**Tony**
Prosiłem, żeby nie krzyczał, by niechcący nikogo nie obudzić. Powiedziałem mu, dlaczego to zrobiłem i co zaplanowałem na dziś. W końcu mieliśmy już czwartą nad ranem, czyli tego samego dnia pojedziemy rowerami na małą wycieczkę. Chcę wynagrodzić im wszystko, czego musieli ostatnio doznać przez plan, który nie wchodził powrót.
~* Kilka godzin później*~
**Pepper**
Obudziłam się o dziewiątej, bo nie spieszyło mi się z pobudką. Na spokojnie zjadłam śniadanie, przegryzając kromkę chleba z serem. Żeby się przebudzić do porządku, zaparzyłam sobie kawę, którą posłodziłam dwoma łyżkami cukru. Myślałam nad tym, czy wszystko pójdzie zgodnie z planem. Ogarnęłam swój wygląd, by jakoś się prezentować. Weszłam pod prysznic w celu umycia ciała, ale i też odstresowania się. Po tym wszystkim potrzebowałam spokoju, lecz wycieczka jest po to, żebyśmy się bliżej poznali.
Gdy byłam już gotowa, ubrałam się w czarne legginsy i trampki, a do tego różowa tunika. Czyli tak, jak zawsze. Pozostało jedynie przygotować rower do jazdy, dlatego zeszłam do piwnicy. Dość szybko znalazłam się na dole, lecz w jednej chwili rozbolała mnie głowa. Musiałam oprzeć się ściany, bo wzrok był rozkojarzony. Wyczuwałam silną energię pierścieni i to z piwnicy Gene’a. Przecież miałam mu pomóc z nimi. Nieważne. Wystarczy, że ledwo podeszłam do drzwi, a światło emanowało tą samą energią. Od razu zgarnęłam je, bo jakiś głos w mojej głowie kazał mi to zrobić. Nie miałam żadnego pudełka, więc włożyłam je tam, gdzie nikt nie powinien zerkać. Przecież kobiecie nie ma prawa zaglądać się pod biust. Ta skrytka była najbezpieczniejsza.
**Tony**
Zdrzemnąłem się na kilka minut, a później otrzymałem wiadomość od Pepper, że jest już gotowa i mamy się zbierać.
Rhodey: Nie wolisz się zdrzemnąć? Nie wyglądasz najlepiej
Tony: Po tym, co się wydarzyło na wyspie…
Rhodey: Nie wiem, przez co musiałeś przejść
Tony: Więc milcz! Nie wiesz, co tam się działo! Gdybym coś zrobił… Stane przeżyłby kilka dni dłużej
Rhodey: Tony, uspokój się. Już jest po wszystkim
Tony: Mylisz się! Przeze mnie będziecie cierpieć. Każdego, kogo mam przy sobie, od razu umiera
Rhodey; Hej! Będziemy z tobą. Zawsze
Tony: To będziemy dziś szczęśliwi, okej?
Rhodey: Mi tego nie musisz powtarzać
Tony: No to chodźmy
Próbowałem się nie przejmować, ale na każdym kroku widziałem, jak Duch próbuje wyrwać mi implant, a Stane pada martwy. To było za wiele. Whitney straciła ojca. Czy ona o tym wie?
**Gene**
Gene: Idę poszukać pierścieni. Jednak dziennik się przydał
Whitney: To… dobrze
Gene: Wszystko gra?
Whitney: Dziwnie się czuję. Jakby ktoś… odebrał mi kogoś na kim mi zależy. Obudziłam się dziś z krzykiem. Wiesz, co widziałam?
Gene: Nie wiem, ale muszę zdobyć kolejny pierścień
Whitney: Czy ty słyszysz, co ja mówię? Krzyczałam, bo mój ojciec umarł! I cię to nie rusza?
Gene: Na każdego przyjdzie pora
Whitney: Dupek
Gene: Słucham? Przecież wiesz, że udajemy nasz związek. Tak naprawdę cię nie kocham. Ej! Zostaw ten wazon! Odłóż to!
Whitney: GNIDA!
Sąsiadka: ZAMKNĄĆ RYJA!
**Pepper**
A co oni się tam kłócą? Chyba nic ich nie łączy. Huraa! Dobra. Chłopaki już idą. Rowery gotowe. Wzięliśmy je z piwnicy i pojechaliśmy w drogę. Ja jechałam jako pierwsza, a Rhodey był na samym końcu. Na początku każdy z nas milczał, myśląc o czymkolwiek. Wszystko byle nie zagadywać do paranoika. Na szczęście siedział cicho. I chwała mu za to.
Pepper: W końcu jeden dzień spokoju. Zgodzicie się?
Tony: Jakby tak mogło być zawsze, byłoby super
Rhodey: Ale tak nie będzie
Pepper: Prosił cię ktoś o zdanie? Milcz
Rhodey: Wybacz
Pepper: A właśnie, Tony. Co sądzisz, żeby założyć rodzinę? Z Viper świetnie tworzą małżeństwo. Myślałeś kiedyś, by mieć dzieci?
Tony: Nigdy nad tym nie myślałem
Rhodey: I nie myśl. Powinieneś się skupić na byciu Iron Manem
Pepper: Ty! Skoro Duch może być szczęśliwy, Tony też może
Rhodey: Pepper, czy nie możecie pogadać o czymś normalnym? Może lepiej siedź cicho
Pepper: Ech! Tony, powiedz mu, że będę mówić GŁOŚNIEJ
Tony: Rhodey, ona powiedziała…
Rhodey: Słyszałem to!
Pepper: Dziękuję, że mnie słuchasz, ale musisz dostać nauczkę
Od razu przyspieszyłam, pedałując szybciej pod górkę. Na początku byli w tyle, ale później… Skubańce. I tak mnie nie dogonią.
Niespodziewanie skręciłam w inną stronę, a Rhodey walnął o drzewo. Ha! I się wyjebał na glebę. Super! Dopiero zaczynam prawdziwą zabawę.
Pepper: Hahaha! Rhodey, żyjesz? Ząbki w całości?
Rhodey: Co to miało być do cholery?
Pepper: Za to, że gadasz pierdoły
Rhodey: Tony…
Tony: Nic nie poradzę. Taka już jest