Part 59: Wesołych Świąt cz.1

0 | Skomentuj




**CZYTASZ NA WŁASNE RYZYKO** TYLKO DLA DOROSŁYCH**

**Pepper**


Czekałam, aż zrobi kolejny ruch. Najpierw powoli szedł w stronę łóżka, odpinając pasek u spodni. Szedł z takim spokojem, że chciałam, żeby był, jak najbliżej mnie, a on specjalnie to przeciągał w nieskończoność. Nigdy nie byłam cierpliwa, więc wstałam, szarpiąc go za koszulę, aż w końcu mogłam spojrzeć mu w oczy. Oboje opadliśmy na kołdrę. Czułam, jak jakiś wewnętrzny ogień się rozpala, przez który chciałam działać z taką namiętnością, by nic nas nie ograniczało, dlatego zaczęłam odpinać mu spodnie. Nie bronił mi tego, a sam dobierał się pod moją sukienkę. Jego ręka powędrowała wzdłuż nóg, zatrzymując się przy majtkach. Akurat udało się pozbawić jego spodni, rzucając je w kąt, gzie też leżał pasek. Od razu poczułam ciepło w tamtym miejscu. W całym ciele rozpalała się chęć namiętności. Próbowałam zachować spokój, że w jego obecności nie powinnam niczego się bać.


Tony: Nie bój się. Będę bardzo delikatny. Powiesz mi, kiedy przestać, dobrze?
Pepper: Tak
Tony: Rozluźnij się i kochaj się ze mną. Chcesz tego?
Pepper: Chcę. Zróbmy to

Pocałował mnie namiętnie w usta, a jeszcze ręką jeździł po plecach, zaś ta druga nadal pozostała na bieliźnie. Nie pozostałam mu dłużna i moje ręce też zaczęły wędrówkę. Najpierw rozpięłam mu koszulę, by móc dotknąć jego ciała. Dalej nasze usta wiły się w rozkosznym pocałunku bez przerywania pieszczot. Gdy rozpiął mi sukienkę, zwinnie rozpiął stanik, który również został rzucony w ten sam kąt, gdzie reszta ubrań. Ostrożnie zsunęłam z niego bokserki, a on dorwał się do mojego skrytego skarbu. Włożył tam rękę, a żeby bliżej poczuć jego dotyk dłoni, rozchyliłam uda, by miał większą swobodę do poruszania się wewnątrz mnie. Fala podniecenia zalała ciało, aż jęczałam, oddychając głęboko. Zaczął od kilku palców, a później nabrała go ochota do wsunięcia, jak najgłębiej całej dłoni. Poczułam się wypełniona. Ruszał nią powoli w górę i w dół. Nie potrafię opisać tego, co wtedy poczułam. To nie był ból, ale coś między ta granicą połączoną z podnieceniem. Gdy wiedział, że jestem gotowa, skoro byłam rozluźniona oraz pewna, co zrobi, wyjął dłoń. Jednak musiał jeszcze się ze mną podroczyć, dotykając wewnętrznej strony ud, zataczając na nich kółka. Po skończeniu tej czynności, przybliżyliśmy się, jak najbliżej siebie, aż oboje poczuliśmy zachwyt. Rozszerzyłam bardziej nogi, by pozwolić mu wejść we mnie. Jęczałam, wzdychając, lecz błagałam, by nie przestawał. Całe ciało wyginało się w łuk, że musiałam trzymać się jego pleców, bo miałam wrażenie, jakbym miała wybuchnąć. Jak już przyspieszył tempo, jęczałam głośniej, aż chciałam uciszyć się poduszką, lecz tego mi zabronił. Zaczęłam oddychać głęboko i nagle dostałam spazmu, że jeden krzyk… I już było po wszystkim. Opadliśmy na łóżko, przykrywając się kołdrą.

Tony: I jak?
Pepper: Jeszcze… nigdy… nie czułam się… tak spełniona
Tony: Nie będziesz się martwiła, jak spłodzimy dziecko?
Pepper: Będę najszczęśliwszą matką razem z tobą
Tony: Cieszę się

Pocałowaliśmy się w usta i leżeliśmy wtuleni do siebie, a światło reaktora było jedynym źródłem energii, dzięki któremu mogłam widzieć jego twarz. Po tej całej nocy przypomniało mi się, że muszę pomóc Tony’emu. Gene nie może go zabić.

**Gene**

Whitney: Myślisz, że ci pomoże?
Gene: Nie ma wyjścia, bo inaczej zabiję Starka. Wiem, jak bardzo jej na nim zależy, dlatego musi oddać mi pierścienie
Whitney: Mówiłeś o ostatniej świątyni, a nie o...
Gene: Tylko ja jestem godny bycia Mandarynem. Nie mogę pozwolić, by była silniejsza ode mnie, a przecież TYLKO JA ZASŁUGUJĘ NA TĘ MOC. I żadna smarkula z Nowego Jorku nie będzie posiadać tej potęgi
Whitney: Dlatego miałam mu dać reaktor z bombą i pomieszać w mieszankach?
Gene: Właśnie
Whitney: Ech! A nie wolisz załatwić tego w inny sposób?
Gene: Niby jaki?
Whitney: Kradzież
Gene: Ty wiesz, że to nawet nie jest głupie? Wiem, że Stark jej pomógł ukryć pierścienie. Na pewno są w zbrojowni
Whitney: Czyli już nie potrzebujesz mojej pomocy
Gene: Mylisz się. Musisz go wkurzyć, żeby bomba wybuchła
Whitney: Przesadzasz. Tak wiele osób może zostać rannych. Powinniśmy ograniczyć zasięg do minimum
Gene: Serio, Whitney? Nie poznaję cię. Chcesz zemsty na Potts, więc czemu się zamierzasz wycofać?
Whitney: Bo lepiej wstrzyknąć mu tę mieszankę ze szpitala. Bombę odpalimy później, skoro jest stale aktywna
Gene: Hmm… No dobra. To zmień się w Pepper, a ja dorwę pierścienie

**Rhodey**

Mam nadzieję, że Tony niczego nie będzie żałować. Muszę poczekać, aż przyjdzie, bo sam tej choinki nie wniosę. Może powinienem pójść do nich? Nie. Lepiej nie ryzykować, bo mnie zabiją. Niech gołąbeczki spędzą trochę czasu razem, a ja zajmę się szukaniem ozdób do drzewka. Albo nie… Poczytam to, co wcześniej zacząłem. Hmm… Dwudziesta trzecia? Mam czas, żeby spać. Oni pewnie też nie chcą... No to na czym skończyłem? A! Na pierwszym rozdziale. Zacząłem czytać pierwsze linijki kolejnej części, gdy do zbrojowni przyszedł… Niemożliwe.

Rhodey: Tony?
Tony: Jak widać. To ja
Rhodey: A Pepper zostawiłeś samą?
Tony: Przyszedłem po dwutlenek litu. Pamiętasz, gdzie go zostawiłem?
Rhodey: Nie wiem. Chyba w szafce. I co tam porabiacie? Jakoś nie jest głośno
Tony: Hehe! Potrafimy być cicho
Rhodey: O! To lepiej nie posuń się za daleko
Tony: Zobaczymy

Uśmiechnął się i wziął przybornik z substancją, a ja wróciłem do czytania. Po skończeniu pierwszej strony zauważyłem, że zniknął.

**Tony**

Nie wierzę, że się do tego posunąłem. To było wspaniałe. Teraz nie zapomnimy wrażeń z tego wieczoru. Moja ukochana spała, a swoją rękę trzymała przy reaktorze. Następnego dnia trzeba się wziąć za przygotowanie świąt. Chyba o czymś zapomniałem. Ooł.


----**---

Zainspirowane Crazy in love z "Fifty shades of Grey" (nie oglądałam filmu, ale muzykę słyszałam). Mam nadzieję, że jakoś wyszło, bo takich rzeczy nigdy nie pisałam :)

Part 58: W innej przestrzeni

0 | Skomentuj

**Pepper**


Przez chwilę chciałam zapomnieć o tym, co powiedział Gene. Bomba w reaktorze? To niemożliwe, a z Whitney niech trzymają się od nas z daleka. Chłopaki śmiali się, więc nie chciałam im psuć humoru. Powiem Tony’emu, czego “niby” się dowiedziałam, ale teraz bardziej chciałam być z nim po tym, jak mi wyznał w piękny sposób miłość. Jednak Rhodey musiał ode mnie oberwać z liścia. On tam już wie za co.


Rhodey: Pepper, za co?
Pepper: Tony taki romantyczny, a TY WSZYSTKO PSUJESZ!
Rhodey: Przepraszam cię bardzo, ale jego poezja ciągnęłaby się w nieskończoność. Chciałem, żeby szybko to poszło
Pepper: Jak ty będziesz się oświadczał swojej dziewczynie, też ci poprzeszkadzam. Czemu nie? Oliwa sprawiedliwa
Tony: Rhodey, czy ja o czymś nie wiem? Czyżbyś zdradzał swoją ukochaną historię z Whitney?
Rhodey: Co?! Skąd taki poroniony pomysł?! Już wolałbym oświadczyć się tej wrzeszczącej sąsiadce z góry, niż z tą małpą
Tony, Rhodey, Pepper: HAHAHA!


Od razu wybuchnęliśmy we trójkę ze śmiechu. Chociaż… Czy Rhodey na pewno mówi prawdę? A jeśli serio ma dziewczynę? Uu! Gorąco.

**Victoria**


Dość długo nie widziałam się z Ho, a usłyszałam o jakiejś operacji na Tony’m. Od razu chciałam się dowiedzieć, co się stało. Akurat, jak otworzyłam drzwi, siedział przy biurku z zamyśloną głową, przeglądając papiery. Czyżby było źle?

Dr Yinsen: O! Witaj, Victorio. Kawy?
Dr Bernes: Niedawno piłam. Już długo jestem na kolejnym dyżurze u maluszków
Dr Yinsen: Jak to kolejny?
Dr Bernes: Kilka dni temu siedziałam na oddziale położniczym, bo zastępowałam Ellie, która zrobiła sobie jeden dzień wolny
Dr Yinsen: Dziwne. Przecież operowałaś razem ze mną. Nawet dałaś mi reaktor
Dr Bernes: Chciałbyś, ale nie. No właśnie. I co zrobiłeś z Tony’m?
Dr Yinsen: Chciałem pozbyć się implantu i wtedy go dałaś, żeby użyć
Dr Bernes: Na pewno mnie tam nie było
Dr Yinsen: A poza tym, ktoś podmienił mieszanki. Nic nie kojarzysz?
Dr Bernes: Przecież powiedziałam, że byłam w innym miejscu
Dr Yinsen: To jedynie oznacza, że mieliśmy do czynienia z oszustwem
Dr Bernes: Bardzo niedobrze. Co teraz?
Dr Yinsen: Niepokoją mnie jego wyniki. Reaktor bardziej pogorszył stan, niż wadliwy implant
Dr Bernes: Więc umrze?
Dr Yinsen: Nie powiedziałem tego, ale musimy odtworzyć implant. Obawiam się, że znowu zabraknie nam czasu na szukanie innego rozwiązania


**Pepper**


Rhodey wyszedł ze zbrojowni, a Tony prosił, żebym mu zaufała. Zawiązał mi oczy, więc ciężko o coś takiego, ale przecież nie zrobiłby mi krzywdy. Ufam mu bezgranicznie, dlatego ostrożnie mnie prowadził do celu. Drogę znałam na pamięć do tego miejsca, skąd unosił się zapach kurczaka i… świec?
Nagle odzyskałam wzrok, gdy zdjął przepaskę z oczu. Przyjrzałam się pomieszczeniu. Kuchnia, a dokładnie stół ze świecami zapachowymi oraz dwa talerze pysznej kolacji po tej samej stronie wraz z kieliszkiem wina. Postarał się. Od razu z wdzięczności cmoknęłam go w policzek.


Pepper: Jestem z ciebie dumna
Tony: Rhodey mi pomógł
Pepper: Mówisz o tej szopce z szukaniem pierścionka? Niezły byłby tytuł w wiadomościach: “Przyszła żona Tony’ego Starka pod pretekstem zagubionej książki przyjaciela, znajduje pierścionek zaręczynowy”
Tony: Ale jesteś gadatliwa
Pepper: Haha! Masz problem? Skoro zdecydowałeś się na tę chorą akcję z zaręczynami…
Tony: Chorą?
Pepper: Rhodey to wymyślił?
Tony; Zdziwisz się, bo ja
Pepper: Jesteś chory
Tony: Wiem
Pepper: Ale i tak cię kocham. Chcę być z tobą do końca…

Przerwałam, gdy w głowie pojawiła się migawka ze wspomnienia rozmowy o bombie w reaktorze. Łzy stanęły mi w oczach, ale próbowałam się opanować. Tony położył mi rękę na ramieniu.


Tony: Pepper?
Pepper: Przepraszam… Ja…
Tony: W porządku. Jestem z tobą
Pepper: Na razie
Tony: Jak to?
Pepper: Może zjedzmy kurczaka, co? Mmm… Ładnie pachnie
Tony: Eee… Dobrze. Po kolacji przygotowałem coś jeszcze
Pepper: Czy ty…
Tony: Aha! Zgadza się
Pepper: To za wcześnie
Tony: Pamiętasz, co ci kiedyś powiedziałem?
Pepper: Że nigdy na nic nie jest za późno?
Tony: Prawidłowa odpowiedz, panno Potts
Pepper: Dziękuję, Tonusiu. No to smacznego
Tony: I wzajemnie


Siedzieliśmy obok siebie, jedząc kurczaka, delektując się lampką wina. Bardzo mi smakowało, a przyznał się, że sam robił. Chyba lepszego faceta nie mogłabym poznać, jak Tony’ego. Przez późną godzinę na zegarku, bo akurat wybiła dwudziesta druga, chciałam położyć się spać. Robiłam się senna.


Tony: Hej! Nie zasypiaj mi tu. Smakowało?
Pepper: Potrafisz gotować, jak na faceta
Tony: To miało mnie obrazić?
Pepper: Niekoniecznie. Po prostu trudno trafić na idealnego mężczyznę w swoim życiu. Ja znalazłam

Położyłam dłonie blisko jego klatki piersiowej, całując w usta. Od razu zaprowadził mnie do sypialni i już wiedziałam, co będzie dalej. Lekko zostałam rzucona na łóżko. Nie wiem, czy to przez wino, ale chciałam, żeby był, jak najbliżej mnie. Żeby poczuć jego dłonie. Taka prawdziwa miłość.

Part 57: Ostrzegałem

0 | Skomentuj


**Tony**

Razem z Rhodey'm poszliśmy do piwnicy, by zabrać ostatnie graty. Spakowaliśmy do pudła wszelkie gadżety, przenośną ładowarkę, schematy i narzędzia. Pozostało jeszcze wyprowadzić rower i gotowe. Od razu pojechaliśmy na nich, gdzie mieliśmy spotkać się z Pepper. Wystarczy, że minął kwadrans, by dotrzeć do celu. Otworzyłem wejście, wstukując kod.

Tony: Wiesz, co trzeba zrobić?
Rhodey: Są zawsze lepsze sposoby
Tony: No chyba mnie teraz nie porzucisz?
Rhodey: Haha! Nie. Idź rozpakuj rzeczy, a ja zajmę się pierwszą fazą
Tony: Dobra

Poszedłem do części domowej, by rozpakować rzeczy. Zacząłem od wypełnienia szafy ubraniami. Potem rozłożyłem swoje “zabaweczki”, której część podpiąłem do gniazdek w ścianie. Od razu zrobiło się jaśniej w pomieszczeniu. Wszystko było rozpakowane, czyli mogłem zająć się wypełnianiem pozostałych półek. Pierwsze z pomieszczeń należało do salonu. Przy układaniu książek do szuflady, zauważyłem, jak leży obramowane zdjęcie na jej dnie. Na nim widziałem mamę, tatę i siebie w wieku bodajże 5 lat. Tacy uśmiechnięci, że nie spodziewaliśmy się ciągu katastrof. Najpierw umarła moja rodzicielka, a w fatalnym wypadku straciłem ojca. Chwyciłem fotografię, by przyjrzeć się jej bliżej, aż obudziły się stare wspomnienia.

Tony: Wszystko było piękne, a teraz już takie nie będzie

Kiedy minęła godzina, uporałem się z robieniem porządku. Teraz musiałem poinformować Pep, żeby się zjawiła. No to możemy zaczynać.



**Pepper**


Nareszcie Tony zadzwonił. Nic ciekawego nie robiłam, bo patrzenie się w sufit, szukając jego niezwykłych właściwości nie było interesującym zajęciem. Natychmiast zerwałam się z łóżka, sięgając po telefon.

Pepper: No słucham cię, Tonusiu. Czekałam, aż zadzwonisz. Powiesz mi w końcu, co kombinujesz?
Tony: Przyjedź do zbrojowni! To ważne! Rhodey oszalał!
Pepper: Co?!
Tony: Nie wiem, co się z nim dzieje. Musisz mi pomóc! Rhodey… zostaw to! Rhodey! Niee…
Pepper: Tony, coś cię przerywa
Tony: Pepper… musisz… Pepper!
Pepper: Tony!

Byłam skołowana. Co się tam działo? Myślałam, że epizody z Kontrolerem dawno dobiegły końca, a tu szaleństwo. Czyżby Tony ukradł mu książkę? Oj! Bardzo niedobrze. Wybiegłam najszybciej z mieszkania, zamykając drzwi. Po kwadransie dojechałam do zbrojowni. Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Jego sanktuarium wyglądało, jak po przejściu trąby powietrznej. Gorzej! Jak wysypisko śmieci! Rhodey dalej czegoś szukał, a Tony chciał go zatrzymać.

Tony: Rhodey, odpuść. Nie znajdziesz tego
Rhodey: To gdzieś musi być!
Pepper: Powiecie mi, co się stało?!
Rhodey: Zgubiłem moją ulubioną biografię!
Pepper: Niech zgadnę… Z historii?
Rhodey: NIE NABIJAJ SIĘ! POMÓŻ MI!
Pepper: Dobra, dobra. Panikarz
Rhodey: Że jak?!
Tony: Lepiej go bardziej nie denerwuj. Pomóż
Pepper: Skoro nalegasz, to proszę bardzo

Postanowiłam podać histerykowi pomocną dłoń. Początkowo zaczął się uspokajać i opanował emocje, ale nadal szukał zguby. Już chciałam przeszukiwać kolejny kąt, ale poczułam silny ból głowy. Prawie upadłam na podłogę, lecz skończyło się na trzymaniu skroni.

Tony: Wszystko gra?
Pepper: Sama nie wiem
Tony: Usiądź na kanapie. Akurat tego jeszcze nie dorwał
Rhodey: O! Tam jeszcze nie szukałem
Tony: Rhodey, stój!

To było bardziej komiczne, niż oglądanie śmiesznych filmików na Youtube. Przez chwilę przyglądałam się, jak Tony próbował go zatrzymać. Jednak znowu ból się nasilił do takiego momentu, że usłyszałam znajomy głos.

Gene: Powinnaś mnie posłuchać, a nikt by nie ucierpiał
Pepper: Gene? Czego chcesz?
Gene: Pierścieni. Jeśli mi ich nie oddasz, ktoś straci życie. Ostatnio moja kochana Mask pomogła w realizacji planu
Pepper: Co ty zrobiłeś?!
Gene: Ostrzegałem cię, że zajmę się Starkiem i dotrzymałem słowa
Pepper: Nie rozumiem
Gene: To proste. Jego reaktor jest bombą. Wystarczy jeden przycisk i każdy, kto stoi w jego zasięgu, umrze
Pepper: Błagam! Nie rób mu krzywdy
Gene: Nie płacz. To twoja wina, bo mogłaś ze mną współpracować, a nikt nie zostałby ranny. Niestety, ale już jest za późno. Czas ucieka
Pepper: Oszczędź Tony’ego! Proszę!
Gene: Pomóż mi zdobyć kolejny pierścień. Tylko tyle wystarczy, by bomba nikogo nie zmiotła
Pepper: Zgoda
Gene: Najpierw trzeba zlokalizować świątynię. Odezwę się później

Gdy skończył mnie maltretować psychicznie, ból ustąpił, więc powróciłam do poszukiwań. W jednej chwili mój wzrok skupił się na czymś błyszczącym. Podeszłam w tamto miejsce, a oczy przetarłam ręką. Srebrne pudełko w kształcie serca. Chwila… Co Tony robi? On klęczy? Nie wierzę.

Tony: Nie żałuję, że cię poznałem, bo w takiej piękności się zakochałem, więc niech ten symbol nas połączy, by miłość na zawsze zjednoczyć
Rhodey: Tony, jaki poeta
Tony: Zamknij się. Psujesz tę chwilę. Ekhm… Pepper Potts, czy zostaniesz moją żoną?
Rhodey: Powiedz tak
Tony: RHODEY, MILCZ! Pepper, zechcesz spędzić ze mną resztę życia?
Pepper: Eee…

Przez chwilę się wahałam, bo Gene zniechęcił mnie do wszystkiego, ale chciałam powiedzieć…

Pepper: Tak. TAK!

Włożył mi pierścień na palec i uścisnęłam go mocno, a całe wydarzenie zapieczętowaliśmy pocałunkiem. Cieszyłam się, że miał tyle odwagi, by zrobić coś takiego. Jednak mnie kocha, ale nie mogę pozwolić, żeby Khan zrobił mu krzywdę.

Part 56: Czas zmian

0 | Skomentuj

**Tony**

Lekarz próbował mnie podnieść na duchu, ale bez skutku. Prosił, żebym nie myślał o tym. Akurat to było niewykonalne, ale teraz Pepper musiała wiedzieć. Koniec tajemnic. Mamy być ze sobą szczęśliwi, więc nie powinniśmy oddalać się od siebie.

Dr Yinsen: Za dwie godziny będziesz mógł wrócić do domu, ale najpierw powiem ci, co musisz robić
Tony: Zgaduję, że będę musiał się ładować
Dr Yinsen: Pudło. Z tego, co z dr Bernes ustaliliśmy, reaktor jest w pełni wystarczalny i nie wyczerpuje się
Tony: Czuję się dziwnie
Dr Yinsen: Bo przestaniesz chodzić na baterię?
Tony: To też, ale…
Dr Yinsen: Tony, co się dzieje?

Poczułem się odrobinę słabo, ale wstałem z łóżka, siadając na nim. Przez chwilę kręciło mi się w głowie, lecz nie przejmowałem się tym. Szybko objawy ustąpiły.

Dr Yinsen: Wszystko gra?
Tony: Tak. Po prostu przez chwilę czułem się słabszy
Dr Yinsen: Zapomniałem ci chyba wspomnieć o dwutlenku litu. Wciąż musisz to brać. Poza tym, nie przemęczaj się, a poczujesz się lepiej
Tony: Nie będzie lepiej, skoro umieram. Teraz tego przed nikim nie ukryję
Dr Yinsen: Nie myśl o tym. Skup się na swoich planach, a ja pójdę po wypis
Tony: Może tu wejść Rhodey?
Dr Yinsen: Żaden problem. Już go wołam

Po kilku minutach pojawił się w sali, a doktorek poszedł sporządzić wypis. Przez cały ten czas zapomniałem o najważniejszej rzeczy. Mam nadzieję, że Rhodey mi pomoże. Od razu go przytuliłem, jak brata.

Tony: Dobrze cię znów widzieć
Rhodey: I wzajemnie. Chciałeś się ze mną widzieć, a czemu nie z Pepper?
Tony: Mam plan
Rhodey: Nie pozwolę ci uciec
Tony: Nie taki plan. Właśnie tu chodzi o nią
Rhodey: Oho! Już wiem, o czym ty myślisz
Tony: A właśnie, że nie wiesz. Wiesz, że ją kocham, prawda?
Rhodey: Trudno nie zauważyć

Szturchnąłem go w ramię, aż oboje się rozchmurzyliśmy, że nie byliśmy już tak przybici, jak wcześniej. Powiedziałem mu, co zamierzam zrobić. Nawet był chętny do pomocy.

Rhodey: Oj! Żebyś tylko potem tego nie żałował. Wiesz, że ta decyzja wpłynie na twoje życie?
Tony: I co z tego? Chcę, żeby była szczęśliwa i bezpieczna
Rhodey: W ten sposób jedynie ułatwiasz wrogom zadanie
Tony: Nie martw się. Drugi plan polega na stworzeniu zbroi, która będzie mogła działać w każdych warunkach. To co, Rhodey? Pomożesz?
Rhodey: Pewnie, ale nie zacznij później żałować
Tony: Nie będę. Muszę wszystko zrobić, zanim skończy się czas
Rhodey: Dalej możesz umrzeć?
Tony: Chyba tak powinno być
Rhodey: Przecież nie masz implantu, więc czemu…
Tony: Przez wyspę. To tamtego dnia zniszczyło się moje życie
Rhodey: Wiem, ale pamiętaj, że masz mnie i Pepper. Nie zostawimy cię

Znowu go przytuliłem, aż zdałem sobie sprawę z tego, co nieuniknione. Kilka łez uwolniło się z oczu.

Tony: Ja nie chcę was stracić. Nie chcę… umierać
Rhodey: Tony, poradzimy sobie. Nawet zapomnisz o tym, jak będziesz cieszył się życiem
Tony: Masz rację

Przestałem się dołować i czekałem na wypis.



**Pepper**

Nie wiedziałam, że wydarzenia z wyspy nadal prześladują Tony’ego. Trudno zapomnieć dzień, który mógł zmienić się w tragedię. Na szczęście dzięki Duchowi i jego rodzinie, zdołaliśmy wyjść prawie bez szwanku. Prawie, bo mogliśmy umrzeć. Ja tez nie potrafię przestać o tym myśleć, skoro właśnie wtedy mogłam go stracić na zawsze.

~*2 godziny później*~

Tony mógł wyjść ze szpitala. Dość szybko, jak na kogoś, kto mógł dziś kopnąć w kalendarz. Wyglądał w porządku, choć i tak zmartwienie nadal istniało. Od razu cmoknęłam go w policzek, przytulając, jak najbliżej siebie. Czułam różnicę, bo jego serce biło inaczej. Jakby znowu był zdrowy.

Pepper: Już cię wypisali?
Tony: Jakiś problem?
Pepper: Żaden i mam nadzieję, że nie będziesz próbował czegoś ukryć
Rhodey: Dopilnuję, by mówił prawdę
Tony: Rhodey, niańczyć mnie nie musisz
Rhodey: Pepper?
Pepper: Ha! Ja się zgłaszam na ochotnika
Tony: Najpierw pojedźmy do domu
Pepper: Na pewno dobrze się czujesz?
Tony: Na pewno. Dobra. Jedźmy już

Wyszliśmy ze szpitala i taksówką pojechaliśmy do domu. Nikogo nie spotkaliśmy, więc bez problemu mogliśmy iść do swoich mieszkań.

Tony: Spotkamy się w bazie, Pepper. Zadzwonię, żebyś tam poszła
Pepper: Eee… A ty, co kombinujesz?
Tony: Cierpliwości

Cmoknął mnie w policzek, ale byłam tak podekscytowana, że nie potrafiłam usiedzieć w miejscu. Weszłam do mieszkania, by w miarę spokojnie czekać na telefon od Tony’ego.

**Tony**

Wyjąłem walizkę z szafy, by spakować wszystkie swoje rzeczy. Wcześniej wziąłem takie drobnostki, lecz teraz chciałem mieszkać przy zbrojowni. Dobrze, że nie muszę ładować reaktora, a jedynie wstrzykiwać dwutlenek litu. Po jakimś kwadransie każda część leżała w walizce, półki pozostały puste wraz z odłączeniem elektronicznych urządzeń. Mogłem sprzedać mieszkanie. Gdybym wcześniej pomyślał o spotkaniu Gene’a, czy też Whitney, nie zrobiłbym tak głupiego błędu. Jednak z drugiej strony poznałem wspaniałą dziewczynę, w której się zakochałem.
Na zegarku wybiła godzina szesnasta. Zabrałem walizkę i zamknąłem drzwi od mieszkania na klucz. Na drzwiach nakleiłem informację o sprzedaży.

Tony: Rhodey, gotowe!
Rhodey: Jakoś szybko. Jesteś gotowy?
Tony: Bardziej nie mogę nad tym myśleć. Jestem gotowy

Part 55: Brak rozwiązań

0 | Skomentuj


**Victoria**


Musiałam pójść, by podać Tony’mu leki, żeby serce zaakceptowało reaktor łukowy. Pepper mi nie przeszkadzała, a poza tym wiedziałam, jak bardzo się o niego martwi. Pamiętam, jak byłam w jej sytuacji, skoro mój mąż działał jako agent FBI wraz z Virgilem Potts. Kiedyś miał misję, po której mógł stracić życie, narażając się na niebezpieczeństwo. To właśnie od niego dowiedziałam się, że jej ojciec zginął. No nieważne. Otworzyłam drzwi, a ona spała i ciągle trzymała go za rękę.


Dr Bernes: Śpij. Przyszłam tylko na chwilę sprawdzić, jak się czuje
Pepper: Co… to… jest?
Dr Bernes: To mu pomoże. Nie martw się. Wszystko się ułoży
Pepper: Oby
Dr Bernes: Nie chcesz się położyć na łóżku?
Pepper: Nie potrzeba
Dr Bernes: W ten sposób niszczysz sobie kręgosłup. Mogę pójść ci na rękę, że będziesz mogła spać obok niego. Może być?
Pepper: Mhm…


Tony dostał leki, że stan na początku zmienił się na lepszy. Na początku, bo potem gwałtownie wzrosły parametry życiowe do nieludzkich. Chyba użyłam złej mieszanki. Kardiomonitor zaczął wariować, a jego ciało się szarpało w różne strony wraz z krzykiem. Od razu wstrzyknęłam leki na uspokojenie. Teraz dopiero sprawdziłam etykietę na strzykawce. Nazwa się zgadzała. Dziwne. Czyżby ktoś podmienił mieszanki? Możliwe, ale na szczęście znowu powrócił spokój. Dziewczyna się zmartwiła przez ten atak.


Pepper: Czy on…
Dr Bernes: Żyje. Nic mu nie będzie, ale nie wiem, kto zmienił etykiety. Przepraszam. Powinnam wcześniej sprawdzić, co chcę podać
Pepper: Ale co z nim będzie? Już nie umrze?
Dr Bernes: Raczej nie, ale musiałabym się spytać Ho. Na pewno tu przyjdzie, gdy Tony się obudzi
Pepper: Czyli kiedy?
Dr Bernes: Poczekamy, zobaczymy. Na razie reaktor musi zaakceptować organizm. Niczym się nie przejmuj. Wszystko będzie dobrze.


Wyszłam z sali po spisaniu raportu. Ho ciągle wpatrywał się w Pepper jakby miała coś złego zrobić. Lepiej niech się dowie o sabotażu, niż będzie osądzał niewinną dziewczynę.


Dr Yinsen: Nie może tam być. Dobrze wiesz, jakie są zasady
Dr Bernes: Martwi się o niego i nie chce go opuścić
Dr Yinsen: Rozumiem, choć najpierw mi powiedz, co tam się działo? Nie wchodziłem, bo wydawało mi się, że dasz radę
Dr Bernes: Mieszanka
Dr Yinsen: Co za mieszanka?
Dr Bernes: Tą, którą podałam była zmieniona. Jej skład prawie zabił Tony’ego. Dziwne, bo według etykiety wzięłam odpowiednią, a ten zaczął wariować i po prostu podałam mu coś na uspokojenie
Dr Yinsen: To nie powinno się zdarzyć
Dr Bernes: Czyli co robimy?
Dr Yinsen: Trzeba sprawdzić wszystkie leki, czy nie zostały podmienione. Nie wiem, czy ten ktoś atakuje jedną osobę, bo może zaplanował masowy atak?
Dr Bernes: Bądźmy czujni


**Pepper**


Nie spuszczałam Tony’ego z oka nawet na sekundę. Strach ogarnął całe moje ciało. Chciałam, żebyśmy wrócili do domu. Żeby ten koszmar się skończył. Rhodey był przed salą, ale nie został wpuszczony. Jednak też było widać, że w jakiś sposób przeżywał obecną sytuację. Na pewno widział, co przed chwilą miało miejsce.
Nagle poczułam, jak ściska moją dłoń, otwierając powoli oczy. Rozglądał się, szukając jakiejś znajomej twarzy.


Pepper: Tony, jestem tu. Słyszysz mnie? Jestem przy tobie. Już jest dobrze. Przeżyłeś. Rozumiesz? Tylko więcej mnie nie strasz
Tony: Pepper… Wszędzie poznałbym ten głos. Dlaczego jestem… w szpitalu?
Pepper: Zemdlałeś, aż prawie umarłeś. Prawie cię straciłam. Wiesz, jak się bałam? Nawet zaczęłam myśleć o najgorszym. Mogłeś mi powiedzieć, co się z tobą dzieje, bo ja odchodziłam od zmysłów, że po prostu sam zabijasz siebie. Powiedz mi prawdę, Tony. Zależy ci na mnie?
Tony: Przepraszam. Nie chciałem cię martwić przez własne problemy, jakie mam na głowie. Chcę, żebyś była bezpieczna
Pepper: Nadal pamiętasz wyspę?
Tony: Pamiętam wszystko i razem z tym, o czym chciałbym zapomnieć
Pepper: Razem sobie poradzimy ze wszystkim, ale podstawą jest zaufanie
Tony: Teraz już o tym wiem


Pocałowałam go w usta, a on pogłębił ten znak miłości. Brutalnie pocałunek został przerwany przez pojawienie się lekarza. Prosił, żebym wyszła, więc tak zrobiłam. Usiadłam przed salą, gdzie Rhodey też czekał.


Rhodey: Co z Tony’m? Będzie żyć?
Pepper: Na pewno będzie

**Tony**

Czułem się inaczej. Już nie miałem implantu, ale coś podobnego do tego. Świeciło mocniejszym światłem. I znowu uniknąłem spotkania ze Śmiercią. Lekarz nie wyglądał jakby miał dobre wieści. Czy kiedyś takie były? Czekałem, aż coś powie.

Dr Yinsen: Jak się czujesz?
Tony: Bywało lepiej
Dr Yinsen: Wiem, że nie miałeś wpływu na decyzję, ale musieliśmy coś zrobić. Umierałeś, więc czas działał na naszą niekorzyść
Tony: Rozumiem, ale chcę wiedzieć, czy dalej mogę umrzeć?
Dr Yinsen: Reaktor z kylitem spowalnia ten proces. Na razie trzeba czekać
Tony: Kiedy mogę wrócić do domu?
Dr Yinsen: Za dwie lub trzy godziny
Tony: Czemu tak długo muszę czekać?
Dr Yinsen: Potrzebuję cię jeszcze przez chwilę poobserwować. Nie martw się. Znajdziemy jakieś rozwiązanie na stałe
Tony: Proszę przyznać, że nie ma żadnego rozwiązania. Że ono nie istnieje! Ile mi czasu pozostało?! Kiedy mam umrzeć?! KIEDY?!
Dr Yinsen: Niestety, ale masz mniej czasu przez pozbycie się implantu, a nie mogliśmy czekać, aż umrzesz. Musieliśmy działać

Byłem wściekły, lecz szybko się uspokoiłem, akceptując rzeczywistość. Mam nadzieję, że jeszcze te święta spędzimy razem.

Dr Yinsen: Tony, uspokój się. Po prostu rób to, co chcesz bez myślenia o tym, jak skończy się czas
Tony: Całe życie próbowałem tworzyć technologię, która będzie pomagała ludziom, a teraz sam nie umiem siebie uratować
© Mrs Black | WS X X X