Nastolatkowie śmiali się w najlepsze, chociaż zagrożenie
wciąż wisiało w powietrzu. Byli obserwowani przez niewidzialną postać. Matt nie
wyczuwał tego i dalej miał dobry humor przy dziewczynie. Jednak i tak nurtowały
go pewne pytania.
- Toni,
wiesz dobrze, że zastępuję ojca. On tego chciał, ale nie chcę zginąć. –
Wyrzucił swój lęk. – Jeśli cokolwiek mi się stanie, pomożesz mi? – zapytał,
pamiętając jak ich ojcowie zepsuli między sobą relacje.
-
Jasne, że tak. Głupie pytanie. Takie jest moje zadanie. – Odparła z uśmiechem
na twarzy. – Dlaczego miałoby być inaczej?
- Wujek
powiedział mi co zrobił mój ojciec i dlaczego lekarz mu nie pomógł. – Wydusił z
trudem. Bał się reakcji córki cudotwórcy, lecz jakoś przełamał się.
- Z
nami tak nie będzie, bo już jesteś inny. Zmieniasz się na lepsze, a jak
będziesz słuchał zaleceń, będę przeszczęśliwa. – Chwyciła go za rękę, pokazując
w ten sposób troskę. – Możesz na mnie liczyć, lecz wszystko zależy od ciebie.
- Masz
rację. Będę od niego lepszy. – Położył rękę na sercu, patrząc na lekarkę. –
Obiecuję.
- Obyś
nie stracił mojego zaufania, bo wtedy ktoś inny będzie cię ratować. Niewielu
zna ten rodzaj technologii. Łącznie dwie osoby, dlatego nie radzę łamać danego
słowa, Matt. – Wyjaśniła powagę sytuacji. Odpowiedziało jej milczenie. – Hej.
Przecież do tego nie dojdzie. Ufam ci.
- Ja
też… Ci ufam. – Powiedział z trudem. Oddech stał się utrudniony, a ucisk wokół
implantu zwiększał się. Trzymał się za klatkę piersiową, czekając na ustąpienie
bólu.
- Matt,
co jest grane? Mówiłeś, że robiłeś przerwy. – Spojrzała zmieszana na chłopaka.
Nie pojmowała co było prawdą, a kiedy usłyszała kłamstwo.
-
Mówiłem… Że robiłem… Toni. – Ledwo wypowiadał słowa. Miał wrażenie jakby ktoś
go dusił. Na samą myśl o tym przypomniał sobie o Duchu. – O nie. – Zaczął
nerwowo rozglądać się, szukając przeciwnika. Śmiertelnie bał się o życie
przyjaciółki.
-
Zabiorę cię do domu. Tam odpoczniesz.
- Nie!
– ledwo podniósł ton, aż wydał krzyk pełny agonii. Upadł na kolana, a ucisk
zniknął. Powoli nabierał powietrza do płuc.
- Znowu
jesteś przeciążony. – Wskazała na odczyty z bransoletki. – Na pewno nie
kłamałeś co do pracy? – dopytała dla pewności, chociaż po części przyjmowała
dodatkową opcję pod uwagę. Walkę.
- Nie…
Kłamałem. Naprawdę. – Wstał o własnych siłach, siadając z powrotem na swoim
miejscu. – To… Duch. Jego wina.
-
Jeżeli tak było, muszę cię zabrać do szpitala. – Chłopak momentalnie zbladł
bardziej. – Ale myślę, że odpoczynek w domu też ci wyjdzie na dobre. –
Zasugerowała lepsze rozwiązanie. Ryzykowne, gdyż miał tam ograniczone środki
medyczne.
-
Dziękuję. – Uśmiechnął się słabo i ruszył w stronę domu. Lekarka poszła za nim,
aby zaasekurować przed upadkiem. Dość szybko ból zamienił się w ulgę. –
Opowiedz coś.
- A co
chciałbyś wiedzieć? W przeciwieństwie do ciebie nie miałam wspaniałych przygód.
– Zachichotała głupawo. – Chociaż mój ojciec był na pewien sposób bohaterem.
Ratował Iron Mana całe życie.
- I
teraz ty… To robisz. – Uśmiechnął się głupkowato.
-
Dobrze o tym wiem, Stark. – Szturchnęła go w ramię.
- Ej!
Nie tak. – Oburzył się, gdyż nie znosił, aby ktoś mówił mu po nazwisku.
- A
jak? Przecież tak się nazywasz. No i jesteś dorosły. – Wypomniała mu.
- Wciąż
tego… Nie czuję. – Stwierdził niechętnie, idąc dalej. Dom nie znajdował się za
daleko, więc minęli parę dróg, aby znaleźć się przed drzwiami. Otworzył
kluczami, gdyż nikt nie reagował na dzwonek. – Pewnie wujek śpi, a mama… Gdzieś
krąży. – Pomyślał, sprawdzając kuchnię, salon oraz pokoje. Ani jednej żywej
duszy nie zastał. – Dziwne.
- Może
są na dole. Pozwolisz mi tam zejść, prawda? – spytała, ponieważ wiedziała, iż
herosi trzymają swoje kryjówki w sekrecie przed światem. Chłopak jedynie kiwnął
głową, prowadząc schodami na dolną część domu.
-
Wujku? – podszedł do Jamesa, który siedział na fotelu. Obserwował funkcje
zbroi. Młody Stark wiedział, że to nie wróżyło nic dobrego.
- A ty
już po randce? – zachichotał, udając rozbawienie. – Przepraszam. Po spotkaniu.
– Zmienił wypowiedź na widok Toni. – Dzień dobry.
-
Witam, panie Rhodes. – Uśmiechnęła się łagodnie, lustrując wzrokiem całe
pomieszczenie. Oczarował ją poziom zaawansowanej technologii.
- Gdzie
mama? Czy ona… - Nie dokończył przez alarm oznajmujący spadek funkcji
życiowych. Mężczyzna nawoływał ją przez radio. Cisza. Brak odpowiedzi.
- Matt,
nawet o tym nie myśl. – Zwróciła mu uwagę, widząc jak zbliżył się do komory ze
zbroją. – Obiecałeś mi coś.
- Tu
chodzi… O mamę. – Wyjaśnił krótko, wchodząc do zbroi. – Będę ostrożny.
- Przed
chwilą miałeś przeciążenie. Lot w zbroi wiąże się z samobójczą misją. Pojmujesz
to, bohaterze? – przez głos dziewczyny zabrzmiał strach.
- Będę
ostrożny. – Powtórzył znowu i wyleciał przez właz od zbrojowni. Dawny pilot War
Machine obserwował drugie odczyty pancerza. Miał podzielony widok.
- Miała
pani rację.
- Z
czym niby? – zapytała zaciekawiona, aż pokusiła się o zerknięcie mu przez
ramię. Strach zakorzenił się w niej.
- To
lot samobójcy. On… On umrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Mam pisać dalej ?
Skomentuj co sądzisz o tej notce. Każda twoja opinia jest warta mojej uwagi