Nowy Iron Man leciał przez miasto, starając się namierzyć
sygnaturę Rescue. Była słaba, lecz nie zamierzał rezygnować ze swojej misji.
Nawet jeśli oznaczała bilet w jedną stronę. Dzięki systemowi podtrzymywania
życia zbroja pozwalała na zniesienie przeciążenia. Nawet nie odczuwał tego,
chociaż alerty medyczne nadal wyświetlały się na ekranach.
Gdy doleciał do
magazynów na nadbrzeżu, schował się za skrzynią. Rozglądał się, aby nie wpaść w
pułapkę złoczyńców. Zwłaszcza, że mieli tam swoją kryjówkę.
- Wujku, jak zbroja
mamy? – zapytał, licząc na jakieś informacje.
- Nie ma zbytnio
uszkodzeń. Nadal jest przytomna, ale i tak musisz uważać. Tam czai się mnóstwo
zakapiorów. – Ostrzegł z powagą w głosie. – Nie daj się zabić, Matt.
- Wróć cały i zdrowy.
– Z głośników usłyszał błagalny ton Toni. Nie spodziewał się, że zdejmie
kamuflaż spokoju.
- Wrócę. –
Odpowiedział krótko, gdyż cała zgraja bandziorów krążyła wokół magazynów.
Skanował teren, szukając najbezpieczniejszej drogi do rodzicielki. Tylko jedna
wiązała się z wyjściem bez obrażeń. Wyminął Mr. Fixa, przelatując do kontenera.
Sprawnie przemieszczał się, aż dotarł do drzwi hangaru. Były otwarte. Ostrożnie
prześlizgnął się do środka. Od razu do uszu dotarł odgłos walki. Strzały
repulsorów oraz wybuchy bomb.
Nagle fala eksplozji
dosięgnęła całego pomieszczenia, a jego siła wyrzuciła Matta na zewnątrz. Na
jego nieszczęście dostrzegł nad sobą głowy zbirów z listy.
- To mój szczęśliwy
dzień. – Uśmiechnął się pod maską.
- Nie, blaszaku.
Raczej twój ostatni. – Odezwała się zjawa, strzelając z blastera. Chłopak
obronił się polem siłowym. – Nie wiedziałem, że tak szybko się spotkamy.
- Ciekawe. Pomyślałem
o tym samym. – Wzbił się w powietrze, wystrzeliwując rakiety. Duch wykonał
unik, a bardziej przeniknął przez ścianę magazynu. Ostrożnie rozglądał się,
poszukując oponenta, a miał ich wielu na karku. Wszystkie ataki odpierał na
tyle szybko, aby zapewnić sobie brak obrażeń.
- Twoje szczęście się
kończy tutaj. – Znikąd pojawiła się bomba na napierśniku. Nie zdążył zdetonować
jej i wybuch przebił go przez skrzynie. Kręgosłup bolał niemiłosiernie. Toni
przyglądała się odczytom zbroi w milczeniu. Wewnątrz drżała. Młodzieniec
próbował wstać. Na marne. Whiplash dołączył się do zabawy, uderzając biczem w
jego plecy. Pilot wrzasnął z bólu.
- Słabo bawiłem się z
Rescue. Tak szybko padła. Może zapewnisz mi więcej rozrywki. – Zaśmiał się
diabelnie, wykonując kolejne uderzenie. W ułamku sekundy bicz został zniszczony
na małe kawałki.
- Łapy precz od
niego! – wykrzyczała Rescue, wykorzystując moc unibeamu.
- Mama. – Odetchnął z
ulgą, widząc ją żywą.
- Wycofaj się. Ja
zajmę się wszystkim. – Nalegała na posłuszeństwo, a wolał nie narażać się na
jej gniew.
- Widzimy się w domu.
– Uśmiechnął się, wzbijając do lotu.
- Chyba jednak nie. –
Nieznana siła ściągnęła pilota w dół. Ponownie uderzył o podłoże. Cały port
zalała szara mgła. Nic nie mógł dostrzec, a to utrudniało walkę. – Runda druga,
Iron Manie. Teraz cię nie puszczę.
- Matt, wycofaj się!
– usłyszał krzyk wujka, a strach lekarki nie pozwalał na wydobycie głosu.
Poziom zasilania spadł drastycznie do poziomu krytycznego. Ekran wyświetlał
funkcje na czerwono.
- Cholera. Iron
Manie, uciekaj! – tym razem krzyki wydobyła Patricia. Wiedziała kto był w
stanie tak manipulować mocą. Chłopak nie wiedział co robić. Szczelność zbroi
została naruszona. Opary przedostawały się przez hełm.
- Nie mogę… Oddychać.
– Matt wpadał w coraz większą panikę, a wrzaski najbliższych mu nie pomagały.
Bał się wziąć większy wdech, bo każdy takich ruch rozprzestrzeniał truciznę. –
Ma… Mo. – Wołał rodzicielkę, która dobijała ostatniego przeciwnika.
- Już idę! – ruszyła
na pomoc synowi, przedzierając się przez mgłę. Była dość gęsta, lecz dostrzegła
światło ze zbroi. – Jestem tu. – Chwyciła go za rękę. – Nie panikuj. Wyniosę
cię stąd.
- Po… Móż. –
Wykrztusił z siebie ostatnie słowo, a następnie zbroja runęła w dół. Spadał bez
możliwości zatrzymania się. Kobieta rzuciła mu się na ratunek, łapiąc w swoje
ramiona.
- Wracajmy do domu. –
Wykorzystała maksymalne przyspieszenie, żeby uciec z dala od toksycznej chmury.
Nie odwracała się za siebie. Doskonale znała umiejętności Mandaryna. Nie
chciała z nim zadzierać, działając na rezerwach.
Po dotarciu do
zbrojowni wyjęła Matthew ze zbroi. Od razu trafił do części medycznej, gdzie
Toni zajęła się nim. Podała tlen oraz leki na ból.
- Miałeś uważać na
siebie. – Odezwała się z pretensjami.
- Uważał, ale było
ich zbyt wiele. – Wtrąciła się Patricia. – Widziałam to. Zrobili zasadzkę. Nie
dało się wyjść bez szwanku.
- A jak z panią?
Jakieś urazy? – dopytała dla pewności.
- Żadnych. Poza
paroma siniakami. Mam nadzieję, że Matt szybko się obudzi. – Powiedziała
zatroskana, siadając obok swej pociechy.
- Tego nie byłabym
pewna. Przed walką zaatakował go Duch. Miał przeciążenie, a teraz trucizna.
- Tak. Wiem o tym, a
miałam tylko odbić dzieci. Alarm okazał się podpuchą, a dowiedziałam się o tym
dopiero na miejscu. – Wyjaśniła powód założenia zbroi. – To miała być krótka
akcja.
- Czasem nie da się
przewidzieć takich niespodzianek. Musimy czekać. – Zasugerowała, sprawdzając
odczyty z bransoletki. Stabilizowały się, lecz chory nadal nie budził się.
Wszystko przez głęboki sen, a dokładnie rozmowę z ojcem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi