł jakieś zagrożenie.

-Czemu tak krzyczysz? Co się u licha dzieje?

-Pepper przeżywa najgorszy koszmar z możliwych. Jej mąż prawdopodobnie walczy o życie przez Katrine Ghost

-Barbaro, pojedź do niej i jej pomóż. Potrzebuje cię- poprosił

-Nie masz nic przeciwko?

-Wiem, kim jest ta Katrine i trzeba coś z tym zrobić, ale ona potrzebuje twojego wsparcia. Wrócisz, gdy wszystko się uspokoi- wyraził swoje zrozumienie i objął mnie czule przy talii

Miał całkowitą rację i Pepper nie może być z tym sama. Wezmę sprawy w swoje ręce i rozprawię z tą psychopatką. Najgorszy koszmar to widzieć, jak twoja najbliższa ci osoba umiera i nic nie możesz z tym zrobić, tylko na to patrzeć.
Wzięłam się w garść i przygotowałam pistolet w razie pojawienia się Katrine na terenie szpitala. Trzeba zachować czujność, bo nie wiadomo, czy skończyła swój plan. Gdy już miałam wyjść z pokoju, Clint krzyknął.

-Padnij!

Przez okno wleciał pocisk, który oprócz zniszczenia okna i części meblościanki, nie zrobił nam krzywdy.

-Jesteś cała?

-Tak, dzięki- odkaszlnęłam, wstając na nogi

-Co to było?!- spytał przerażony

-Nie wiem

Wszystkie wątpliwości zniknęły, jak zbroja wycelowała w nas kolejne pociski. Wyglądała, jak Centurion, ale na jednej z rąk znalazłam inicjały.

-AIM- powiedziałam zaniepokojona

-Pszczelarze? Czego oni od nas chcą?

-To nie oni. To Katrine- odparłam, szykując się do ataku

Rozdział 67: W otchłani

0 | Skomentuj

Rany się zagoiły, jak mi powiedział lekarz, zdejmujący szwy i opatrunki. Po porwaniu nie został już żaden ślad. Mogłam pójść do chłopaków i przyznam, że zgłodniałam, ale tak naprawdę chciałam z nimi pogadać. Telefon przerwał naszą rozmowę.
Gdy chciałam iść w stronę wyjścia, usłyszałam znajomy głos lekarki.

-Po prostu weź go tutaj i powiadom Robertę

To nie brzmiało zbyt dobrze. Coś się musiało stać. Akurat wtedy, kiedy musiałam pójść do szpitala. Mam nadzieję, że to nic poważnego, ale z nimi  nigdy nie wiadomo. Postanowiłam się dowiedzieć prawdy, rozmawiając z nią. Dotarłam do jej gabinetu, gdzie dalej coś mówiła przez telefon. Uspokajała. Kogo?

-Co się dzieje? To Rhodey dzwonił?

Od razu odłożyła słuchawkę, gdy zaczęłam ją wypytywać o informacje.

-Jesteś jego żoną, więc masz prawo wiedzieć. Tony jest w ciężkim stanie. Zaraz tu będą, a twoje rany zniknęły?

-Tak, jest dobrze, ale co z nim jest?- pytałam coraz bardziej zaniepokojona

-Na razie Rhodey mi powiedział, że jest nieprzytomny, ale na pewno oddycha. Ma jakieś rany na klatce piersiowej i boi się go wziąć z podłogi ze względu na możliwość jakiegoś złamania

-Dlaczego znowu to się dzieje? Miało już być tak dobrze!

Byłam wściekła i zrozpaczona na samą myśl. co spotkało Tony'ego. A jeśli to Katrine znowu zaatakowała? Usiadłam w jej gabinecie i czekałam, aż Rhodey znowu zadzwoni. Tylko nie rozumiem, kiedy to się stało? Może wtedy, jak został sam, bo musiał się... naładować. O nie. Tylko nie to.

-Ale implant nie jest zniszczony?

-Niewiele wiem. Ocenię, gdy go zbadam, ale szybko go nie wypuszczę. Będę go stale obserwować. Niczym się nie martw, Pepper. Ten chłopak wiele przeżył

Nagle zadzwonił telefon i to nie do Victorii, ale do mnie. Wyświetlił mi się kontakt. Rhodey. Ma mi dużo do powiedzenia. Natychmiast odebrałam.

-Rhodey, co się z wami dzieje?! Katrine was zaatakowała?!

-Skąd to wiesz?- spytał skołowany

-Jestem w szpitalu i napotkałam Victorię. Powiedziała mi, że zabierzesz tu Tony'ego. Powiedz mi, co się stało?

-Pepper, przepraszam. Powinienem być z nim. Zostać, a nie ciągnąć nosa do kolacji. Naprawdę mi wybacz. Nie wiedziałem, że znowu się pojawi

-Teraz nie ma czasu na obwinianie się. Bierz go szybko do szpitala. Na pewno nic mu nie złamała, bo w zbrojowni nie ma nic, czym mogłaby to zrobić, a ona tak nie działa- nalegałam

Obawy się potwierdziły. Katrine znowu była temu winna. Chyba działa po kolei, bo najpierw załatwiła Rhodey'go, potem mnie chwyciła, a teraz naszła kolej na Tony'ego. Trzeba coś z nią zrobić, a SHIELD dalej jej nie przymknęła. Musimy jakoś pozbyć się niej z naszego życia. Chcieliśmy ułożyć sobie życie, ale znowu nas coś zatrzymało.



Rozłączyłem się z Pepper i wziąłem się w garść. Gdyby Tony z kimś walczył w zbroi, nie czułbym takiego przerażenia. Musiałem go zabrać do Victorii, nim jego stan znowu się pogorszy, a adrenalina została mi tylko jedna w apteczce.
Ostrożnie podniosłem go z ziemi, biorąc na ręce. Przeszedłem kawałek drogi od zbrojowni do samochodu, gdzie położyłem Tony'ego, zapinając mu pasy. Od razu powiedziałem mamie, aby się zjawiła. Zadzwoniłem do niej.

-Słucham cię, Rhodey. Tony już wrócił z Pepper? To chodźcie do domu

-Mamo... Tony... Musimy go zabrać do szpitala. Szybko!- nalegałem złamanym głosem

-Rhodey, co się stało? Brzmisz, jakbyś widział trupa- zaśmiała się

-Proszę cię. To nie są żarty. Jest nieprzytomny, a jego serce cięgle słabnie. Dzwoniłem do lekarki i już na nas czeka- błagałem, mówiąc o stanie Tony'ego

-Dobrze, już idę. Potem mi wytłumaczysz, do czego doszło- zgodziła się

Mama nie bardzo mi wierzyła. To do niej nie podobne. Chyba nie chce przyjąć do wiadomości, że znowu będzie musiał być w szpitalu. Dla mnie to też trudne, ale nie mogę go zostawić na śmierć. Nie dam satysfakcji Katrine.
Kilka minut później wyszła z domu i pobiegła z kluczami w stronę samochodu. Na widok półżywego Tony'ego zamarła.

-Rhodey, czy on...? I jak to się stało?

-Żyje. Katrine go zaatakowała. Był bez zbroi

-Wybacz mi synu, że ci nie wierzyłam, ale ostatnio jest tego za dużo

-Wiem o tym. Proszę, jedźmy już

Nie wiem, czemu to zrobiła, ale od dłuższego czasu nie wciskała tak mocno pedału gazu. Jechała, wymijając inne auta.

-Mamo, zwolnij, bo jeszcze będziesz miała policję na karku!

-Przepraszam. Po prostu trzeba go ratować, tak?

-Tak- odparłem, chowając głowę

Nieco zwolniła i byliśmy już coraz bliżej szpitala. Nagle Tony zaczął się dusić i nie potrafił oddychać.

-Tony, będzie dobrze. Wytrzymaj jeszcze. Słyszysz mnie?- lekko go szturchnąłem

-On cię nie słyszy. Wpadł w panikę

-To co mam zrobić?

-Pewnie powietrze ugniata mu płuco. Nie wiem, w którym i musimy, jak najszybciej dojechać do szpitala- znowu wcisnęła gaz, manewrując między samochodami

Po niecałych pięciu minutach dojechaliśmy na miejsce. Natychmiast powiadomiłem Victorię przez telefon o naszym przyjeździe, by szybko zjawiła się w poczekalni, Wziąłem Tony'ego na ręce i wbiegłem z nim do środka budynku. Mama była bardzo poddenerwowana. Czekałem na pojawienie się lekarki, które trochę trwało. Niestety spokoju już nie umiała zachować.

-Potrzebujemy lekarza!- krzyknęła



Z korytarza dochodził donośny głos pani Rhodes. Tylko ona może tak krzyczeć. Od razu pobiegłam w odpowiednią stronę, by upewnić się, że już przyjechali. I nie myliłam się. Victoria też usłyszała nią i również wybiegła z gabinetu. Podeszła do Tony'ego, który się dusił.
Wiedziała, co ma robić i wbiła mu pustą strzykawkę w płuco, skąd pozbawiła go zablokowanego powietrza. Gdy jej się to udało, sprawdziła bicie serca jego przez stetoskop i zabrała na salę. Oczywiście, to musiał być OIOM.
W trakcie, gdy ona go zabierała na rękach, rozmówiłam się z Rhodey'm. Ciągle w jego oczach był widoczny strach.

-Rhodey, nie wywiniesz mi się. Mów, co się stało?

-To ona mu zrobiła! Walczył bez niczego! Zupełnie sam! Pepper, przepraszam, że go zostawiłem!

-Nie obwiniaj się! Zniszczymy ją i popamięta nas, by nigdy się do nikogo nie zbliżyła!- zwinęłam rękę w pięść

-Pepper, nie rób nic głupiego- położył mi rękę na ramieniu, bym nieco ochłonęła ze złości

-Mam dość szpitali! Dlaczego nikt nam nie da spokoju?! Już mieliśmy mieszkać razem, a tu takie coś?!- krzyczałam zrozpaczona

Zrezygnowana poszłam na OIOM, gdzie Tony był już podpięty do aparatury, ale na szczęście oddychał bez problemu. Niestety był nieprzytomny po raz kolejny. Rhodey również tu przyszedł, ale strach zniknął z jego oczu. Wyglądał na opanowanego i lekko spokojnego.

-Jak ty to zrobiłeś?!- spytałam

-Niby co?

-Opanowałeś się i nie boisz. Jak to możliwe?

-Po prostu uznałem, że trzeba zachować trzeźwe myślenie i wierzyć, że znowu uda się go uratować, ale ja też nie odpuszczę Katrine tego, co zrobiła. Obiecuję ci, Pepper. Zrobię z nią porządek- wyjaśnił, składając obietnicę

Z sali wyszła Victoria. Oby miała dla nas dobre wieści.

-I co z Tony'm? Przeżyje? Chyba nie umarł, prawda?- zaczęłam zadawać różne pytania w ciągłym przerażeniu

-Pepper, spokojnie. Sytuacja opanowana. Jak na razie nie ma powodów do obaw. Jest nieprzytomny, ale ustabilizowałam go. Będzie dobrze- uśmiechnęła się, przekazując nam informacje o jego stanie

-Możemy do niego wejść?- spytał Rhodey

-Jedna osoba- odparła krótko

-Będziesz mu potrzebny i pomożesz dojść do siebie. Idź- zgodziłam się, żeby poszedł

Rhodey wszedł do sali wraz z Victorią, Usiadłam przed salą, licząc na jeszcze lepsze wieści. Pani Rhodes przyniosła mi kawę i sobie też.

-Dziękuję

-Proszę bardzo, Pepper. Na tak długą noc, kawa się przyda- przyznała, biorąc łyk

Rozdział 66: Droga cichego samobójcy

0 | Skomentuj

Poszedłem do domu na kolację. Siedziałem przy stole, przegryzając kawałek pizzy. Czekałem na Tony'ego, żeby coś dla niego zostawić. Dobrze wie, jaki bywam czasem głodny. Niestety Pepper chyba się nie pojawi.

-Powiedziałeś im o kolacji?

-Tak, ale Tony musi naładować implant. Rozumiesz, że nie może tego odłożyć na później?

-Wiem o tym, Rhodey. A Pepper?

-Ktoś do niej zadzwonił. To pewnie coś ważnego

-Zostawiłeś go samego?!- podniosła ton rozmowy

No tak. Musiała akurat się o to uczepić. Chyba dalej pamięta, jak zadzwoniła Victoria, bo uciekł ze szpitala. To było dawno temu, ale ciężko o tym zapomnieć.

-Będzie dobrze. Zmądrzał i nie oleje tego. Zaraz pójdę do zbrojowni, ale najpierw muszę ci coś powiedzieć, Tony już z nami mieszkać nie będzie

-Dorósł i ma żonę. Powinien dawno to zrobić- przyznała mama

-To fakt- posmutniałem

-Nie przejmuj się. Nie zapomni o tobie. Przecież trzymacie się razem. A coś się u was wydarzyło ostatnio?

-Trochę się pokłóciliśmy, bo Tony chce zrezygnować z bycia Iron Manem. I nam też każe to zrobić

Matka tylko skinęła głową, nie reagując początkowo na to. Czy ona się z tym zgadza?

-Powinien dawno zrezygnować i wy też. Niepotrzebnie się narażacie, jak SHIELD sama może działać

-Czyli popierasz go?- spytałem dla pewności

-Nie wiem, czy wiesz, ale jesteście narażeni na niebezpieczeństwo. Przypomnij sobie, ile razy trafiliście do szpitala, zostaliście porwani, czy mocno byliście poturbowani?

-Tylko, że my ratujemy ludzi. Czy to się nie liczy?

-Róbcie, jak uważacie, ale to marne tłumaczenie

Podziękowałem za posiłek i wyszedłem z domu. Na zegarku wybiła 21, więc ładowanie powinno dobiegnąć końca. Gdy byłem blisko fabryki, zadzwoniła do mnie Pepper.

-Pepper, gdzie jesteś? Coś się stało, że musiałaś wyjść?

-Rhodey, ja przepraszam. Byłam na zdjęciu szwów. To był telefon ze szpitala. Mam nadzieję, że coś mi zostawiliście na talerzu?- wyjaśniła, pytając o kolację

-Kilka kawałków pizzy jeszcze jest. Rany się zagoiły?- odparłem, pytając o rany

-Tak i nie będzie problemu z niczym. Wszystko gra

-To dobrze. Muszę kończyć. Zadzwonię później

Dobrze, że rany ją nie kaleczą. Muszę zobaczyć, co Tony'ego zatrzymało. Powiedział, że będzie na kolacji.




Ładowanie się skończyło. Mogłem zjeść kolację. Miałem taki zamiar, ale został powstrzymany. Zjawiła się kobieta w kapturze. Katrine Ghost. Ledwo odpiąłem się do urządzenia i zaczęła mnie atakować sztyletami.

-Czego ty chcesz? Nie możesz dać ani dnia spokoju?

-Przykro mi, ale SHIELD i Maggia zepsuły moją zabawę, więc nie zostawię cię- zamachnęła ostrzem wokół szyi

-Czego chcesz?- spytałem ponownie

-Wiedzy, jak silny Iron Man jest bez zbroi?- uśmiechnęła się chytrze, machając sztyletem blisko mnie

-Tak, więc sprawdźmy to- przygotowałem się do ataku

Czyli tego chce? Ona na pewno wiedziała, że zostanę sam. Zaplanowała to, ale mam nadzieję, że te telefony nie były fałszywe. Nieważne. Sprawdźmy, ile mam siły bez zbroi? Od ostatniego starcia wiele się nauczyłem i tę wiedzę wykorzystałem jako broń. Robiłem mnóstwo uników, lecz odważyłem się rękoczynów. Cały gniew za porwanie Pepper i sabotaż wyrzuciłem na nią. Wyrzuciła sztylet i przygwoździła mnie do ziemi, okładając pięściami po mojej twarzy.
W ostatniej chwili uwolniłem się, kopiąc ją w brzuch. Lekko się zgięła w pół, ale szybko wróciła do walki. Jednak nie była dalej fair. Znowu rzuciła się, robiąc salto i wysunęła ukryte ostrze, którym rozcięła koszulkę blisko klatki piersiowej. Chyba wiem, co chce zrobić. Zna mój słaby punkt. Gwałtownie po raz kolejny przeskoczyła, rozdzierając pozostałość górnej odzieży. Implant był widoczny.

-Poddajesz się, Stark?- przyczepiła coś do implantu, kopiąc mocno w brzuch

-Nie!- krzyknąłem i zacząłem biec w jej stronę

Nagle poczułem, jak to ustrojstwo, co do mnie przyczepiła, zaczęło porażać prądem. To był piekielny ból, że skuliłem się na podłodze. Serce biło szybciej, niż normalnie, a Katrine nie przestawała.

-To nie fair!

-Nie mówiłam, że będzie uczciwie. Wymiękasz?

-Nie!- wstałem na nogi, wymierzając coś pięścią

Katrine się ulotniła, ale ból dalej odczuwałem, a prąd wciąż był wywoływany przy mechanizmie. Gdy doszło do maksymalnego ucisku i porażenie, serce zaczęło coraz wolniej bić. Czułem, jak całe ciało robi się sztywne. Na szczęście to badziewie samo się zniszczyło przez przeciążenie i już nie było szkodliwe. Nie potrafiłem się ruszyć. Doznałem, jakby paraliżu.

-To ty uciekłaś... jak tchórz. Przyznaj... że jestem silny!- krzyknąłem

-Może i jesteś, ale długo nie pożyjesz. Widzę, jak powoli dołączasz do Howarda Starka- zaśmiała się złowrogo i jej głosu później już nie usłyszałem

W zbrojowni pojawił się Rhodey. Pewnie przez to, że nie pojawiłem się na kolacji. Będę musiał się tłumaczyć. Nie uniknę tego. Widział, że coś nie pasuje, a w bazie był większy bałagan, niż zazwyczaj.

-Tony, miałeś być na kolacji po naładowaniu się. Czemu nie przyszedłeś?- podszedł do mnie i lekko dotknął ręką ramienia

-Rhodey- upadłem i nic nie czułem




Zemdlał. On po prostu zemdlał. Jak to możliwe? Dobra, myśl trzeźwo. Rhodey, spokojnie. Może to ze zmęczenia, albo nie doładował do końca implantu? Sprawdziłem bransoletkę na jego nadgarstku. Ładowanie było kompletne na 100%.

-Tony, słyszysz mnie? To nie jest śmieszne! No dalej, ocknij się!- klepałem go po twarzy i dalej nie reagował

Nagle ktoś zaczął się głośno śmiać. Katrine. Niedobrze. Wszystko się układa w logiczną całość.

-I co, Rhodey? Zadowolony?

-Co ty mu zrobiłaś?!- żądałem odpowiedzi

-Poznałam siłę Starka i wiem, że zrobi wszystko dla was. Niestety w końcu umrze- znów złowieszczo się zaśmiała

-Nie dziś

-Do szpitala jest daleko. Co zrobisz, gdy za kilka minut jego serce przestanie bić? Pogódź się z tym i pozwól mu odejść- uśmiechnęła się i zniknęła

Przeklęta Katrine. Znowu nam psuje życie. Przyjrzałem się ranom na klatce piersiowej, które nie były zbyt głębokie. Jednak bluzka nadawała się do wyrzucenia, bo była w strzępkach. Najgorsze było to, że za kilka minut jego serce przestanie bić. Blefuje? Oby nie. Implant świecił coraz słabiej. Musiałem zadzwonić do Victorii. Dość szybko odebrała.

-Słucham cię, Rhodey. Co się stało?

-Musisz tu przyjechać, jak najszybciej się da! Jest bardzo źle!- krzyczałem przerażony

-Zrobię, co mogę, ale mów, jak bardzo źle?

Gdy miałem już powiedzieć o jego stanie, implant zgasł. Przełączyłem się na minisłuchawkę bluetooth, żeby z nią rozmawiać.  Przyłożyłem ucho do jego klatki piersiowej. Nie słyszałem bicia serca. To był koszmar. Stało się najgorsze.

-Nie! Nie rób mi tego! Victorio, co mam zrobić?! Jego serce przestało bić!

-Tylko mi nie panikuj. Wyjmij z apteczki adrenalinę i wbij prosto w serce. To jedyna szansa. Zrób to!

Szybko pobiegłem po apteczkę, którą po odnalezieniu, zacząłem przeszukiwać. Na szczęście nie była zbyt głęboko zakopana i znalazłem strzykawkę. Przygotowałem się do wbicia jej.
Zrobiłem, co mi kazała. Adrenalina została wbita dogłębnie. Powoli zaczynała działać. Znowu przysłuchałem się jego sercu, które zaczęło bić.

-Uf. Udało się, ale wciąż bije bardzo słabo i leży nieprzytomny. Długo zajmie ci dojazd? Boję się go ruszyć, bo może mieć coś złamane, a rany na klatce piersiowej mogą wymagać opatrzenia- odetchnąłem odrobinę z ulgą

-Czyli bardzo źle?  Nie wiem, jak długo zajmie mi dotarcie do was, ale wolę żebyś go zabrał do szpitala. Ja tam będę czekać. Rhodey, będzie dobrze. Najgorsze mamy za sobą- poprosiła, próbując mnie nieco uspokoić

-Mogłem go stracić! Nie powinienem go był tu zostawiać samego!

-Nie obwiniaj się. Czasu nie cofniesz. Ostrożnie go podnieś i pójdź po Robertę. Pojedźcie do szpitala. Natychmiast!

---**---

Nadrabiam straty po ostatnim zawieszeniu bloga. Dodam tyle notek, ile zdołam zedytować. Czy ktoś jeszcze czyta? Notki mam nadzieję, że będą codziennie, jak wtedy, a nowe opko rozpoczniemy jeszcze w październiku. Pytania? Pytajcie, bo to świadczy, że jesteście ciekawi. Na Wattpadzie wszystkie opowiadania zostały zakończone, więc spędzę resztę czasu na blogu. Więc pytajcie śmiało i czekam na jakieś wasze opinie, jeśli mam dalej dodawać rozdziały :)

Rozdział 65: To ma być koniec?

0 | Skomentuj

Musiałem wyjaśnić Pepper swoje powody do rezygnacji z planów rodzinnych. To na pewno popsułoby bardziej nasze relacje, niż zwykłe kłamstwo, które niewiele wniosą złego do związku. Musi wiedzieć, że Katrine może jej zrobić krzywdę ponownie. Nie mogę stać i patrzeć, jak ona ginie na moich oczach. Pepper ma być ze mną cała i zdrowa.

-Pepper, przepraszam, że źle mnie zrozumiałaś. Po prostu nie chcę cię stracić

-A myślisz, że nie czuję tego samego? Wiem, ile musiałeś przeżyć, a twoje serce...- w oczach pojawiły się łzy, a rękę przyłożyła tam, gdzie był umieszczony implant

-Naprawdę cię kocham i nasze małżeństwo, to nie tylko jakieś obrączki, czy świstek z urzędu, ale chciałem być bliżej ciebie. To ty jesteś moim życiem. Jeśli ty umrzesz, ja również. Przyłóż ucho do mojego serca. Słyszysz, jak bije?

Ruda zaczęła wsłuchiwać się w bicie mięśnia, które ciągle pompowało krew. Trzymała łzy w oczach, ale czułem, że zacznie płakać.

-Nie słyszę, a to... niemożliwe- zadrżał jej głos

-Śmiało, przysłuchaj się bliżej

-Słyszę, ale... tak słabo- znów powiedziała złamanym głosem

-Pepper- przytuliłem bardziej ją do siebie

Pozwoliłem jej uwolnić płacz. Powinienem myśleć nad życiem bez bycia Iron Manem. Może wtedy ja, Pepper i Rhodey będziemy szczęśliwi i bezpieczni?

-Już nie płacz. Jestem przy tobie. Nie pozwolę już nigdy, by coś ci się stało. Będziemy mieszkać razem, bo w końcu tak powinno być- uśmiechnąłem się do niej, patrząc w jej oczy

-Tony, już się nie chcę gniewać. Wróćmy do zbrojowni

-Dobrze mówisz. Musimy coś ustalić wspólnie i to już nie wchodzi w zakładanie rodzinki, ale o coś poważniejszego. Dalej chcesz brnąć w ten temat?

-Nie, odpuszczę to

-Dzięki, Pep- cmoknąłem ją w policzek

Otarła słone łzy i poszliśmy do bazy, gdzie Rhodey siedział na fotelu, szukając kłopotów w mieście.

-Widzę, że gołąbki sobie pogruchały- zaśmiał się

-Bardzo śmieszne- rzuciła go pierwszą puszką, co znalazła się na ziemi, a Rhodey oberwał w głowę

-Ach, ta ruda. Dużo ci gadała? To co zdecydowaliście ? Będziecie mieli te becikowe?- znów wybuchnął śmiechem

-Rhodey!- krzyknęła, rzucając w niego kluczem francuskim

-Złość piękności szkodzi- skomentował, podchodząc do nas

-Zupełnie, jak dzieci- dodałem, uśmiechając się pod nosem



Nefaria padł trupem. Problemy się skończyły z długami ojca. Nareszcie mogę żyć spokojna, a maski mogę się pozbyć. Nie przyda mi się już do niczego. Pozostawiłam go i uciekłam do kryjówki, gdzie myślałam nad planem działania. Chyba odwiedzę placówkę AIM, by sprawdzić, jak im idą prace nad Centurionem 2.0. Wymaga poprawek. I też tak zrobiłam. Moses Magnum już tam czekał na mnie. Gburowaty z powagą, jak zawsze, a jego agenci pilnie przykładali się do produkcji broni.

-Witaj, Katrine. Chcesz wiedzieć, jak idą prace? Właśnie ulepszamy osłony i uzbrojenie- wskazał na stół roboczy, gdzie pszczelarze siedzieli z palnikiem w rękach

-Mam rozumieć, że Android był wysłany na jakąś misję?

-To była próba, Katrine. Słyszałem o twoim wyczynach. Zechcesz dołączyć do AIM?

-Jak nie Hydra, to wy. Hmm... zastanowię się, ale najpierw muszę wyznaczyć mu cel

-Wszyscy siebie pozabijali lub poszli na pewną śmierć. Dzięki tobie cała Maggia osłabła, Hydra zniknęła, a Blizzard z Titanium Manem nie stanowią już kłopotów. Dołącz do nas- zaproponował Magnum

Widać, że im na mnie zależy. Zaimponowałam mu swoimi możliwościami, a bez broni również byłam zdolna na likwidację celu. Ojciec mnie wiele nauczył. Nie to, co matka, która nas zostawiła. Już mścić się na nikim nie będę, ale sprawię, że cała "święta" trójca będzie cierpiała. Była już Potts, Rhodes, a teraz pora na Starka.

-Przykro mi, ale pracuję sama-odrzuciłam propozycję

-No trudno. Marnujesz swój potencjał. Możesz zrobić więcej, niż sobie wyobrażasz. Dzięki tobie, AIM stanie się potęgą. Tylko oddaj maskę. Wiem, że nie pozbyłaś się jej

-Aha, więc o to ci chodzi? Nie dam jej, bo sprawia same kłopoty. Muszę ją zniszczyć

-Agenci, zajmijcie się nią- rozkazał Magnum, zmieniając łagodny ton na groźny

-Gnida- wbiłam w niego sztylet, gdy zaczął uciekać

Nawet nie dobiegł do wyjścia i padł, ale jego agenci byli dość uparci. Chwyciłam za pistolety spod kaptura i wymierzyłam w nich, strzelając jeden do drugiego. To było proste. Padali, jak muchy. Ze stołu odpięłam Centuriona 2.0, uruchamiając go według mojego algorytmu.

<<Uruchomiono procedurę aktywacyjną. Jestem Centurion wersja  2.0. Proszę wydać polecenie>>

-Pozbądź się AIM- strzeliłam w kolejnego agenta

<< Głos rozpoznany. Przygotowuję uzbrojenie>>

Z kolejnych sektorów napływało coraz więcej pszczelarzy, a naboje się kończyły. Pozostała tylko walka wręcz. Wyjęłam sztylety, robiąc salto nad ich głowami, a oni dalej nie dawali za wygraną. Android był gotowy do działania i zaczął wymierzać w nich repulsorami, które po użyciu spowodowały, że agenci padli całą garstką na ziemię.

-Zabierz mnie do bazy Iron Mana- wpisałam mu współrzędne

Teraz po AIM mogłam zająć się prawdziwym celem, jakim był Tony Stark. Znamy też jako Iron Man.





Zanim Pepper zamierzała sięgnąć po kolejną "super" zabawkę, stanąłem między nimi, by ich rozdzielić. Cała nasza trójka wybuchła śmiechem. Dawno nie było takich sytuacji. Brakuje tego.

-Dobra, koniec tej "dobrej" zabawy. Muszę wam o czymś powiedzieć. Myślałem, czy nie zrezygnować z bycia Iron Manem- spoważniałem

-Ty chyba żartujesz?- zdziwiła się Pepper

-Was też to dotyczy. Nie uważacie, że tak zmniejszymy ilość przestępstw, a SHIELD nie będzie sterczała nad naszymi głowami?

-Decydujesz za nas? Co się z tobą dzieje? Ja się na to nie zgadzam!- sprzeciwiał się Rhodey

-Ale nie sądzisz...? Dobra. Rzut monetą. Orzeł- dalej ratujemy ludzi, a reszka- kończymy z naszą działalnością- pomyślałem

Wyciągnąłem z kieszeni monetę i rzuciłem nią. Wynik był nieprawdopodobny.Przez dłuższy czas moneta stała na kancie, aż później opadła z podobizną reszki.

-Nie! Nie zrobię tego! Nie oddam ci War Machine!

-A ja Rescue! Nie zgadzam się! Możemy nie mieć dzieci, ale z bycia bohaterką nie zrezygnuję. Na to się nie godzę- wyraziła swój sprzeciw

-Przejrzyjcie na oczy! Same mamy przez to kłopoty. Ja to zacząłem i ja to skończę- podszedłem do zbroi i chciałem odpalić proces autodestrukcji Centuriona

Rhodey w porę mnie zatrzymał, a na moje nieszczęście odezwało się przypomnienie które dało o sobie znać w najgorszym momencie. Odszedłem od zbroi i podpiąłem się do ładowania.

-Źle na to patrzysz, Tony. Wiesz, ile dobrego robimy, ratując ludzi? Najpierw pomyśl nad tą stroną, a potem decyduj, czy warto zrezygnować? Ja tego nie zrobię i Pepper też. A ty?- próbował mi przemówić do zmiany zdania

-W sumie... to masz rację, ale boję się

-To normalne, zwłaszcza po tym, ile wspólnie przeżyliśmy. Nigdy nie zostaniesz z tym sam i nie zadręczaj się- klepnął mnie po ramieniu, pocieszając

Nagle rozdzwonił się telefon. Rhodey trochę się skrzywił, patrząc na nazwę kontaktu. Aha... Roberta.

-Kolacja gotowa. Mamy iść do domu. Pepper, zjesz z nami?-  zaproponował Rhodey

-Chętnie, ale od jutra czekają nas małe zmiany. Razem z Tony'm będę mieszkać, więc koniec roli niańki- uśmiechnęła się, chichocząc

-Naprawdę? Tony, czy ona nie bredzi?

-Tak, to prawda. Musimy pozwolić sobie na odrobinę prywatności. Jesteśmy małżeństwem i powinniśmy być razem- cmoknąłem Pepper w policzek, który nabrał lekkich rumieńców

-To jak skończy się ładowanie, przyjdź do domu. Pepper, zostaniesz z nami?

Gdy już chciała odpowiedzieć, zadzwonił ktoś do niej. Było to ważne i wyszła. Później już nie wróciła. Zostałem sam.

Rozdział 64: Sokole Oko wciąż obserwuje

0 | Skomentuj


Czy osoba, która podaje się za mojego męża, wciąż żyje? Moja głowa mi źle podpowiada. Ciągle nasuwają się kolejne pytania i to jedno najważniejsze. Jak przeżył? Wdowa coś mówiła o tym, że go tam w ogóle nie było. Prawda miesza się z fikcją.

-Nie jesteś Clintem! Nie możesz być nim! On zginął!- krzyczałam z rozpaczy, bo stare rany przeszłości się ponownie otwarły

-Nie wierzysz mi, Barbaro?

-Nie mów tak do mnie

-Dobra, to udowodnię ci, że mówię prawdę. Zapytaj mnie coś, co tylko on może wiedzieć

-Zgoda- nieco ochłonęłam

Clint jako jedyny wiedział o moich planach. W dzień ślubu powiedziałam mu, co chcę zrobić dla niego. Poświęcenie czegoś w zamian.

-Tylko Clint to wie

-W ten sposób potwierdzisz moją tożsamość, Bar... Bobbie- powstrzymał się od mówienia mojego imienia

-Co ci powiedziałam w dzień ślubu?- odważyłam się zapytać

Natasha patrzyła na niego ciekawskim okiem. Interesowała ją jego odpowiedź. Jeśli zna, zaufam mu. To prosty wzór. Clint Barton będzie wiedział.

-Mogłaś mnie spytać o coś trudniejszego- uśmiechnął się lekko

-Uważasz, że to jest proste? Mów

-No dobra. Pamiętam ten dzień, Chciałaś rzucić SHIELD, by być ze mną, a ja obiecałem ci to samo. Następnego dnia nie byliśmy agentami Fury'ego. Poza tym wrzuciliśmy odznaki do morza

-Clint- łza zakręciła się w oku

Pobiegłam go przytulić. Powiedział prawdę, a ja nie mogłam w to uwierzyć. Nigdy nie śniłam, by znowu go zobaczyć żywego, a to się dzieje.

-Teraz mi wierzysz, Bobbie?

-Tak- zaczęłam płakać w jego objęciach

-To moja misja skończona. Macie ze sobą wiele do pogadania. Trzymajcie się- pomachała i wyskoczyła przez okno

-Pa!- krzyknęliśmy jej na pożegnanie

Nigdy nie zastanawiałam się, co mu powiedzieć, kiedy naprawdę się z nim zobaczę. Powinien mi wyjaśnić akcję na Manhattanie. Potrzebuję wiedzy i czułości. Usiedliśmy na kanapie przy niewielkim stoliku, gdzie stały kieliszki pełne czerwonego wina. Poczułam tego woń, aż przywróciły wspomnienia z naszej pierwszej kolacji.

-To może zacznijmy od początku. Nazywam się Clint Barton i jestem twoim mężem- uśmiechnął się pod nosem

-Teraz już wiem, ale chcę wiedzieć o tym, co wydarzyło się dawno na Manhattanie. Proszę, powiedz mi prawdę- prosiłam, patrząc na jego błądzące oczy po domu




Nie wiedziałem, co Pepper wymyśliła. Mogłem się po niej wszystkiego spodziewać, ale to, co usłyszałem, mnie zaskoczyło.

-Powinniśmy zamieszkać razem jako prawdziwe małżeństwo i myśleć nad założeniem rodziny

-Chyba nie mówisz poważnie? Nie, nie możemy. To zbyt wiele. Owszem, możemy zamieszkać razem, ale na tym koniec. Nie chcę mieć na głowie rodziny- nie byłem zgodny z jej pomysłem

Podszedłem do komputera, szukając danych o ostatnich przestępcach, którzy mogli w jakiś sposób skopiować zbroję. Kto mógł być do tego zdolny? Zbroja mówiła, że nikogo tam nie ma. Czyli Android?
Pepper podeszła do mnie, zarzucając ręce na moje ramiona.

-Nad czym tak myślisz? Nie cieszysz się z mojego planu? To byłoby cudowne. Sam pomyśl...

-To zły pomysł! Nie w tej chwili. Ktoś skopiował Centuriona i mogę przez to trafić znowu do celi SHIELD- walnąłem w pulpit poddenerwowany

-Przepraszam, Tony. Zrozum, że ciągle nam ktoś przeszkadza. Najpierw twoje porwanie, potem Katrine i ciągle ktoś nie chce, by ułożyliśmy sobie życie

-Może to taka cena bycia bohaterem? - zastanowiłem się

-To po co się ze mną żeniłeś? By było na papierku, że nie jesteś singlem?!- podniosła ton, krzycząc

-Pepper, to nie tak

Wybiegła ze zbrojowni, kryjąc twarz, która była w łzach.

-Nic nie mów, Rhodey. Wiem, że jestem głupi- sam przyznałem się do błędu

-To może byś pobiegł za nią?- doradził przyjaciel

-To bez sensu. Musi ochłonąć i ja też. Pamiętasz, że miałem ją chronić, a dopuściłem do porwania i jej otrucia. Zawiodłem na całej linii- odszedłem od fotela, podchodząc do narzędzi

Rhodey gwałtownie wstał i próbował odciągnąć od stołu roboczego. Chyba przypomniał sobie, co kiedyś się stało. Zmieniłem się i ataku szaleństwa nie chcę powtarzać.

-Nic nie będziesz tu robił. Możesz ochłonąć w inny sposób, ale ci radziłbym pogadać z Pepper

-Ona mnie nie rozumie. Wszystko się zaczyna sypać między nami, a ożeniłem się z nią, bo ją kocham i chcę spędzić resztę życia, ale rodzina to zły pomysł

-Tony, za bardzo się przejmujesz. Pomyśl o tym na spokojnie. Naprawdę, pogadaj z nią

-Masz rację, Rhodey. Pójdę do niej i wiem, gdzie poszła. Tam, gdzie wszystko się zaczęło

Wybiegłem ze zbrojowni, kierując się do Akademii Jutra. Nie biegłem zbyt szybko, by nie przemęczyć serca. Dostosowałem tempo i po kilku minutach przeszedłem na dach przez schody pożarowe. Nie myliłem się. Pepper tu była.
Podszedłem ją od tyłu. kładąc ręce na jej biodra.

-Zostaw mnie. Nie miałeś mnie śledzić

-Nie śledziłem. Wiedziałem, gdzie będziesz- zbliżyłem się do jej ust i pocałowałem

Pocałunek trwał krótko, bo dalej był zniesmaczona, ale rumieńce na jej twarzy znaczyły, że czuła się już lepiej.






-Wiem, że nie powinienem był cię okłamywać, ale to było dla twojego dobra. Reed stworzył Androida na moją prośbę, by potowarzyszył ci w walce. Był tak ludzki, że go nie poznałaś. Wykorzystałem go, gdy miałem ważną sprawę do załatwienia

-Ważniejszą od inwazji obcych? Nie wierzę! Znowu mnie okłamujesz!- myśli ciągle się plątały, a ja próbowałam zrozumieć, co jest prawdą, a fikcją

-Mówię prawdę. Gdybym tego nie zrobił, leżałbym obok twojego martwego ciała- przełknął przez gardło, zaciskając rękę w pięść

Chwyciłam go za dłoń, która po moim dotyku złagodniała. Co przede mną ukrywał? Co miał do załatwienia? Myślę o najgorszym.

-Czyli cały ten czas po inwazji, przepłakałam wiele nocy i to nie za tobą? Koszmary, które zawładnęły moim ciałem, też nie były przez twoją śmierć? Jak mogłeś?!- czułam do niego wielką urazę i żal

-Naprawdę mi wybacz, ale nie miałem wyboru. Nie wiedziałem, jak bardzo będziesz cierpiała

-Następnym razem, powiedz. Z kim miałeś sprawę? Tylko bez kłamstw

-Katrine Ghost żądała twojej krwi

-Ona?! Nie!- byłam w szoku na tę wiadomość

Gdyby nie było Katrine, Hawkeye byłby ze mną? Walczyłby pewnie i też oddałby życie. Jakim cudem ten Android zrobił taki gest? W końcu one uczuć nie mają. Wyglądają ludzko, ale ludźmi nie są.
Wzięłam łyk wina, by móc zasmakować go na nowo. Jego smak przywołał tyle wspomnień o wspólnych chwilach z Clintem, ale ta czerwień przerażała mnie pamięcią o ataku Hydry na Arktyce. Tyle osób zginęło. Tylko dla maski?

-Wiem, że znowu się pojawiła i właśnie Natasha miała ci zaalarmować o tym. Wybaczysz mi za kłamstwo?

-Chyba muszę. Zacznijmy od początku. Może od tego...- przerwał mi, kładąc palec na moje usta

-To będzie błąd, Barbaro. Zostań ze mną. Będziesz szczęśliwa, a ona cię nie skrzywdzi- cmoknął mnie w policzek, prosząc

-Mnie Katrine nie zagraża, ale bardziej Pepper Potts. Mściła się na niej za śmierć Ducha. Ma dalej głęboką urazę, chcąc zemsty- szepnęłam mu do ucha

-Znasz ją, skoro o tym mówisz? W takim razem, wybór należy do ciebie

To było dość trudne do wybrania, bo Pepper może dalej być zagrożona. Okazało się, że mój mąż żyje i mogę z nim żyć, jak prawdziwe małżeństwo. Jednak to nie tak miało być. Nie mogę tak po prostu zostawić Pepper i Virgila po tym, co się wydarzyło.

-Zostanę z tobą, ale w razie, gdyby potrzebowała pomocy, pojadę do niej-  zbliżyłam usta do jego twarzy

-Zgoda- pocałował mnie namiętnie, aż odczułam przyjemne ciepło w całym ciele

Całe ramiona obsypał pocałunkami,  rozpinając górną część kostiumu. To wszystko działo się tak szybko, że obudziłam się w jego łóżku przykryta pościelą.

Rozdział 63: Miejsce zwane domem

0 | Skomentuj

Victoria uznała, że po incydencie z Fury'm, implant nie został naruszony, więc wszystko pasowało. Chciałem zobaczyć się z Pepper. Cieszyłem się z powrotu do przyjaciół. a najlepsza wiadomość była taka, że ona wyzdrowieje. Katrine coś jej zrobiła, ale uwolniła Pep. Przecież miałem zabić prezydenta, a ona po prostu ją puszcza wolno? Litość nie pasuje do córki Ducha.
Wraz z Rhodey'm poszliśmy do zbrojowni. Nie wierzyłem własnym oczom, kogo widzę. Serce zabiło mocniej na widok rudej.

-Pepper- podbiegłem w jej stronę i podniosłem ją wysoko, wirując nią w powietrzu

-Co tu robisz? Nie powinnaś być w szpitalu?- spytał Rhodey z pretensją

-Wypisali mnie! Tony, jak dobrze cię widzieć!- pisnęła z okrzykiem radości

Powoli opuściłem ją na ziemię, a ona wtuliła się we mnie. Widać, że tęskniła. Ja również. Uwolniłem Pepper z uścisku, gdy rozbrzmiał się alarm.

-Później sobie poromansujecie. Obowiązki wzywają- przerwał Rhodey, który zaczął namierzać źródło problemu

-Pozwól, że zajmiemy się tym, a ty zostań

-Nic mi nie jest- prawie krzyknęła, ale widziałem, jak próbowała coś ukryć

-Nie lubię, gdy kłamiesz. Zostań, a my zajmiemy się resztą

-Dobra- prychnęła obrażona

Cmoknąłem ją w policzek, by się rozchmurzyła i to podziałało. Rhodey zlokalizował źródło zagrożenia. Budynek, który zaczął się burzyć, a w środku byli ludzie. Uzbroiliśmy się i wylecieliśmy z bazy.

-Pepper potrafi udawać, ale nie bardzo jej to wychodzi

-Co masz na myśli?- spytałem zdziwiony jego słowami

-Katrine ją porwała i otruła. Lekarze musieli usunąć z niej truciznę, a widziałem, że boli ją przy karku. Miała dużo szczęścia. To cud, że żyje

-Cud, czy nie, wróciła do nas. Dobra, koniec pogawędek. Musimy zająć się robotą- wzlecieliśmy wyżej, przyspieszając

W niecały kwadrans trafiliśmy do budynku, który ledwo stał. Na głowy ludzi obok bloku zaczęły spadać odłamki skalne.

-Uwaga!- krzyknął Rhodey, zabierając ich szybko daleko od skał

Rozwaliłem ją jednym uderzeniem repulsora. Gdy odstawił bezpiecznie cywili, wlecieliśmy do ruin.

-Trzy oznaki życia. Trzeba uważać, bo w każdej chwili może nam coś spaść na głowę- oznajmij przyjaciel

-Dość mało, jak na blok. Powinno być tu więcej osób- włączyłem reflektor, rozglądając się po pomieszczeniu



Wyszłam z SHIELD i pojechałam do Virgila. W domu panowała ciemność i nikogo tam nie było. Jedno z okien było otwarte, czyli ktoś się włamał. Uzbroiłam się w pałki, szukając złodzieja. Przeczesałam każdy pokój, ale nigdzie nie znalazłam śladu włamywacza.
Nagle ktoś przemknął obok mnie i rzucił kartkę z jakąś wiadomością.

Barbaro, czekam na dachu

Kto zna moje imię? To nie może być ktoś obcy. Postanowiłam przekonać się o tym sama, kierując się we wskazane miejsce. Na dachu stała szczupła kobieta w czarnym kombinezonie z rudymi, długimi włosami.

-Nie wierzę. Natasha? Co ty tu robisz?- zdziwiła mnie jej obecność

-Mam do ciebie ważną informację. Katrine Ghost wróciła- odparła z powagą, odwracając twarz

-Wiem o tym. SHIELD jej szuka, bo ma maskę

-Maskę? Mówisz o tej, która pozwala zmieniać tożsamość?

-Tak, właśnie ta. Tylko po to tu przyszłaś?- stwierdziłam znów pytając

-Jest coś jeszcze. Clint żyje

Na te słowa wszystkie wspomnienia z tamtej bitwy powróciły na nowo. Przecież sama widziałam, że wyzionął ducha i pocisk przeleciał przez niego na wylot. Rzucił się w moją stronę, by mnie ocalić.

-Clint nie żyje! Nie dawaj mi złudnych nadziei! Widziałam, jak umiera!- krzyknęłam z niedowierzaniem

-Mylisz się! Clinta tam nie było!

-Co?!- byłam w szoku

-Wiem, że ciężko jest ci w to uwierzyć, ale przejrzyj na oczy. On żyje i ma z tobą do pogadania. Mam cię do niego zabrać

Nie mogłam poukładać do porządku myśli. Słowa Natashy, które brzmiały mało wiarygodnie. Przed śmiercią powiedział mi, że mnie nie zostawi. Nie mógł to być ktoś inny. Jest tylko jeden sposób, żeby poznać prawdę. Pójść z Natashą do "niego".

-Powiedzmy... że ci wierzę. To kto był zamiast niego wtedy na Manhattanie?- miałam wiele pytań i wątpliwości

-Wszystkiego się dowiesz. Lecisz ze mną?

-Tak, ale w razie czyjegoś wezwania, wracam. Ostatnio z Katrine są same problemy. Na szczęście po części jest dobrze, ale coś mi się wydaje, że jeszcze powróci- miałam wątpliwości, ale zgodziłam się

Skoczyłyśmy z dachu, bezpiecznie lądując przy motorze. Wsiadłyśmy na niego i pojechałyśmy do miejsca docelowego. Podała mi współrzędne, które lokalizowały go na obrzeżach miasta. Nie było to zbyt daleko i dojechałyśmy na miejsce w niecałą godzinkę. W moim ciele trwała walka z rozsądkiem i uczuciami. Nie byłam zbyt ufna Wdowie, bo często potrafiła manipulować ludźmi.
Schowałam motor i wraz z Natashą weszłyśmy do małej kamienicy. W oknie stała jakaś postać. Zaświeciłam światło, by pokój był widoczny, żeby nie potknąć się o nic. To był mężczyzna. Dobrze zbudowany z krótkimi, brązowymi włosami. Przypominał mi Clinta, ale dalej nie potrafiłam w to uwierzyć.

-Dzień dobry, Barbaro- przywitał się, podchodząc do nas

-Clint- poznałam jego głos, aż łzy napłynęły mi do oczu

-Mam ci wiele do wyjaśnienia. Dobrze cię znów widzieć. Dziękuję ci, Natasho, że ją przyprowadziłaś






<< Uwaga. Ilość obecnych oznak życia zmalała do jednej>>

-Jak to?- zdziwiłem się wynikiem

-Może coś się stało? Jest ktoś niezbyt widoczny lub ukryty pod dużą warstwą gruzu?- próbował zrozumieć odczyt

-Oby, Rhodey. Znajdźmy ich

<< Uwaga. Wykryto nieznaną technologię>>

-Co?!

Przez okno przebiła się zbroja. Wyglądała, jak Centurion. Co to miało znaczyć? Kto skopiował mój pancerz? Przecież jego schemat mam tylko w głowie. Nigdzie go nie zapisałem.

-Zidentyfikuj się!

-W zbroi nikogo nie ma- strzelił z repulsora w ścianę, aż sufit popękał, spadając na ziemię

-Musimy znaleźć tych ludzi. To nasza misja, a blaszakiem zajmiemy się później- powiedziałem Rhodey'mu i polecieliśmy w głąb budynku, natrafiając na czyjąś rękę

Powoli odsunęliśmy gruzy, wyciągając rannego mężczyznę z rozbitą głową i krwawiącą lewą nogą.

-Komputer. Skan medyczny

<< Słabe oznaki życia>>

-Rhodey, zabierz go, a ja się zajmę tą zbroją

-Na pewno dasz radę?

-Na pewno. W razie czego, zawołam na pomoc. Weź go do szpitala. Jak kogoś tu jeszcze znajdę, zabiorę do lekarzy- odparłem pewny spokoju

Rhodey wleciał do ruin, a ja zająłem się kopią Centuriona. Ciągle szukałem też kolejnych ofiar, ale skan nikogo nie wykrywał. Przeciwnik musiał mieć słaby punkt w okolicy łokci i kolan. Każda moja zbroja go tam ma.
Spróbowałem tam trafić z rakiet, ale one zmieniły kierunek, lecąc prosto na mnie. Manipulował nimi. Przyjąłem atak przez pole siłowe, które nie wytrzymało. Przebiłem się przez ścianę do innego pomieszczenia.

-Łatwo mnie nie pokonasz- odezwałem się, wstając na nogi

-Nie to jest moim celem, Nie dziś- strzelił z unibeamu, aż cały budynek zmienił się w gruzowisko

Przeciwnik zniknął. W porę wydostałem się.

-Komputer. Skan otoczenia

<< Skanuję...>>

<< Brak obecnych oznak życia>>

Wróciłem do zbrojowni niezbyt zadowolony z dzisiejszej akcji. Pojawił się ktoś, kto ma dostęp do mojej zbroi. Tylko kto? Rhodey już siedział z Pepper na fotelach i śmiali się.

-Co was tak bawi?

-Mnie nic, ale Rhodey'go. Powiedziałam mu o naszych planach

-Naszych? Znaczy jakich?- stałem ogłupiały, bo nie wiedziałem, co wymyśliła
© Mrs Black | WS X X X