5. Anielica

3 | Skomentuj


Nie wiem, co się działo po tamtej stronie. Widziałam, że przy Tony’m była jakaś dziwna maszyna. Chyba miała mieć na celu sztuczne oddychanie. Dopiero, gdy lekarz wyszedł z sali, mogliśmy się czegoś dowiedzieć. Znowu ta sama mina. Nie może, choć raz się uśmiechnąć?


Pepper: Doktorze, co z Tony’m? Udało się? Będzie żyć, tak? On musi żyć!
Dr Yinsen: No powiem, że sytuacja nadal jest skomplikowana. Musieliśmy go intubować, a implant może mu zaszkodzić
Rhodey: Co to znaczy?
Dr Yinsen: To znaczy, że nie mam zapasowego mechanizmu, a fragmenty implantu przemieszczają się, a po kolejnym pobiciu może być bardzo źle
Pepper: Pobiciu? Skąd taka pewność? Przecież to był wypadek!
Rhodey: Pepper, nic nie mów. Ile mamy czekać?
Dr Yinsen; Tyle, ile będzie trzeba, ale musimy być dobrej myśli


Wrócił do sali, a my nadal czekaliśmy, licząc, że w końcu się z nim zobaczymy. Pobicie? Czyli Gene nie był Mandarynem, kiedy walczył?


Rhodey: Pepper, głupio mi się do tego przyznać, ale to ja zawaliłem. To moja wina, a nie twoja
Pepper: O czym ty mówisz?
Rhodey: Gdy mama mnie zawołała, z pośpiechu zapomniałem o zamknięciu drzwi
Pepper: Ty idioto! Jak mogłeś o tym zapomnieć?!
Rhodey: Więc ja jestem winny. Tylko, dlaczego go chciał zabić?
Pepper: Dowiemy się, ale głupio zrobiłeś
Rhodey: Wiem. Przepraszam
Pepper: Mnie nie przepraszaj, tylko Tony’ego, choć z drugiej strony, ja również zawaliłam. Może Gene się wkurzył, że przyszłam z nim rozmawiać? Powiedział, że Gene i Mandaryn to ta sama osoba
Rhodey: Pepper, będzie dobrze. Dowiemy się, dlaczego tak zranił Tony’ego


Gdy zaczęłam się zastanawiać nad motywem jego działania, zauważyłam, że facet spod OIOMu zniknął. Postanowiłam poszukać tej osoby. Mam nadzieję, że tym razem się nie pomylę. To był niewinny człowiek, a chciałam na niego nakrzyczeć.
Znalazłam podejrzanego na trzecim piętrze. Chciałam inaczej odkryć, kim jest. Postanowiłam o coś spytać. To było głupie.


Pepper: Przepraszam, czy nie wie pan może, gdzie jest łazienka?


Milczał, ale spostrzegłam coś, co zidentyfikowało nieznajomego. Okulary. Te, jakie nosił Gene. Bez wahania zrzuciłam mu kaptur.


Pepper: Gene, co ty tu robisz?
Gene: Dobrze wiesz


I zaczął uciekać. Wzięłam siły do biegu, by go dorwać. Chciałam wiedzieć, dlaczego to zrobił. Dogoniłam Gene’a na 14 piętrze, jak we śnie. Tam się skończył. No prawie. Dobra, stał. Krzyknęłam, by się zatrzymał.


Pepper: Żądam wyjaśnień. Dlaczego skrzywdziłeś Tony’ego?!
Gene: Myślałem, że wiesz. To zemsta. Nienawidzę, gdy ktoś mi przeszkadza w spełnieniu przeznaczenia!
Pepper: I tylko dlatego? Znowu Mandaryn ponad wszystkimi. Ty go prawie zabiłeś!
Gene: Taki miałem cel.  Wiedziałem, gdzie ma zbrojownię. Wiedziałem, że tam będzie. Miałem szczęście, bo leczył swoje rany, a drzwi tak po prostu były otwarte. No to dałem mu do zrozumienia, by już nie próbował mi niszczyć moich planów
Pepper: Jesteś potworem! I pomyśleć, że kiedyś liczyłam na coś więcej między nami
Gene: Też tak myślałem, ale zapomnij o mnie i dopilnuj, by Stark nie mieszał się w nie swoje sprawy!
Pepper: Odejdź! Nie chcę cię tu widzieć! Nie masz prawa go tknąć, bo będziesz miał do czynienia ze mną!
Gene: To żegnaj


Wyskoczył przez okno, tłukąc je na małe kawałki. Po prostu rozpłynął się w powietrzu. I w ten sposób stara miłość rozpadła się. Liczy się dla mnie Tony.To się nie może zmienić. Będę go chroniła, niczym anioł, podtrzymujący przy upadku, ale w każdej chwili, walczący w obronie koniecznej.


Wróciłam do Rhodey’go. Chciałam mu powiedzieć, czego się dowiedziałam, ale zrezygnowałam. Wolałam usłyszeć wersję wydarzeń z ust Tony’ego, gdy się obudzi. On musi wydobrzeć. Nie wybaczę sobie, jeśli umrze. Nie wybaczę sobie, jeśli to moja wina doprowadzi do tragedii. Gene to porażka. Nie będę się mściła, tylko chroniła geniusza. Od tego zawsze byłam i będę. Zawsze razem. Po czasu kres.

4. W kawałkach

1 | Skomentuj

Byłam załamana. Czułam się okropnie, bo liczyłam, że Gene ma jeszcze odrobinę dobroci w sercu. Jednak oszukał nas i wszystkich. Muszę pogodzić się, że już nigdy nie będzie tak, jak kiedyś. Nie będzie czwórki przyjaciół, szukających niebezpiecznych przygód. Jedynie śmiertelna rywalizacja.
Gdy usłyszałam, jak dzwoni telefon, sprawdziłam na wyświetlaczu kontakt. Rhodey? Czego chce? Próbowałam stłumić w sobie wszelkie emocje i być obojętna na cały ten świat.

Pepper: Już się stęskniliście? Dość szybko, ale w nocy do was nie wbijam. Muszę ogarnąć notatki na jutro, więc lepiej miej ważny powód, by dzwonić tak późno
Rhodey: Tony jest w szpitalu
Pepper: Żarty jakieś?! Nie wierzę!
Rhodey: Gdy poszłaś, opatrzyłem mu rany i zauważyłem pęknięcia w implancie. Na nic się nie skarżył, ale… jest operowany
Pepper: Wierzysz, że Mandaryn to zrobił? To niemożliwe
Rhodey: Niby czemu?
Pepper: Bo gadałam z Gene’m, jak odezwał się alarm
Rhodey: Nic nam nie mówiłaś, ale nieważne. Mama już wie, ale nie zna prawdziwej wersji wydarzeń
Pepper: Ty też nie wiesz! To nie mógł być on!
Rhodey: Od kiedy ty go bronisz? Tony może umrzeć, a ty stoisz po stronie Gene’a, który prawdopodobnie jest za to odpowiedzialny?!
Pepper: To moja wina!
Rhodey: Pepper, uspokój się i przyjedź. On cię potrzebuje. Naprawdę jest z nim źle
Pepper: Dobra, przyjadę. Ten sam szpital, co zawsze?
Rhodey: Tak. Gdy wszystko się ułoży, będziesz musiała się tłumaczyć!
Pepper: Nie muszę! Pa!

Szybko rozłączyłam się, nim Rhodey zdołał się pożegnać. Nie wierzę, że Gene mógł być do tego zdolny, a opcja dwóch Mandarynów była nierealna. Zhang zaginął i nie mógł mieć pierścieni. Bałam się o Tony’ego, czując wewnętrzny strach. Zabrałam w sobie siły wraz z odwagą, której ostatnio mi brakowało. Te elementy snu dalej się sprawdzają. Każda z części. To jakiś koszmar.
Wzięłam kurtkę i wyszłam po cichu, by nie zbudzić taty. 2 godziny później znalazłam się w szpitalu. Rhodey z Robertą siedzieli przy sali operacyjnej. Chyba tego dnia skończy się realizacja koszmaru. Próbowałam go uniknąć, zmieniając plan dnia. Moje starania poszły na marne.

Pepper: Długo tu siedzicie?
Roberta: 4 godziny i nikt stąd jeszcze nie wyszedł. Może ty mi powiesz, co się naprawdę stało? Rhodey ciągle mówi o jakimś wypadku samochodowym i na pewno kłamie. Widziałam obrażenia i jestem święcie przekonana, że to był atak
Pepper: Problem w tym, że ja nic o tym nie wiedziałam. Miałam przejrzeć notatki na jutro, a Rhodey mi dzwoni, że jest w szpitalu
Rhodey: Tony…

Przyjaciel był bardzo przerażony. Ledwo wydusił z siebie jedno słowo. W końcu operacja trwa za długo, a Tony był jego bratem. Zawsze o niego dbał, a ja byłam znowu wszystkiemu winna.

Pepper: Rhodey, możesz mi pomóc w takiej jednej sprawie?
Rhodey: Niby jakiej?
Pepper: Historia

Podniosłam brew, dając znak o konkretnej sytuacji, a tą pozostawić jako przykrywkę dla prawniczki. Trochę zajęło mi przekazywanie informacji, ale zrozumiał, o co mi chodziło. Poszliśmy z dala od Roberty.

Pepper: Coś ci mówił więcej?
Rhodey: Na pewno Mandaryn, ale to było dziwne
Pepper: Czemu?
Rhodey: Mama mnie zawołała do domu, bo coś potrzebowała i jak wróciłem do zbrojowni, Tony leżał pobity i nieprzytomny
Pepper: W zbrojowni?  Ale Gene nie wie, gdzie ona jest
Rhodey: Chyba już wie
Pepper: Niczego nie może obiecać
Rhodey: Po co się z nim spotkałaś? Chcesz, żeby było gorzej, niż jest?
Pepper: Nie rozumiem, czemu go zaatakował? Co miał na celu?

Już chciał coś powiedzieć, ale pojawienie się lekarza przerwało naszą rozmowę. Od razu podeszliśmy do niego. Jak zwykle ten sam, czyli dr Yinsen. Chyba nie miał zbyt dobrych wieści. Jego mina zdradza wszystko.

Dr Yinsen: Nie wiem, co mam wam powiedzieć
Pepper: Prawdę!
Dr Yinsen: Na pewno prawdę, ale ciężko mi przekazać tę wiadomość. Nie jest dobrze
Rhodey: Proszę mówić
Dr Yinsen: Tony żyje, ale jego stan jest ciężki. Zdołaliśmy go ustabilizować. Leży na OIOMie, bo potrzebuje ciągłej obserwacji
Roberta: Możemy go zobaczyć?
Dr Yinsen: Pewnie, tylko jest mały problem. Jest nieprzytomny i możecie się przerazić tym, co zobaczycie
Pepper: Aż tak źle?
Dr Yinsen: Według mnie, miał dużo szczęścia. O mały włos uciekł od śmierci

Razem z nimi podeszłam pod OIOM. Nogi się pode mną uginały ze strachu, co mogę zobaczyć. Lekarz wszedł do sali, a my staliśmy przy wejściu. Zakryłam usta dłonią, by nie krzyczeć z przerażenia. Okropny widok. Wyglądał, jakby był dotkliwie pobity na twarzy. Ręce miał w bandażach i brzuch. Mało brakowało, a głowa byłaby też w tak opłakanym stanie, jak reszta ciała. Z trudem próbowałam stać i patrzeć na to.

Rhodey: Pepper, będzie dobrze. Wychodził z gorszych sytuacji
Pepper: Wiem, ale to moja wina, że tak go potraktował. Chciałam, by był znowu tym samym Gene’m Khan, którego znaliśmy. Ten, który potrafił zrobić coś dobrego. Chciałabym, żeby było, jak dawniej
Rhodey: I tylko po to z nim rozmawiałaś? On się nigdy nie zmieni!
Pepper: Jak on mógł Tony’ego tak potraktować?! A on, biedak nie zna podstaw samoobrony. Mówił, że zapisze się na kurs. Ach! Rhodey, ja przepraszam

Z oczu wypłynęły łzy, a Rhodey prosił żebym usiadła, uspokoiła się, ale ja nie potrafię. Jeszcze przez chwilę patrzyłam na bladą twarz chłopaka i zdecydowałam się usiąść przed salą. Roberta była zamyślona, zastanawiając się, jak Tony znalazł się w takim stanie. Ja nie wiedziałam, ale Gene z pewnością wie.
Od razu, jak o nim pomyślałam, automatycznie odwróciłam głowę w bok. Facet w bluzie z kapturem. Czy to on? Chciałam, a raczej musiałam z nim porozmawiać. Odważyłam się podejść do tej osoby. Udawałam, że wybierałam kawę w automacie, gdy ten dziwnie się rozglądał w stronę OIOMu.

Pepper: Po co tu przyszedłeś? Wiem, że to ty, Gene

Nic nie mówił i poszedł. Szarpnęłam za jego kaptur i to nie był on. Pomyliło mi się. Stałam zawstydzona, bo byłam gotowa krzyczeć, a pomyliłam Gene’a z jakiś łysolem z bródką. Starszy od nas. Przeprosiłam go i poszła poszukać tego prawdziwego zdrajcę. Coś mi mówiło, że tu był. Nie myliłam się. Chyba. Gdy wróciłam pod salę, ktoś tam stał.

Pepper: Długo tam jest?
Rhodey: Kto?
Pepper: Ten facet
Rhodey: Kogo szukasz?
Pepper: Gene’a
Rhodey: Myślisz, że skoro go prawie zabił, zjawiłby się tu?
Pepper: By upewnić się, że nie przeżyje?
Rhodey: Cholera. Masz rację. Mama pojechała do domu, bo musi przygotować się na ważną rozprawę. Ja tu będę
Pepper: Tylko, że jutro jest szkoła. I jest historia
Rhodey: W innej sytuacji byłbym na lekcji, ale zdrowie Tony’ego jest najważniejsze
Pepper: Coś ciężko mi w to uwierzyć. Nieważne, ale masz rację, że teraz liczy się, by był zdrowy. To był błąd, bo poszłam do Gene’a!  Miałam być z wami! Miałam być!
Rhodey: Pepper, proszę. Bądź spokojna. Tony wyliże się z tych ran

Znowu płakałam. Rhodey dalej trzymał się tej swojej nadziei. Nagle zauważyłam, że coś się dzieje z Tony’m. Na szczęście Yinsen tam był i próbował opanować sytuację. Wyjęli zestaw do intubacji. Kiedyś ze strachu nigdy nie będę chciała się obudzić.

3. Konfrontacja wody i ognia

1 | Skomentuj


Ciężko było mi zostawić chłopaków. Może do mojego powrotu niczego nie narobią? Kiedyś Gene’a uważałam za wspaniałego przyjaciela. A teraz? Został z niego tylko Mandaryn. Nie wiem, jak z nim rozmawiać? Czy on w ogóle będzie tego chciał?
Znajdywałam się w chińskiej dzielnicy Nowego Jorku, gdzie mieszkał Gene. Skoro chodzi z nami do klasy, nie mógł zmienić swego miejsca pobytu. Odnalazłam jego dom i zadzwoniłam dzwonkiem do drzwi. Żeby mnie nie ignorował, wysłałam mu “mało” wiadomości. Już chciałam nagrywać się na pocztę głosową, ale darowałam mu, gdy otworzył drzwi. To był on. Kurcze. Strach, niepokój i wstręt zmieszały się na sam jego widok. Widziałam w nim zdrajcę i mordercę, bo wysadził samolot. Wieloletnie śledztwo FBI zakończone.


Gene: Czego chcesz?
Pepper: Gene, musimy pogadać. Mogę wejść?
Gene: Jakoś mało mówisz, co u ciebie jest rzadkością
Pepper: To nie może czekać. Ja muszę ci coś powiedzieć. Coś ważnego
Gene: Dziwię się, że masz czelność do mnie przychodzić po tym, jak ukrywaliście przede mną tyle tajemnic!
Pepper: Ty zrobiłeś to samo! Nie powiedziałeś nam…


Już chciałam krzyknąć o Mandarynie, ale zasłonił mi usta na chwilę. Gdy się opanowałam, chciałam na spokojnie wyjaśnić kilka spraw.


Gene: Po co tu przyszłaś? Będziesz mi wypominać, kim jestem?
Pepper: Nie o to mi chodziło. Wiem, że oboje zawaliliśmy, ale możemy to jeszcze naprawić. Możemy znowu być przyjaciółmi
Gene: Żałosne. Ty wierzysz, że coś da się naprawić?! To koniec, Pepper! Nie zmienię się i będę szukać tych pierścieni. Zapomnij, kim byłem, bo mam swoje przeznaczenie i muszę je zrealizować


Wycofałam się o krok do tyłu. Faktycznie, był kimś innym. Głupi Mandaryn. Dlaczego te drugie ego zniszczyło naszą przyjaźń? Iron Mana też to dotyczy.


Pepper: Widocznie myliłam się. A możesz mi coś obiecać?
Gene: Za dużo wymagasz, wiesz?
Pepper: Obiecaj mi, że jako Gene nie skrzywdzisz Tony’ego


Głos zaczął drżeć ze strachu, włączając migawki ze snu, jak leżał w szpitalu, a Gene prawie go zabił. Nie mogłam pozwolić na spełnienie koszmaru.


Gene: Gene i Mandaryn to jedna i ta sama osoba. Nic ci nie obiecuję
Pepper: Bo dla pierścieni zrobisz wszystko? Naprawdę się zmieniłeś, Gene. Lepiej usunę się w cień


Odwróciłam się, idąc do bazy. Kiedy byłam dostatecznie daleko, z oczu uwolniłam łzy, które trzymałam od początku ostatniego spotkania. Byłam przekonana, tracąc nadzieję na odbudowę relacji, a miłości między nami nie ma i nie będzie. Czy kiedyś była? Raczej nie. Pomyłka.
Godzinę później byłam w zbrojowni. Nie było Rhodey’go i Tony też gdzieś zniknął.


Pepper: Zabiję ich. Gdzie oni są?!


Podeszłam do fotela, by sprawdzić, czy zbroja była uruchomiona. Była? To gdzie Rhodey? Robi raban na lodówkę, bo zgłodniał? Chwyciłam za telefon i do niego zadzwoniłam. Miał szczęście, że odebrał, bo nie wiem, co zrobiłabym z tym kretynem. Może śrubokręt nasłałabym na niego? Stare czasy.


Pepper: Mam cię zabić?! Gdzie jest Tony?! Miałeś go pilnować!
Rhodey: Wyszedłem na chwilę do domu, ale nie martw się. Na pewno się naładował
Pepper: Na pewno?
Rhodey: Nie panikuj. Będzie dobrze
Pepper: W tej chwili marsz do zbrojowni!
Rhodey: Daj mi skończyć kanapkę!
Pepper: Kończysz ją przez godzinę!
Rhodey: A nieprawda
Pepper: Później się rozliczymy, ale masz tam być!
Rhodey: Dobra, dobra. Już idę


Nagle zauważyłam, jak moc zbroi spada. Chciałam jakoś się skontaktować z Tony’m, ale wyłączył dźwięk.


Pepper: Tony, co się z tobą dzieje?


Bałam się, że sam nie da rady walczyć. Gdy Rhodey wszedł do zbrojowni, w tym samym czasie wróciła zbroja. Nie była poważnie uszkodzona, co było dobre. Z kim walczył? Zanim zdołałam coś powiedzieć, Tony upadł. Musiałam go zbierać z podłogi, ale z małą pomocą szybko znalazł się na kanapie. Zauważyłam, że był mocno pokiereszowany. Liczne rany na rękach, a najgorsze nacięcia znalazły swe miejsce na brzuchu.


Pepper: Kto ci to zrobił?
Tony: Mandaryn
Pepper: Ale przecież… Nie… To niemożliwe
Tony: To był on
Rhodey: Pepper, chcesz nam coś powiedzieć?
Pepper: Jak zwykle obaj bezmyślni. Pomyślisz kiedyś, jak ja się czuję, gdy lecisz na jakąś niebezpieczną akcję?
Tony: Pepper…
Pepper: Cicho! Nie przerywaj mi! Kiedy w końcu zaczniesz dbać o swoje serce? Nie możesz się przemęczać, a ty dalej to robisz!
Tony: Próbuję się zmienić
Pepper: Jakoś tego nie widzę


Spojrzałam na Tony’ego gniewnym wzrokiem i wyszłam wkurzona na niego. Niech robi, co chce, ale ja jego zwłok składać nie będę. Wróciłam do domu, zamknęłam się w pokoju i znowu zaczęłam płakać. Przez kogo? Przez Tony’ego. Zawsze się o niego boję, a on to olewa.

2. Zmartwienia

3 | Skomentuj

Ociężale wstałam z łóżka. Spojrzałam na zegarek w telefonie. Wraz z godziną wyświetliła się data. Tak, szkoła. Dobrze, że mnie obudził. Byłam cała spocona. To na pewno przez ten sen. Dlaczego akurat teraz przypomniałam sobie o nim? Dlaczego?
Szybko przemyłam twarz, wzięłam kanapki i chwyciłam za plecak. Na szczęście zdążyłam, ale miałam wrażenie, że to ten sam dzień, jaki przeżyłam we śnie. Czy to naprawdę możliwe?


Tony: Wszystko gra?
Pepper: Tak, tak. Nic się nie stało
Tony: Pepper, mówisz jakoś dziwnie. Coś cię gryzie?
Rhodey: Chyba wszy
Pepper: Milcz, bo inaczej cię stłukę!
Rhodey: Dobra, nie pieklij się, papryczko
Pepper: Żadnej mi tu papryczki, jasne?!


Rhodey potrafił coś wtrącić w niezbyt wyczekiwanym momencie. Miałam ochotę mu przywalić, ale się pohamowałam. Ten odruch znikł, kiedy do klasy wszedł Gene. Musiałam na niego spojrzeć, czy czegoś nie ma przy sobie. Bałam się o Tony’ego. Jeśli ten sen był prawdziwy, może być w niebezpieczeństwie. Pierwsza część już była. Lekcja się zaczęła. Tony coś rysował i nagle poczuł ból. Odwróciłam się do tyłu, czy to nie Gene był winny.


Pepper: Dobrze się czujesz? Tony, co się dzieje?
Tony: To tylko przemęczenie
Pepper: Mówiłam, żebyś się ograniczył
Tony: Ale się nie da, gdy Iron Man jest potrzebny
Pepper: Ja potrzebuję ciebie. Tony’ego Starka- mojego przyjaciela i no… chłopaka. Pamiętasz, że cię kocham? Nie zapominaj, że bez zbroi nie jesteś bezpieczny
Tony: Mogę pójść na jakiś kurs samoobrony, jeśli to cię uspokoi


Znowu ten głupawy uśmieszek. Nigdy nie przejmował się, jakby ktoś chciał go zaatakować, a byłby bez zbroi. Nie lubię tego, jak lekceważy zagrożenie, ale jemu się wydaje, że Roberta przewyższa wrogów Iron Mana. No zgodzę się. To brzmi komicznie, ale prawdziwie. Kto przeciwstawi się prawniczce? Ciężko, ale raczej Whiplash przy niej to pchełka. Z zamyśleń wyrwał mnie Tony. Szturchnął w ramię i ocknęłam się. Odezwałam się ospała.


Pepper: Co… co się stało?
Tony: Już koniec lekcji
Pepper: Dobra, już idę
Tony: Spałaś w ogóle?
Pepper: No powiedzmy, że tak
Tony: Czyli nie spałaś?
Pepper: Nie pytaj. Lepiej zadbaj o siebie, bo nie wyglądasz najlepiej. Znowu goniłeś tego wariata, czy proces Roberty się przedłużył?
Tony: Weź mnie ją nie dobijaj. Powiem, że i to i to. Od razu wróciłem i zaczęła wypytywać. Jakoś nie śmieszy cię to
Pepper: Nie jestem w nastroju. Wybacz
Tony: Możesz mi powiedzieć, co cię gryzie? Chętnie ci pomogę
Pepper: Dobra, ale nie tutaj


Po lekcjach wróciliśmy do domu. Rhodey proponował obiad, ale wolałam pobyć z nimi w zbrojowni. Wolałabym uniknąć schematu tego snu. Nasz histeryk z trudem zgodził się, ale miał wybór. Oczywiście, nie chciał zostawiać samego Tony’ego ze mną. No to byliśmy w komplecie. Od razu poszliśmy do swoich tradycyjnych miejsc. Rhodey na fotelu, Tony przy komputerze, a ja siedzę na kanapie, czekając, aż ktoś zepsuje tę niezręczną ciszę. Cisza… cisza… cisza… 10 minut później zerwałam się z kanapy, gdy zauważyłam, że Tony znowu czuł ból. Nie było Gene’a w pobliżu, ale zmartwiłam się. Uważali, że histeryzuję. Deja vu. Podeszłam do niego i nie kryłam swych uczuć.

Pepper: Tony, co się dzieje?

Tony: To tylko przypomnienie. Nie bój się
Pepper: Gdybyś wiedział, co musiałam zobaczyć…
Tony: Co sugerujesz?
Pepper: Powinnam wam  powiedzieć. Ja…


I jak na złość odezwał się alarm. Nie mogłam go puścić na akcję. Od razu pociągnęłam Tony’ego na kanapę i chwyciłam za ładowarkę, podłączając do implantu.


Pepper: Nie masz prawa się stąd ruszać! Pilnuj go, Rhodey!
Rhodey: A ty dokąd?
Pepper: Mam coś do załatwienia


Pobiegłam w jedno miejsce. Jeden dom. Tak, to prawda. Zdecydowałam się, że wejdę w ogień.

1. Wybór

3 | Skomentuj



Spotkaliśmy się w szkole przy szafkach. Byłam rozkojarzona. O czym mogłam tak myśleć? Może o tym, jak cały świat mi się zawalił, gdy dowiedziałam się, że Gene to Mandaryn ? Przypomniałam sobie, że go kochałam, ale po poznaniu prawdy, boję się okazywać te uczucie, jak miłość. Unikałam go, niczym ognia. Nie chcę o nim słyszeć, nawet widzieć,ale pech, bo chodzimy do tej samej klasy.
Po zadzwonieniu dzwonka, poszliśmy na lekcje z profesorem Kleinem.
Rhodey zauważył, że Tony lekko się zgiął z bólu. Jak zwykle nasz geniusz uspakajał, że to pewnie przemęczenie i nic mu nie jest.
Po skończonych lekcjach, poszłam z nimi na obiad. Jednak jako jedyna wyczuwałam, że ktoś nas śledził.
Na stole mieliśmy przepyszne pierogi i jak zwykle kto do nich się dorwał jako pierwszy? Oczywiście, że Rhodey Rhodes. Droczyłam się z nimi, aż niechcący wylałam herbatę na naszego żarłoka. Przez chwilę się śmialiśmy, a potem Tony odprowadził mnie do domu . Na pożegnanie się pocałowaliśmy. Wiedziałam, że jutro znowu się zobaczymy.
Gdy położyłam się do łóżka, próbowałam zasnąć, lecz nadal przeczuwałam coś dziwnego. Coś strasznego i niestety mentalnie wykrakałam. Zadzwonił Rhodey. Nie był zachwycony. Powiedział, że Tony leży w szpitalu i coś robią z implantem. Tylko tego potrzebowałam, jak nic się nie działo na mieście,  a Iron Man nie był potrzebny. Chciałam się o coś zapytać, ale natychmiast się rozłączył. Bałam się, jak nigdy. Bałam, że go stracę. Całą drogę do szpitala zastanawiałam się, kto mógł go tak urządzić. Kiedy wbiegłam do środka, znalazłam Rhodey’go z Robertą. Na szczęście nie siedzieli przed salą operacyjną, ale i tak strach nadal istniał. Chciałam się zapytać, lecz w porę zjawił się dr Yinsen.
Powiedział, że sytuacja nie jest, aż tak poważna, ale musiał go przygotować na nieuniknioną wymianę “serca”, gdyby się pogorszyło. Od razu, jak usłyszałam te ostatnie słowa, załamałam się i zaczęłam płakać. Miałam ochotę krzyczeć. Usiadłam i zalałam twarz swymi łzami.
Gdy rozpacz minęła, zauważyłam coś dziwnego. Ktoś był przy sali Tony’ego. Jakiś gościu w kapturze. Nie wiedziałam, co robił, ale dopiero potem zauważyłam, jak użył jakiegoś urządzenia, by zaszkodzić Tony’emu. Od razu usłyszałam pisk maszyn. Krzyczałam, by wołali jakiegoś lekarza, a ja na własną rękę pobiegłam za sprawcą. Nie mogłam pozwolić, by mi uciekł.. Pobiegłam po schodach. Trochę się zmachałam, bo dopiero dogoniłam faceta na 14 piętrze. Krzyknęłam coś do niego i zdjęłam mu kaptur. Nie mogłam uwierzyć, kto naprawdę mógł zabić Tony’ego. Gene? Byłam w szoku. Nie spodziewałabym się takiego świństwa po nim, ale po Mandarynie- tak. Wiem, że to te same osoby, ale kiedyś było inaczej. Nie mogło tak pozostać? Spytałam, dlaczego to zrobił. On przyznał, bo mnie kochał a Tony odebrał szansę, bym była jego dziewczyną. Nie wierzyłam własnym uszom. Do tego wszystkiego miał zamiar mnie pocałować. Bezczelnie. Od razu odepchnęłam go, a on po prostu zniknął.
Zeszłam na dół i zauważyłam, że uratowali Tony’ego. Odetchnęłam z ulgą. Powiedziałam Rhodey’mu, że Gene jest winny. Od razu mi uwierzył, bo według niego Khan zrobi wszystko, by osiągnąć swój cel. Ma rację? Oj ma.
To wydarzenie utknęło mi w głowie. Byłam rozdarta między nimi, ale kochałam Tony’ego. Tylko, czy na zawsze? Może to Gene zasługiwał na to? Kiedyś był sobą, a przez obsesję na punkcie pierścieni, udawał przyjaźń i zapomniał o nas. Zapomniał też, jak kiedyś się zmieniłam, gdy poznałam go bliżej. Jednak nie potrafię zapomnieć co się wydarzyło tydzień temu. Czułam się winna, że to ja zawiniłam. 
Nagle cały obraz się zamazał, a ja się obudziłam w swoim łóżku.  Okazało się, że to był sen, a tata zbudził mnie do szkoły. To było tak realistyczne, że nie chciałam wierzyć w tę iluzję.


~Pepper

---**---


Hej. Oto nowe opo. Zobaczymy, czy wam się spodobają przemyślenia rudej :)

© Mrs Black | WS X X X