One shot- Victoria Bernes

1 | Skomentuj

 **Z okazji 20 tysięcy wyświetleń. Nie wierzę, że dalej czytacie to badziewie, ale miło, że ktoś jest :)**

Jak zostałam cyberchirugiem? Dobre pytanie. Jeden człowiek zmienił mój los. Pokazał mi coś innego.Coś dla przyszłej medycyny, więc zdecydowałam z nim, że stworzymy oddział cyberchirurgii, by ratować ludzkie życia.

OBIETNICA

Jest późny wieczór. Siedzisz w gabinecie i nachodzi cię myśl, by przejrzeć stare rzeczy, które leżały pod biurkiem w kartonie. W oczy rzuca ci się zdjęcie za czasów studiów, gdzie ty i Ho Yinsen się poznaliście. Wiesz, że tęsknisz za nim i próbujesz sama znieść ciężar obowiązków prowadzenia oddziału. Przypominasz sobie, jak on zmienił twoje życie.

~ 10 lat temu. Dom Victorii

W życiu każdego człowieka czekają trudne czasy, jak podjęcie odpowiedniej decyzji, mającej wpływ na resztę istnienia. Miałam dylemat. Rodzice chcieli, bym poszła na prawnika, ale nie czułam do tego powołania. Mama najbardziej naciskała, a tata chciał, żebym była tym, kim naprawdę chcę być. Teraz był ten czas. Czas, gdy pożegnam rodzinny dom w Kalifornii i pójdę własną drogą. Nie miałam problemów z nauką, więc studia nie stanowiły problemu.

~ Godzinę później. Uniwersytet Specjalny

Dojechaliśmy na miejsce. Na placu było pełno studentów. Większość zdenerwowanych, czyli też byli na tym samym etapie, co ja. Jednak nieliczni zachowywali spokój. Jako, że czułam się odrobinę zmartwiona, czy dam radę stać się kimś, z kogo moja rodzina byłaby dumna, po części próbowałam stłumić wszelkie emocje.

-Tutaj się rozstajemy. Dasz sobie radę, Viki. Jesteś mądra i wiem, że będziesz świetną prawniczką- przytuliła mnie mama, uśmiechając się
-Pamiętaj, że masz być tym, kim chcesz zostać. Masz talent. Pokaż go innym- ten sam gest zrobił tata i jako jedyny nie naciskał na wybór kierunku
-To żegnajcie- pomachałam na pożegnanie, idąc w tłum studentów

Poprawiłam okulary i powoli szłam do budynku. Czułam na sobie innych ślepia, co mnie krępowało. Na szczęście szybko znikło to uczucie, gdy weszłam na korytarz. Poszłam do sali egzaminacyjnej. Miałam przy sobie długopis i to wystarczyło. No i też wiedza. Problem był, że znałam się na wielu dziedzinach, a wybór był tylko jeden. Jak się później okazało, nie byłam sama w tej plątaninie myśli.
Zaczęłam wypełniać test, składający się z 100 pytań. Miał on na celu sprawdzenie, na jakie studia pasujesz. Oczywiście, to jedynie wskazówka, ale trochę pomocne. 2 godziny później skończyłam wypełniać arkusz. Mogłam wyjść z sali, by odetchnąć z ulgą. Jednak musiałam pamiętać o dalszych etapach.
Gdy siedziałam przed salą, zauważyłam jednego ze studentów. Tak, to był on. On zmienił moje życie. Szczupły mężczyzna z okrągłymi okularkami i brązowymi włosami, a oczy tego samego koloru. Siedział obok mnie i coś szkicował. Nie rysował rysunków, ale jakiś projekt. Byłam ciekawa, co to było, więc ukradkiem zaglądałam na jego kartkę. Chciałam spytać o to, jednak nie miałam odwagi. Skupiałam na tym większość swojej uwagi. Próbowałam zrozumieć. Niestety szybko zamknął zeszyt i wstał.

-Zaczekaj! Mogę się o coś spytać?- w końcu naszła mnie zwykła ciekawość
-Słucham. Chcesz wyśmiać moje prowizoryczne projekty, które nie mają przyszłości? Już to słyszałem, więc daruj sobie!
-Nie! Ja… ja… po prostu…- nie wiedziałam, co powiedzieć i wyszłam na powietrze

Usiadłam pod drzewem, gdzie był cień. Otworzyłam swój zeszyt i chwyciłam za ołówek. Próbowałam z pamięci skopiować jego projekt, by go zrozumieć. Zachowywał się dziwnie. Tak. jakby każdy wyśmiewał taki talent, a widziałam, że nie pierwszy raz myślał nad czymś takim, jak to “coś”. Pamiętałam jedynie, że było okrągłe , a do tego… rdzenia jakieś dochodziły połączenia?
Pomyślałam, by później rozgryźć schemat i zająć się czytaniem książki.
Zawsze interesowała mnie medycyna pod względem alternatywnym, jak ratować czyjeś życie, jeśli nie zawsze może być operacja, bądź przeszczep organu. Zbyt wiele zdarzało się przypadków, że przez bezradność, umierali niewinni. Mogli żyć. Za to moja mama uczepiła się prawa, bo sama nie mogła ukończyć studiów przez wyjazd za granicę do chorej ciotki. Stąd ja mam spełnić jej niespełnione ambicje. Tylko, że ja nie chcę. Nie chcę brać udziału w osądzaniu ludzi. Chcę ratować ludzkie… życia. Odłożyłam książkę, gdy zauważyłam czyjś cień.

-Przepraszam-  przypomniałam sobie, że to też miałam mu powiedzieć
-Medycyna alternatywna. Nie wiedziałem, że ktoś jeszcze czyta takie książki.Niektórzy uważają je za badziewia. I to ja powinienem cię przeprosić. Niepotrzebnie się uniosłem- usiadł obok mnie, chwytając za zeszyt
-Zawsze byłam tego ciekawa, ale moja mama chce, żebym była prawniczką. Możesz mi powiedzieć, co wtedy rysowałeś? Co to jest?

Czekałam na jego odpowiedź. Nabrałam odwagi i nie chciałam się kryć przed nim. Niech mi zdradzi, czym się zajmuje. Miałam wrażenie, że znajdziemy wspólny język.

-To prototyp rozrusznika serca. Obecny postęp nauki jest daleki do lepszych rozwiązań. Nikt nie myśli, co będzie, jak zabraknie dawców, gdy żaden z lekarzy nie będzie w stanie ocalić jednego, ludzkiego życia- wyjaśnił, wskazując na swój projekt
-Genialne. Kiedyś myślałam nad tym samym. Jednak projekt jest zaawansowany, że nikt z obecnych specjalistów nie stworzyłby czegoś takiego- byłam zdumiona, jak wielki miał potencjał, co w wieku bodajże 19 lat pokazał, że może być kimś, kto zmieni przyszłość
-Ile lat już studiujesz? Czy dopiero zaczynasz? Wybacz, że pytam, ale chciałabym jakoś zacząć… no… ten… naszą znajomość- znowu się zawahałam
-Dopiero zaczynam tak samo, jak ty. Może się przedstawię. Ho Yinsen- podał mi rękę i ją uścisnęłam
-Miło mi poznać. Mów mi Victoria… Bernes
-Zawsze jesteś taka nieśmiała?- uśmiechnął się
-Zawsze, jak kogoś nowego poznaję- podrapałam się w głowę
-A nie powinnaś. Chciałabyś iść na medycynę czy prawo? Wiesz, że test tego nie zweryfikuje, tylko ty. Ja wiem, że poświęcę się dla ludzi i będę chciał zrobić coś dobrego
-Zdecydowanie wolę medycynę. Może powinnam…- przerwał, choć sama się zacięłam i nie wiedziałam ponownie, jak ułożyć myśli
-Bądź, kim chcesz. To wszystko. Na razie trzeba czekać na wyniki

Ho znowu zaczął rysować projekt, udoskonalając go. Z początku wpatrywałam się w jego kartkę, a później dokończyłam czytać rozdział. o wcześniejszych metodach, kiedy organ nie spełniał swojej roli.  Były omawiane przypadki. Przypadki, które zostały uznane za cud przeżycia.
Gdy dokończyłam swoją lekturkę, wpadłam na pewien pomysł. Jednak mnie wyprzedził. Powiedział to samo, czym chciałam się podzielić.

-Cybermedycyna
-Istnieje coś takiego?- spytałam
-W przyszłości z pewnością tak. To byłoby coś niesamowitego. To będzie cudowny sposób na ratowanie ludzi. Najpierw studia, a potem można spróbować spełnić te nierealne marzenia- położył się na trawie, patrząc w błękit nieba
-Bzdura. Na pewno je zrealizujesz. Ty chociaż masz plany, a ja nadal nie wiem, co ze sobą zrobić. Nie chcę zawieść matki, ale na prawo się nie nadaję. Nie chcę uczestniczyć w wyrokach, tylko ratować życie. Dobrze, że ojciec zgadza się, bym poszła na to, co ja naprawdę chcę robić za profesję z przyszłości… Przepraszam. Chyba cię zanudziłam?- zrobiłam się czerwona, jak burak, gdy ledwo poczułam obecny jego wzrok
-Ach! Przestań. Ja cię słucham, ale po prostu zastanawiam się, czy możesz mieć rację. Bardzo tego chciałbym, by marzenie stało się realne, ale w życiu różnie bywa. Raz pod górkę…
-A raz w dół. Nie uwierzysz, co ci powiem, ale ja też o tym myślałam- dokończyłam za niego, wyjawiając myśl
-Poważnie? A to ci niespodzianka! To nie może być przypadek- zaśmiał się, patrząc na mnie
-Wierzysz w coś takiego, jak…- nie dokończyłam
-Przeznaczenie? A owszem, wierzę w to. Odnoszę wrażenie, że moglibyśmy razem wiele zdziałać, ale zobaczymy, co wybierzesz. Miło było cię poznać,Victorio- wstał i pożegnał się

Jedynie pomachałam, uśmiechając się. Dzięki niemu miałam do myślenia. Nie spodziewałam się, że myślimy o tym samym. Nie bardzo wierzę w moc przeznaczenia, choć może faktycznie damy radę coś zdziałać? Czas pokaże.
Nie zamierzałam dłużej tu siedzieć i poszłam sprawdzić, czy były wyniki testów. Pojawiłam się na głównym holu, przepełnionym studentami. Każdy wpatrywał się w tablicę. Jedni odchodzili z żalem, opuszczając uniwersytet, lecz pozostali także ci, którzy zadowolili się wynikiem. Były okrzyki radości, ale i łzy smutku. Sprawdziłam swoje wyniki, gdy nie tłoczyło się tyle ciekawskich rekrutów.

/Bernes Victoria /kwalifikacja/Medycyna lub Prawo/

-Wiedziałam, że tak będzie- skomentowałam po cichu
-Pozostał jeszcze jeden egzamin, tylko bez wyboru. Albo się dostaniesz, albo nie- wyjaśnił
-Wiem, wiem. Jutro?- spytałam, bo cały ten proces był dla mnie skomplikowany
-Tak, jutro ostatni test. Dasz radę, a dzisiaj możesz odpocząć. Słyszałem, że organizują jakąś imprezę. Idziesz?
-Lubisz takie rzeczy?- trochę zdziwiłam się propozycją
-Ciekawe rzeczy się tam dzieją. To nie jest zwykła impreza. Wiem coś o tym, bo właśnie wtedy odkryłem swoje powołanie. Zrobiłem coś i dowiedziałem się, kim muszę zostać w przyszłości. Może tak też będzie z tobą? - mówił zagadkowo i niewiele rozumiałam z tego
-No dobra. Mogę iść, ale nie potrafię tańczyć- speszyłam się, myśląc nad skryciem się gdzieś głęboko pod ziemię
-Ja też nie umiem, ale wystarczy, że wyluzujesz. To wszystko. Musisz mi zaufać- chwycił mnie za rękę i próbował wyciągnąć siłą do wyjścia
-Dobra, dobra. Już idę. Zgadzam się, tylko mnie nie szarp!- uśmiechnęłam się głupawo, lekko go szturchając

W łazience ogarnęłam włosy, spinając w kucyk. Z plecaka wyjęłam czarną bluzkę i niebieskie dżinsy. Na nogi włożyłam trampki, bo obcasy obcierały mi nogi. Kiedy byłam już na luźno przebrana, poszłam z Ho do wskazanego miejsca. Nie wiem, dlaczego taka osoba, jak on, zmieniła się przez zwykłą imprezę? Musiało coś się wydarzyć, ale dobra. Może wyluzuję przed jutrzejszym dniem, bo trochę boję się, co się stanie, jeśli nie zda egzaminu i po uczelni będę jedynie mogła pomarzyć?
Pojawiłam się razem z nim na imprezie studenckiej. Większość było starszych studentów, którzy nie byli “świeżakami”, jak my. Tańczyli do muzyki, choć raczej sięgali najpierw po drinka, by zacząć balować.

-No i zaczyna się. Victoria, nie wstydź się
-Ja się nie wstydzę. Po prostu…. krępuję… Ja…- nie zdołałam dokończyć, bo znów pociągnął za rękę gdzieś do tyłu 
-Stój! Gdzie mamy iść?- nie rozumiałam Ho zachowania
-Wyluzuj. Musisz mi zaufać- zaprowadził mnie gdzieś na tyły klubu

Zauważyłam tam ludzi hobbystów. Zajmowali się robotyką, graniem w szachy, czy zwykła zabawa chemika. Skąd wiedział, ze tu coś takiego jest? Chyba nie przyznał się do wszystkiego?

-Wiedziałem, że tutaj też będzie takie miejsce. Kiedyś starałem się do innej uczelni, ale niestety poniosłem porażkę. Wtedy znalazłem stronę o tym uniwerku i było na niej napisanie o klubach hobbystycznych. Tu spędzają czas, gdy nauki mają po uszy- zaśmiał się, a ja podziwiałam ludzi, którzy chcieli rozwijać swoje umiejętności i pasję
-Fajnie. Chciałabym się tu uczyć. Chyba nie będzie, aż tak źle

Nagle muzyka ucichła. Nikt się nie ruszał i patrzyli w jedno miejsce, a raczej na jedną osobę. Ktoś strzaskał szklankę i upadł na podłogę. Nie wiem, jak to wyjaśnić, ale właśnie wtedy odczułam, by coś zrobić.  Instynkt? Ho nic nie robił. Co miał na celu? Sprawdziłam, czy dziewczyna reaguje. Brak reakcji. Gapiów było, jak zwykle najwięcej, ale do pomocy nikt się nie rwał.

-Może mi ktoś pomóc?- spytałam, a nikt się nie ruszył

Nie uzyskałam odpowiedzi, więc sprawdziłam, czy czegoś nie wzięła. W kieszeni znalazłam…

-Narkotyki. Niedobrze- chwyciłam za telefon, by zadzwonić po karetkę, bo byłam za daleko od mojej apteczki

Niestety nie było z nią za dobrze.Sprawdziłam, czy oddycha. Nie było pulsu. Musiałam coś szybko wymyślić. Zaczęłam uciskać klatkę piersiową. Walczyłam o jej życie. Nie miałam pojęcia, ile mogła wziąć, ale woreczek z prochami był prawie pusty. Ponad dwa woreczki. Gdy opadałam z sił, w końcu się ruszył i wbił jej coś w rękę.

-Co to jest?- chciałam zgadnąć
-To jej pomoże. Możesz przestać

Studenci byli świadkami, jak ich znajoma zaczęła znowu oddychać, a jej życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo. Pogotowie dopiero zjawiło się godzinę później i została zabrana do szpitala, gdzie mieli pozbyć się reszty świństwa z organizmu. Po raz drugi zaskoczyłam się umiejętnościami nowo poznanego przyjaciela.
Ponownie zagrała muzyka, lecz nie wszyscy zechcieli kontynuować zabawę. Ho wyszedł z klubu, a ja poszłam za nim. Szybko wybiegł i myślałam, że go stracę z oczu. Poszedł jedynie na teren uniwerku i usiadł na schodach przed wejściem do budynku. Podeszłam do niego, siadając w tym samym miejscu, lecz obok.

-Byłeś niesamowity! Jak ty ją uratowałeś?
-Znowu zaczęli brać te świństwo! Myślałem, że nie są tacy głupi!- wkurzył się, co było widać, a poza tym rzucił kamieniem gdzieś daleko
-Przepraszam… Powiedziałam coś nie tak?- poczułam się winna
-Nie. Ty nic nie zrobiłaś. Po prostu przypomniałem sobie, jak przez to zginął mój przyjaciel. Jako jedyna zaczęłaś szybko reagować. To musi coś znaczyć
-A możesz mi zdradzić, czego użyłeś?- byłam ciekawa, czy podzieli się ze mną swoją wiedzą
-Nie mogę ci powiedzieć- wstał i pobiegł

Dziwnie się zachowywał, a sam chciał, żebym była na tej imprezie. Od razu za nim pobiegłam. Niestety był szybszy i zniknął. Poszłam do pobliskiego hotelu, by przespać jedną noc przed ostatecznym egzaminem wstępnym. Byłam gotowa iść na medycynę, bo prawo mi nie odpowiadało. Przypomniały mi się przypadki, gdy trzeba było ratować ludzi poza zasadami. Niestety większość lekarzy została uznana za winnych, bo narazili na utratę zdrowia lub życia, więc przepisy ponownie zaostrzono. Przecież najważniejszym priorytetem lekarza jest pacjent i jego zdrowie. Moje motto brzmi: “Ratować za wszelką cenę, wszelkimi środkami, wszelkimi metodami, by ocalić życie”.
Położyłam się spać i wstałam o dziewiątej, by szybko coś zjeść i zdążyć na egzamin. Ubrałam się stosownie, czyli czarna spódnica, biała bluzka i czarne buty na niewielkim obcasie plus mini rajstopy ze względu na upał. Profesorzy rozdali testy. Na ich wypełnienie mieliśmy 2 godziny. Znowu 100 pytań, lecz z jednej dziedziny. Medycyna- moja przyszłość.
Czasem udzielałam odpowiedzi z długim zastanowieniem, lecz też miałam wrażenie, że żadna nie pasuje do mojego toku rozumowania.W takim wypadku wybrałam bliższą odpowiedź. Po zakończonym teście wyszłam z sali, a Ho siedział na korytarzu z tym samym zeszytem, co ostatnio. Usiadłam obok niego, udając skupienie w lekturze. Nie dał się na to nabrać.

-Nadal jesteś ciekawa, czego użyłem?- oderwał wzrok od kartki, a ja zrobiłam to samo
-Bardzo- przyznałam
-Nie wsypiesz mnie?- spytał, choć to było dziwne pytanie
-Niby za co?- nie wiedziałam, jaki był powód do niepokoju
-Wybrałaś Prawo czy Medycynę?- dopytał o coś innego
-Medycynę- odparłam bez wahania

Chłopak trochę się rozluźnił i o nic więcej nie zapytał. Był gotowy odpowiedzieć wprost, ale…

-Powiem ci prawdę, ale nie tutaj. Chodźmy tam, gdzie ostatnio rozmawialiśmy- poprosił

Poszliśmy pod drzewo, bo tam poznaliśmy się bliżej. Próbowałam zrozumieć, dlaczego tak bał się powiedzieć prawdy. Uratował ludzkie życie. Tego nie można ukrywać. Chciałam znać odpowiedź. Byłam niecierpliwa, a ciekawość zżerała mnie od środka.

-Ufam ci, że mnie nie wydasz, dlatego powiem, czego użyłem. To nie była żadna adrenalina i nic z takich specyfików. Użyłem własnej mieszanki. To niezgodne z prawem, by eksperymentować dla ratowania ludzi- wyjaśnił, a oczy nabrał zdumienia
-Przyznam ci, że nie ty jeden tak robisz. Ja również eksperymentuję, bo czasem organizm jest uodporniony na zwykły specyfik, a czasem trzeba zaryzykować- uśmiechnęłam się
-Ratować za wszelką cenę, wszelkimi środkami
-Wszelkimi metodami, by ocalić życie- dokończyłam za niego i to był kolejny element naszego przeznaczenia
-Znasz to?- zdziwił się
-No pewnie. Zawsze cytuję te słowa z książki. Takie mam prawo i żadne poza nim nie istnieje. No w sensie… wiesz… no....w jakim sensie- speszyłam się lekko, tracąc odwagę
-Tak, wiem. Cieszę się, że będę mógł z tobą studiować. Mamy wspólny kierunek i zasadę. To nas musiało połączyć. Może będziemy lekarzami na tym samym oddziale? Pomyśl, ile możemy razem zrobić? Dzięki nam, ludzie zyskają nową szansę- pomyślał nad wspólną przyszłością, co z pewnością byłaby spełnieniem marzeń
-Stworzymy oddział, gdzie będą w stanie odzyskać siły z trudnych przypadków, a tradycyjne metody nie zadziałały- podsumowałam jego myśl
-Zgadza się

Jeszcze tego samego dnia odebraliśmy wyniki i udało się. Dostaliśmy się na upragniony kierunek. Wspólnie spędziliśmy czas na studiach, planując przyszłość. To było dalekie od realiów, ale chcieliśmy spróbować.

I tak 5 lat później otworzyliśmy oddział cyberchirurgii. Staliśmy się lekarzami i mogliśmy pomagać ludziom, jak zawsze chcieliśmy. Bez czyjegoś dyktanda. Bez ustalonych zasad. Bez braku zrozumienia. Teraz jedynie pozostało zastosować pierwszy wynalazek Ho, czyli ulepszona wersja rozrusznika serca.

-Nie mogę w to uwierzyć, że tu jestem. Wydaje mi się, że śnię, ale tak realnie- rozglądałam się po gabinecie, próbując zaakceptować prawdę
-Uwierz. Wystarczy popatrzeć. Nie cieszysz się z wyboru? Wolałabyś być prawnikiem?- spytał, licząc na błyskotliwą odpowiedź
-Nie. Wolę być lekarzem. Chcę ratować ludzi. Muszę się wiele nauczyć. Pomożesz mi?
-No pewnie, że tak. Nie martw się. Victorio. Nauczę cię tyle, ile potrafię, ale nie może nikt nas przyłapać na mieszankach, dlatego na strzykawki naklejaj nazwę tradycyjnej substancji, dobrze?- zgodził się, prosząc o kamuflaż
-Zgoda. Nie ma problemu i mów mi Viki
-Dobra, Viki
-No i tak trzymaj- ponownie się uśmiechnęłam, wierząc, że wiele zdziałamy wspólnymi siłami

Przez kolejne lata rozwijałam swoje zdolności, ucząc się pewnych “trików”, gdyby zabrakło prądu, bądź ważnej substancji, co należy robić.
Trochę minęło czasu, odkąd miał pierwszego pacjenta z dosyć skomplikowanym przypadkiem. Przeglądałam kartotekę. Rozległe uszkodzenia serca i klatki piersiowej. Ma dopiero 16 lat i biedny już ma problemy zdrowotne. Niezbyt zwyczajne. Podobno przez jakiś wypadek.

Ho wyjął z szafki prototyp swego wynalazku. Chce go wykorzystać? Widocznie nie ma innego wyjścia.

-Jesteś pewny?- spytałam z obawą
-Uszkodzenie na tyle są rozległe, że to może być jedyna szansa na ocalenie mu życia. Pamiętasz, że miało pobudzać serce do działania? Nic innego nie pomoże w takim przypadku- wyjaśnił i już wiedziałam, że chłopak dzięki temu wróci do zdrowia
-To spróbuj, ale ja…- w połowie zdania musiał się wtrącić
-Nie chcę słyszeć, że mi nie pomożesz! Potrzebuję cię!- podniósł ton, prosząc
-Ale… ja… nie potrafię- zwątpiłam w swoje możliwości
-Owszem, potrafisz. Będzie dobrze

Zgodziłam się, ale bałam, że nie dam rady. Nie podołam temu zadaniu. I teraz mam dylemat, czy wybrałam odpowiednią drogę? Czemu teraz? Miałam zostać prawniczką, by pomagać w wymierzaniu wyroków? Nie. Nie taki miałam zamiar.
Zabraliśmy chorego na operację. Miałam asystować i pomagać, gdyby coś poszło nie tak przy akceptacji urządzenia przez organizm.Taki młody i już był w stanie umrzeć. Dzięki Ho miał szansę na życie. Rozrusznik został wszczepiony bez problemu. Prawie. Kardiomonitor zaczął wariować. Wykres był nienaturalny. Od razu wstrzyknęłam kardiofrynę.Udało się.

-I dlatego ciebie potrzebowałem, Viki. Ty wiesz, co naprawdę należy zrobić. Hmm… teraz powinno wszystko grać. Dojdzie do siebie po jakimś tygodniu

Mechanizm migotał niebieskim światłem, jakby biło serce. Piękne. Stworzył coś, co uratowało życie. Większość ludzi, by nie chciała podjąć takiego ryzyka. Jednak jego stan się ustabilizował.

-I co z nim będzie?- spytałam zmartwiona
- Prototyp ma wady, bo musi ładować urządzenie, co godzinę, by wspomagało pracę serca. Przez tydzień będę go obserwować i zobaczymy, czy organizm w pełni zaakceptuje “wspomagacz”- powiedział, wyjaśniając
-No to ja wracam do gabinetu, a ty wyjaśnij jego rodzinie o rozruszniku- zakomunikowałam, wyrzucając rękawiczki do kosza, a on zrobił tak samo
-Zgoda, tylko ty wiesz, ze on ma po wypadku rodzinę zastępczą? Jego ojciec zginął, a on jako jedyny ocalał. To w ogóle cud, że przeżył

Przez pobyt chłopaka w szpitalu nauczyłam się wiele o ratowaniu życia w najgorszych warunkach. Uczyłam się. Poznawałam. Obserwowałam. Jak się okazało, po tygodniu nie mógł opuścić szpitala i pozostał na 2 miesiące. Organizm często się buntował, więc pewnie dlatego musiał pozostać dłużej.

~3 lata później

Miałam do przeanalizowania pewien temat razem z Ho.  Doskonale pamiętałam, gdzie mieszkał. Dlaczego nie poszłam do gabinetu? Może dlatego, że już tam sprawdzałam i go tam nie było? Trafiłam do bloku, idąc schodami na drugie piętro. Tam znajdowało się mieszkanie lekarza, ale i mojego przyjaciela. O dziwo drzwi były otwarte. Tak późno w nocy?
Ostrożnie weszłam do środka, szukając, czy tu był. Weszłam do jego pokoju. Zobaczyłam bluzkę we krwi. Byłam przerażona. Rany postrzałowe. Aż trzy. Poczułam ciarki na plecach, ze ktoś mnie obserwował. Nie myliłam się. Na oknie przez chwilę zauważyłam Ducha. Nic nie mówił i tak po prostu rozpłynął się w powietrzu.

-Co się stało?! Kto ci to zrobił? Ho! Słyszysz mnie?!- krzyczałam, ale próbowałam się uspokoić

Chwyciłam za jakąś szmatkę, by zatamować krwawienie. Wtedy uchylił powieki dość lekko, ale widziałam ten obecny strach w brązowych tęczówkach.

-Viki… ja… umieram… ale ty… musisz…. dokończyć… co zaczęliśmy- z trudem wypowiedział kilka słów, tracąc nieodwracalnie przytomność

Byłam zrozpaczona. Umarł. Sprawdziłam puls i nie było czuć, by żył. Zero. Żadnych oznak życia. To było okropne. Dlaczego ktoś pozbawił go życia. Musiałam zadzwonić do Roberty- zastępczej matki Tony’ego. Tak się chłopak nazywał, którego ocalił przed śmiercią. Ona musiała poznać prawdę. Odebrała po drugim sygnale.

-Tak, słucham. Co się stało?- spytała kobieta
-Chodzi o dr Yinsena. Mam złą wiadomość. Niestety, ale on nie żyje. Proszę przekazać to Tony’emu
-Tak, przekażę mu- ledwo się zgodziła i rozłączyła

Możliwe, że przez burzę. Nieważne. Mój przyjaciel i najlepszy z lekarzy odszedł. Dlaczego? Tego nie wiem. Dotrzymam obietnicy i dokończę, co zaczęliśmy.

Teraz siedzisz i czytasz treść testamentu. Przypominasz sobie ostatni fakt. Miałaś zostać nowym cudotwórcą, bo taka była jego wola wraz z przejęciem oddziału cyberchirurgii. Brakowało ci jego wsparcia, ale na szczęście dyrektor szpitala starał ci się pomóc, jak najlepiej, a sekrety z przeszłości nadal pozostały nieodtajnione, choć wiesz, kto go zabił i dlaczego. Wszystkie rzeczy chowasz z powrotem do pudełka i zamykasz gabinet, by wrócić do domu, gdzie nabierzesz sił na nowy dzień, gdyż bycie lekarzem nie jest łatwe. I ty dobrze o tym wiedziałaś, wybierając swoje przeznaczenie.

KONIEC

Część 12: Ostatnie dni

1 | Skomentuj

**Tony**
Nie chciałem jej zatrzymywać. Nic nie robiłem i pozwoliłem odejść.

Rhodey: Myślałem, że za nią pobiegniesz, a ty tak po prostu…
Tony: Zrobiłem, co trzeba było. Jej ojciec musiał przenieść się do Ohio ze względu na federalnych
Rhodey: Ale nawet nie pożegnałeś się z nią, jak należy. Tony, ona jeszcze jest w mieście, więc leć do niej
Tony: Lepiej zajmij się historią
Rhodey: Znam wszystko na pamięć, ale tobie radziłbym się pouczyć. No chyba, że wolisz robić coś innego
Tony: Na przykład?
Rhodey: Whiplash dawno się nie pokazywał. Albo coś się szykuje albo dał sobie spokoju, co prawdopodobnie nigdy się nie zdarzy. Aha i muszę się do czegoś przyznać
Tony: Roberta nigdzie nie wyjechała
Rhodey: Bingo!
Tony: Zabiję cię, że dałeś mi nadzieję na spokój


Zaczęliśmy sobie dokuczać tak dla zabawy. Przez chwilę się śmiałem, ale niezbyt, bo ból w klatce piersiowej przypomniał mi o przypomnieniu.


Tony: Jeszcze z tobą nie skończyłem
Rhodey: Haha! Chciałem powiedzieć to samo. To co zrobisz? Szukamy tego wariata, czy lecisz do Pepper, a ja się zajmę zbrojownią?
Tony: No to lecę, a ty tu zostań
Rhodey: Tony, a naładować się?
Tony: Zbroja ma zapasy, więc nie zginę


Uśmiechnąłem się i wyleciałem z bazy. Wiedziałem, że chciał coś jeszcze powiedzieć i dlatego szybko uciekłem.


**Pepper**


Rzeczy leżały już zapakowane w bagażniku. Ostatni raz popatrzyłam na dom, aż obudziły się wspomnienia, jak poznaliśmy się na tej samej ulicy, gdy biegaliśmy. Oczywiście dla zabawy sobie ukradłam mu wtedy telefon. Taki głupi odruch. Czasem nie wiem, co ciało robi i nie mam tej świadomości o kolejnym ruchu.


Virgil: Dobra, możemy jechać. Pepper, słyszysz?
Pepper: Dlaczego nie możemy zostać? Wiesz, że w końcu poznałam najwspanialszych przyjaciół, a ty myślisz tylko o swojej pracy!
Virgil: Pepper, nie krzycz. Tam też znajdziesz sobie kolejnych przyjaciół
Pepper: Ale ja nie chcę innych, tylko Tony’ego i Rhodey’go
Virgil: I z nimi się przyjaźniłaś?
Pepper: Przyjaźnię!
Virgil: To nie moja wina, że placówka została przeniesiona do Ohio
Pepper: Mam nadzieję, że przyleci mnie odwiedzić
Virgil: Kto?
Pepper: Ktoś


Wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy do nowego domu, który pewnie znienawidzę. Nie potrafiłam ich zostawić, a szczególnie Tony’ego. Nie potrafię zapomnieć, czego się o nim dowiedziałam oraz tego, jak Whiplash prawie go zabił. Nie wybaczę sobie, że przeze mnie mógł umrzeć. Gdybym nic nie mówiła, nie wyleciałby ze zbrojowni. Na szczęście żyje, ale i tak boję się. Boję, że już nigdy go nie zobaczę.


**Tony**


Dzięki zasilaniu zbroi nie musiałem się bać o implant, ale najgorsze byłoby to, jakbym spotkał… Whiplasha. Jednak ostatnio się nie pojawił. 
Leciałem do Ohio i nie chciałem lecieć nad jego terenem, choć to była najszybsza droga. Poleciałem tą dłuższą. W miarę bezpieczną.


Rhodey: Chyba musisz zmienić plany
Tony: Co się stało?
Rhodey: Na tej trasie, gdzie jesteś, zdarzył się wypadek. Pociąg wpadł do podziemia metra
Tony: No dobra. Już się za to biorę
Rhodey: Na pewno masz dużo zasilania w zbroi? Jeśli będzie trzeba użyć mocy…
Tony: Spoko, panie panikarzu. Nie ma problemu. Dam radę
Rhodey: Ostatni raz wyleciałeś bez naładowania implantu
Tony: Ostatni raz cokolwiek zrobiłem
Rhodey: Tony?
Tony: Nie obiecuję niczego, jasne?
Rhodey: Po prostu uważaj na siebie i będzie dobrze
Tony: Zobaczymy


Coś czułem, że to będzie moja ostatnia misja. Niedawno stałem się Iron Manem- nowym obrońcą miasta, a teraz? Teraz powrót był niewiadomą. Na wszelki wypadek pożegnam się z Pepper, gdy będę wiedział, że o nowym dniu mógłbym jedynie pomarzyć.


**Rhodey**


Tony nie był sobą. Ostatni raz cokolwiek zrobiłem. Co miał na myśli? I jeszcze nie chciał niczego obiecywać. Czy to przez wyjazd Pepper? Wiem, że sprawy nie potoczyły się najlepiej, ale musi wrócić cały i zdrowy.
Przeglądałem podgląd na miejsce, gdzie odezwał się alarm. Coś mi tu nie pasowało.


Rhodey: Znalazłeś pociąg?
Tony: Chwila…. O! Jest!
Rhodey: Co z nimi?
Tony: Tu nikogo nie ma poza szczurami
Rhodey: To wracaj
Tony: To polecę do niej. Miałem się pożegnać, jak należy. Miałeś rację, Rhodey. Zawsze ją miałeś. Wybacz mi za wszytko, co zrobiłem
Rhodey: Nigdy nie byłem na ciebie zły. Chciałem dla ciebie, jak najlepiej. Dobrze wiesz, jak wypadek nas zmienił. To ty powinieneś mi wybaczyć, że przesadzam
Tony: Martwisz się, a to normalne. Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy
Rhodey: Tony, nie rób nic głupiego
Tony: Chcę tylko się z nią zobaczyć
Rhodey: Mam taką nadzieję, bo brzmisz, jak przyszły samobójca


Niespodziewanie wykryłem dwie postacie o sygnaturze energetycznej, identyczną do… Cholera.


Rhodey: Tony, uciekaj!
Tony: Co?


<< Połączenie zostało zerwane>>


Rhodey: Tony, odezwij się! Tony!


**Tony**


Usiłowałem wytężyć wzrok i sprawdzić, kto mnie zaatakował. Nie wierzę. Whiplash, ale… Jest ich dwóch? To jakiś obłęd.


Tony: Rhodey, czy ty widzisz to samo, co ja? Rhodey? Rhodey, słyszysz mnie?! Cholera jasna! Padła łączność
Whiplash: Wiedziałem, że w końcu wyjdziesz z kryjówki. Przedstawiam ci mojego pomocnika- Whiplasha Zero
Whiplash Zero: Może zamiast z nim się zagadywać, zniszczmy go!
Whiplash: Dobra myśl


A jednak. Dwóch wariatów. Jakby ten świat był za mały dla jednego popaprańca. Tym razem wolałem walczyć, niż uciekać. Nie miałem innego wyjścia i implant musiał zostać pozbawiony zasilania zapasowego, jeśli stracę moc w zbroi. Oboje walili tradycyjnie z biczami. Ledwo dawałem walczyć z jednym, a co dopiero z jego kopią. Nie miałem zamiaru się poddać. Używałem repulsorów, by rozproszyć jedne bicze. Niewiele dawało, bo wtedy ten drugi się rzucał z bombami. Nadal nie mogłem połączyć się z Rhodey’m.


<< Przełączenie na rezerwy>>


Whiplash Zero: Skończmy z nim!
Whiplash: Z przyjemnością


Wykorzystałem moc do pola siłowego, by ochronić się przed ich kolejnym atakiem. Niestety niewiele mi to dawało. 
Gdy miałem wolne pole do ucieczki, zasilanie spadło do 50 %, a oni polecieli za mną na tych swoich słynnych piłach tarczowych. Mój ból sprawiał im przyjemność, bo, co innego nie cieszy wariata, jak cierpienie ofiary? Tak, wpadłem w pułapkę, więc stałem się ofiarą. 
Przekierowałem moc do butów. Zacząłem odczuwać silny ból w klatce piersiowej, który nie dawał skupić się na przeciwnikach, co nadal żądali rozlewu krwi.
Nagle nastąpiła potężna eksplozja, która powaliła mnie na ziemię. Nie dałem rady wstać.


Tony: Czyli przegrałem? Ach! A chciałem się pożegnać z rudą
Whiplash: To twój koniec, Iron Manie. Zbroja ci się nie przyda, jak będziesz martwy


Poczułem, jak zrywa cały pancerz, odsłaniając każdy skrawek mego ciała. Zwłaszcza to jedno. Implant. Piekielny ból przeszywał całe ciało, aż wyginało się pod wpływem uderzenia biczy. Prąd przechodził, raniąc najboleśniej, jak się da, a bez zbroi nie mogłem się bronić. Czułem, jak serce zwalnia. Naprawdę to mój ostatni dzień?


Whiplash: Teraz możemy cię zostawić, bo nikt cię nie znajdzie
Whiplash Zero: Ja bym go jeszcze dobił!


Gdy miał uderzyć z bicza, Whiplash go zatrzymał. Litość? Nie wierzę.


Whiplash: Zostaw go. On umiera. To jego ostatnia godzina. Był godnym przeciwnikiem


I odlecieli, a ja zostałem zostawiony na śmierć. Zdołałem wyjąć telefon i skontaktować z Pepper. Odebrała.


Pepper: Tony, jak dobrze, że dzwonisz. Też miałam zrobić to samo, bo dojechaliśmy na miejsce
Tony: Cieszę… się
Pepper: Co się dzieje? Czemu mówisz tak, jakby cię tir staranował?
Tony: Chciałem… się.... pożegnać. Miałem…. z tobą się spotkać… ale coś…. mnie zatrzymało
Pepper: Zobaczymy się jutro?
Tony: Ach! To… niemożliwe… To… koniec
Pepper: Nie mów tak
Tony: Nie płacz. Żegnaj… na zawsze
Pepper: Tony, nie!


Już nie zdołałem nic powiedzieć, a telefon wypadł z ręki, lądując na ziemi.


**Pepper**


Co to miało znaczyć? Co się stało? Nie wierzę, co mówił. Od razu zadzwoniłam do Rhodey’go. bo z Tony’m straciłam połączenie. Tata jedynie dziwne się patrzył na drżące ręce.


Virgil: Czego się boisz? Przecież nie będziesz sama
Pepper: Chodzi o mojego… przyj… Nie! Tu chodzi o mojego chłopaka! Boję się!
Virgil: W takim wieku zawracasz sobie takim czymś głowę? Powinnaś skupić się na nauce, a nie za ganianiem za jakimiś przygłupami
Pepper: Cicho bądź! Dzwonię!


Rhodey zdołał odebrać. Również chciał pytać o to samo.


Rhodey: Pepper, jest z tobą Tony?!
Pepper: Chciałam spytać o to samo. Żegnał się ze mną. Rhodey co się dzieje?!
Rhodey: Leciał do ciebie, ale potem odezwał się alarm. Pepper, straciłem z nim kontakt, a zbroja nie odpowiada. Najgorsze jest to…
Pepper: Mów!
Rhodey: Nie naładował implantu i był na zasilaniu zbroi, a jeśli z kimś walczył, musiał je zużyć
Pepper: Czemu mu na to pozwoliłeś?!
Virgil: Pepper, nie krzycz
Pepper: Mówiłam! ZAMKNIJ SIĘ! Rhodey, on musi żyć!
Rhodey: Nieważne, jak bardzo było źle, zawsze mu się udawało. Zawsze wychodził z tego cały i zdrowy. Pepper, zlokalizuję zbroję. Znajdę go
Pepper: Znajdź!


Płaczę i nie przestanę. Strach był poza kontrolą.


**Rhodey**


Ostatnia lokalizacja była niedaleko miejsca ostatniego alarmu. Od razu tam pojechałem taksówką i oprócz kawałków zbroi nic nie widziałem. Dobra, jeszcze ślady krwi. Dopiero wtedy spostrzegłem kogoś na ziemi. Podbiegłem z nadzieją, że to Tony. Tak, to był on. Przerażenie i strach o przyjaciela sięgnął zenitu.


Rhodey: Tony, odezwij się. Tony!


Nie reagował, a implant nie świecił. Czy to naprawdę możliwe? Sprawdziłem, czy żył. Niestety wszytko wskazywało na to, że umarł. Jednak się obudził i mechanizm znowu świecił. Nie pozwoliłem mu mówić i zabrałem go do szpitala, gdzie mieli opatrzyć jego rany. Żył. Tak, on żył. Od razu powiedziałem Pepper, że nic mu nie jest. Miałem ochotę go zabić, że nas wystraszył na śmierć. Niestety lekarz nie pozwalał na żadne odwiedziny. Pepper się nie pojawiła, a Iron Man już nie ratował miasta. Zanim zbudowałby nową zbroję, zleci kolejny rok.
Gdy stan Tony’ego był stabilny i w końcu na tyle dobry, by z nim się zobaczyć, mogłem wyrzucić z siebie wszystko, co musiałem przeżyć.


Rhodey: Wystraszyłeś nas na śmierć. Naprawdę myślałem, że nie żyjesz
Tony: Musiałem ich jakoś oszukać. Eee… który dziś mamy?
Rhodey: Leżysz tu już 2 tygodnie. Jakim cudem przeżyłeś?
Tony: Gdy oni sobie polecieli, wyjąłem baterię z telefonu i jakoś zrobiłem tak, by dawała potrzebną energię do zasilenia implantu
Rhodey: Pepper cię zabije, ale nie wiem, czy nie ja będę pierwszy
Tony: Przepraszam, ale sam myślałem, że z dwoma Whiplashami nie dam rady
Rhodey: Czyli skaner nie kłamał? Świetnie. Ilość wariatów się zwiększyła
Tony: Haha!
Rhodey: Dobrze, że żyjesz. Nie chciałbyś pogadać z Pepper?
Tony: Wie, że żyję?
Rhodey: Powiedziałem jej, ale potrzebuje czasu. Naprawdę. Dobrze, że jesteś


KONIEC
        

---***---

I jak się wam podobało? To opko dobiega końca, ale bez obaw. Mam pewne inne rzeczy do wstwinie, więc odpoczniemy od nowych historyjek. Zresztą, zbliżają się matury próbne, czyli czas na edycję będzie mało. Wyraźcie swoje zdanie pod tym postem. Do zobaczenia :)
                                                                                      
© Mrs Black | WS X X X