Tony siedział z przyjaciółmi jak zwykle w zbrojowni. Od
ostatniego spotkania Mandaryna minął rok, aż wreszcie musieli
zacząć myśleć o swojej przyszłości. Właśnie rozmawiali na ten
temat, robiąc przy okazji swoje rzeczy, czyli Tony grzebał przy
zbroi, Rhodey czytał książkę, a Pepper poszukiwała kłopotów.
Pepper: Ach! Jak ten szybko czas leci. Już niewiele nam brakuje
do osiemnastki. Prawda, Tony?
Tony: No tak. Będziemy pełnoletni, a każdy z nas pójdzie w
swoją stronę.
Rhodey: O! Właśnie! Macie już jakieś plany? Ja myślałem nad
Akademią Lotniczą.
Pepper: Agentka T.A.R.C.Z.Y. bez dwóch zdań. Zrobię wszystko,
żeby nią zostać… Tony, a jakie są twoje plany?
Tony: Ech! Jeszcze nad tym zbytnio nie myślałem, chociaż
mógłbym złożyć papiery do M.I.T. Na razie chcę odnaleźć tatę.
Wiem, że nadal żyje i nie przestanę go szukać.
Gdy tak wspomniał o nim, przypomniał sobie moment katastrofy. Na
samą myśl zakuło go w klatce piersiowej, aż lekko zgiął się w
pół. Jednak to nie była jedyna przyczyna, gdyż na złość
odezwał się alarm z przypomnieniem o naładowaniu implantu.
Natychmiast ruda zerwała się z krzesła, zaciągając chłopaka do
ładowarki, a następnie podłączyła urządzenie do mechanizmu,
wcześniej zdejmując koszulkę.
Tony: Hej! Przecież pamiętam.
Pepper: Z tobą nigdy nic nie wiadomo.
Rhodey: I tu się z nią zgadzam. Powinieneś dbać o swoje
zdrowie.
Tony: Dobrze, mamusiu.
Zaśmiał się z nadopiekuńczego przyjaciela, który traktował
go, niczym bezradnego pięciolatka.
Tony: Dobrze, że wkrótce uwolnię się od twojego niańczenia.
Rhodey: Robię to dla twojego dobra. Jeszcze mi kiedyś za to
podziękujesz. Na przykład wtedy jak zostaniesz ojcem.
Tony: Whoa! Nie galopuj tak!
Pepper: Hahaha! Tony i bycie tatusiem? Nie, nie! Ja w to nie
uwierzę. To się nigdy nie stanie.
Tony: Pep, nie wierzysz we mnie? To smutne.
Zrobił minę przybitego psa, a oni nadal się śmiali. Całą
radość zgasił dźwięk alarmu o zagrożeniu. Dziewczyna sprawdziła
sygnaturę energetyczną przeciwnika. Anthony nie mógł się ruszyć
przez ładowanie, dlatego słuchał z uwagą co zostało wykryte.
Tony: Co mamy?
Pepper: Niezidentyfikowana energia, która wychodzi poza odczyty.
Tony: Widzę, że wiele się ode mnie nauczyłaś. Na pewno
będziesz idealnym następcą Iron Mana.
Pepper: Następcą? O czym ty mówisz?
Tony: Nieważne.
Geniusz zamilkł, aby nie zdradzać wszystkiego. Wiedział, iż
kiedyś trafią na wroga nie z tej Ziemi. Miał przeczucie, że
dzisiaj nastąpił ten dzień. Członkowie drużyny odwrócili się w
jego stronę, lustrując wzrokiem każdy ruch.
Tony: Spokojnie. Nigdzie się nie ruszam, dopóki nie naładuję
implantu. Przecież nie jestem samobójcą. Sprawdzicie zagrożenie,
a później do was dołączę, dobra?
Pepper: Eee… Jesteś chory? To nie w twoim stylu. Gdzie zniknęło
twoje narwanie do niebezpiecznych akcji? Wszystko gra, Tony?
Rhodey: Chyba wreszcie zmądrzał i poszedł po rozum do głowy.
Pepper: Możliwe… Na pewno nie uciekniesz?
Tony: Daję ci moje słowo.
Powiedział z powagą, patrząc na swoją ukochaną.
Tony: No znikajcie już, bo jeszcze się rozmyślę.
Pepper: Spróbuj zmienić zdanie, a pożałujesz.
Tony: Heh! Nie będę się narażał.
Dwójka uzbroiła się w pancerze, wylatując z bazy. Stark był
znudzony czekaniem na zakończenie procesu, więc postanowił
uruchomić nagrywanie.
Tony: To ostatnia wiadomość. Przekaż im ją, jeśli coś mi się
stanie.
<<Życzenie mego twórcy jest mym rozkazem>>
Chłopak zebrał w sobie odwagę, przekazując myśli. Starał się
je ująć w dość prosty sposób. Na początku miał z tym problem i
każdą próbę kasował po kilku sekundach. Potem doszedł do
wniosku, żeby powiedzieć im to, co jest najważniejsze. Z trudem
wypowiedział kończące zdanie. Łezka w oku się zakręciła, a
przed sobą widział obraz szczęśliwych kumpli. Cały proces
nagrywania trwał ponad godzinę, ale w tym czasie zdołał zasilić
rozrusznik serca wystarczającą ilością energii.
<<Naprawdę sądzisz, że to dzisiaj wszystko się
zakończy?>>
Tony: Energia wroga, która wychodzi poza skalę nie będzie łatwą
walką.
Stwierdził, zakładając zbroję i wyleciał ze zbrojowni. Leciał
w kierunku sygnatury wroga, a na radarze zauważył też miejsca,
gdzie znajdowali się pozostali. Zdziwił się, widząc ich
oddalonych od przeciwnika o ponad sześćset metrów. Ponownie
odezwało się złe przeczucie. Przyspieszył lotu, docierając do
celu.
Tony: Rhodey, Pepper? Gdzie jesteście?
Wołał ich przez komunikator, lecz na kanałach była cisza.
Ostrożnie szedł w stronę sygnatury. Przy jednym ze zniszczonych
budynków dostrzegł znajomy kształt. Rozpoznał fioletowy but od
Rescue.
Tony: O nie! Nie!
Podbiegł tam, przez co oczy wypełniły się przerażeniem.
Leżeli bez ruchu w mocno pokiereszowanych zbrojach. Nawet nie
szturchał ich, gdyż bał się, że ich skrzywdzi. Nie znał ran,
dlatego nie zamierzał ryzykować. Skontaktował się z T.A.R.C.Z.Ą.
Tony: Fury, wyślij wsparcie! Rhodey z Pepper oberwali! Wysyłam
ci współrzędne!
Nick Fury: Chwila, Stark! Co się stało? Podaj więcej
szczegółów!
Tony: Ja… Ja nie wiem, kto to jest. Błagam. Pomóż im.
Nick Fury: Zgoda. Już wysyłam posiłki, ale jeśli to jest
Bezimienny, lepiej się wycofaj.
Tony: Bezimienny? O kim ty mówisz?
Nick Fury: Niszczyciel światów. Poznasz go po białym stroju i
ma włócznię.
Tony rozejrzał się, szukając wroga. Dostrzegł go na dachu.
Ledwo zauważył sylwetkę, co w sekundę zmieniła położenie.
Znalazł się za plecami blaszaka. Nie zdołał wymierzyć z rakiet
na czas, aż oberwał potężnym strumieniem energii, przebijając
się przez ścianę. Jęknął z bólu, lecz szybko podniósł się.
Tony: Ach! O tym mi nie wspominał.
Bezimienny nie czekał na ruch herosa, uderzając po raz kolejny z
pięści w sam napierśnik.
Tony: Aaa!
Krzyknął przez złamanie żeber. Pluł krwią. Jednak nie chciał
skapitulować. Przyspieszył reakcję zbroi, wykorzystując moc do
butów. Chwycił za wroga, przelatując z nim przez jeden budynek,
drugi, trzeci, kończąc na czwartym.
Tony: Tak łatwo mnie nie pokonasz!
Bezimienny: Tak uważasz?
Tony: O! Ty mówisz. Świetnie, więc…
Nie zdołał dokończyć, obrywając włócznią w brzuch. Pancerz
oraz ciało w tamtym miejscu miało dziurę o sporym rozmiarze.
Więcej krwi wylało się z rany, brudząc podłoże. Do tego splunął
czerwoną cieczą. Z trudem oddychał, zaś każdy kolejny ruch
pogarszał stan. Wiedział, że długo nie wytrzyma. Starał się
wytrwać do przybycia posiłków.
Gdy on usiłował przetrwać następne minuty, medycy odnaleźli
rannych, którzy zaczęli odzyskiwać przytomność. Byli
rozkojarzeni, nie skupiając się na niczym.
Pepper: Co… się… stało?
Medyk: Spokojnie. Zaraz się wami zajmiemy. Przy waszym stanie
odradzam walki.
Pepper: Walki? Moment… Coś… pamiętam.
Medyk: Proszę nic nie mówić. To tylko pogorszy twój stan
zdrowia.
Rhodey: Pepper?
Odezwał się oszołomiony Rhodey. Nie potrafił przypomnieć
sobie, do czego doszło. Nie był w stanie uświadomić sobie jak z
potężnym przeciwnikiem się starł.
Rhodey: Co my tu robimy?
Pepper: Walczyliśmy.
Rhodey: Dobra. A Tony?
Pepper: Został w zbrojowni.
Nagle usłyszeli krzyk swego przyjaciela.
Pepper, Rhodey: TONY!
Widzieli jak z trudem walczył. Tak zmasakrowanej zbroi jeszcze
nigdy nie widzieli. Mieli wrażenie, że mogła rozpaść się w
każdej chwili, a sam pilot mógłby spaść z wysokości i się
zabić. Dziewczyna była przerażona. Ledwo ruszyła nogą i od razu
pożałowała tego.
Medyk: Nie ruszaj się. Masz podejrzenie złamań prawie każdej
kości. To znaczy mówię to teoretycznie, bo gdyby tak naprawdę
było, mogłabyś umrzeć tu i teraz.
Pepper: Nie! Nie mogę!
Medyk: Jak zostaniesz szybko stąd zabrana na leczenie, można
tego uniknąć.
Pepper: Rhodey?
Rhodey: Pomogę mu.
Medyk: Ciebie to też dotyczy.
Pepper: Ale on… On też może umrzeć!
Medyk: Przykro mi. Dopóki trwa walka, nie możemy interweniować.
Pepper: Tony, trzymaj się.
Oboje bali się o Iron Mana, bo walczył na śmierć i życie. Ran
mu przybywało coraz więcej wraz z utratą krwi. Bezimienny
przygwoździł go do ściany, miażdżąc głowę, skąd wyciekały
kolejne strużki szkarłatnej cieczy. Chociaż ciało kapitulowało,
on nie pragnął tak łatwo dać wygrać oponentowi. Z zaskoczenia
wystrzelił z unibeamu wiązkę światła, odpychając wojownika do
tyłu. Chłopak upadł na kolana, kaszląc, a przy okazji zabarwiając
pobojowisko w kolory mordu. Wykorzystał resztki sił do ataku z
rękawic.
Gdy znajdował się blisko celu, zastygł w powietrzu.
Pepper, Rhodey: TONY!
W reaktor zbroi została wbita włócznia, docierając do
implantu. Stark nie potrafił nic z siebie wydusić, upadając na
podłogę i wbijając się dodatkowo w asfalt. Wszyscy myśleli, iż
przegrał. Nie zrobi żadnego ruchu. Ani obronnego, ani ofensywnego.
Przeciwnik podszedł do pokonanego.
Bezimienny: Byłeś godnym przeciwnikiem. Jako, że przegrałeś,
już nikt nie ocali tego świata.
Tony: Mylisz… się.
Nikt nie ukrywał zdziwienia, widząc ruch ręki, która zaczęła
wyjmować oręż z ciała.
Bezimienny: Niemożliwe. Powinieneś być martwy!
Skumulował całą energię do pięści, wykonując potężne
uderzenie w słabość nastolatka. Zanim zdołał go dotknąć,
zauważył, iż w klatce piersiowej znajdowała się halabarda. Z
przerażeniem spojrzał na część twarzy bruneta, gdyż pozostała
połowa hełmu była zmiażdżona. Na ziemię trysnęła spora ilość
cieczy, a on sam padł martwy. Nie przewidział tego, że ktoś
odważy się przebić mu serce. W sumie, to oboje tego dokonali.
Jednak zbroja pozwalała mu przeżyć te ostatnie chwile.
Pepper: Nie. Nie!
Rhodey: Tony!
Zerwali się do biegu, pomimo ran. Ignorowali ból, żeby tylko
zobaczyć się z przyjacielem. Rudzielec nie potrafił opanować
emocji, płacząc nad nim.
Pepper: Błagam cię. Nie opuszczaj nas. Masz całe życie przed
sobą.
Tony: Przyjaciele…
Oboje popatrzyli na niego, błagając w głębi ducha o to, aby
walczył i nie odchodził.
Tony: Wysłuchajcie… wiadomości.
Pepper: Jakiej?
Tony: Proszę… Zróbcie… to.
Pepper: Tony, przestań. Będziesz żyć! Nie żegnaj się z nami
w tak okrutny sposób!
Rhodey: Chłopie, musisz wygrać i tę walkę. Musisz! Rozumiesz
to?! Musisz!
Teraz i histeryk się załamał, roniąc kilka łez. Tony tylko
się do nich uśmiechnął.
Tony: Cieszę się… że… mogłem… spotkać… was… na
mojej… drodze.
I tak wypowiedział ostatnie zdanie przed nimi. Byli zrozpaczeni,
lecz dłużej nie mogli ignorować bólu. Stracili przytomność od
razu po Tony’m. Agenci zabrali rannych na helikarier, włączając
w to śmiertelnie rannego. Fury zdziwił się, widząc martwego
Bezimiennego.
Nick Fury: Oni to zrobili?
Medyk: Tylko Iron Man.
Nick Fury: Aż ciężko mi w to uwierzyć, że sam dał radę.
Medyk: Cuda się zdarzają, ale w medycynie wystarczy tylko jeden
dla nadziei.
Nick Fury: Zabierzcie ich, a reszta pozbędzie się ciała.
Wydał wytyczne jednostkom, a następnie poszedł do centrali.
Powiadomił Robertę i Virgila, żeby pojawili się w bazie
powietrznej T.A.R.C.Z.Y. Przez telefon nie usłyszał żadnego
sprzeciwu. Szybko zakończył rozmowy.
Podczas gdy Rhodey i Pepper byli opatrywani przez lekarzy, w bazie
pojawił się dr Yinsen. To była ich jedyna nadzieja na ocalenie
szefa ich małego gangu.
Pepper: Co mamy zrobić?
Rhodey: Czekać. On nie umarł.
Pepper: Ale widziałeś, w jakim był stanie! Przebita zbroja na
wylot, wszędzie krew i te zmasakrowane kawałki tej latającej
trumny!
Rhodey: Ej! Wiem jak to wyglądało, ale dr Yinsen wyciągał go z
gorszych tarapatów.
Pepper: No tak, ale…
Rhodey: Żadnych “ale”! Potrzebujemy go!
Pepper: A on nas.
Rhodey: Dokładnie tak.
Dziewczyna nieco się uspokoiła. Pozwoliła odpocząć swojemu
zmęczonemu organizmowi. Na szczęście złamała prawą rękę oraz
lewą nogę bez żadnych przemieszczeń. Syn Roberty także uniknął
najgorszego, bo poza posiniaczonymi kończynami i zabandażowaną
głową, to był cały.
Po kilku minutach, do sali zostali wpuszczeni rodzice chorych. Nie
usłyszeli od nich wyrzutów. Cieszyli się, widząc ich żywych.
Odetchnęli z ulgą, że nie ucierpieli dotkliwie. Usiedli obok ich
łóżek, a specjaliści pozwolili im na odwiedziny.
Roberta: Jak się trzymacie, dzieciaki?
Rhodey: Bywało lepiej.
Pepper: Ale gorzej z Tony’m.
Roberta: Słyszeliśmy. Wciąż trwa operacja.
Pepper: Gdybym mogła coś wtedy zrobić, może…
Virgil: Córciu, nie obwiniaj się. Byłaś bardzo dzielna, bo
wróciłaś.
Rhodey: Nic więcej nie mówili? Nawet o szansach przeżycia?
Virgil: Roberto, chyba niewiele powiedzieli, prawda?
Roberta: W sumie, to oni sami nie wiedzą. Chyba nie chcą
niepotrzebnie martwić.
Pepper: Bardziej martwią niewiedzą.
Ponownie posmutniała, a myśl o niezobaczeniu swego ukochanego
powodowała ból psychiczny. Próbowali ją pocieszyć albo podnieść
na duchu. Bezskutecznie. Chwyciła za kule, idąc powolnymi krokami w
stronę wyjścia.
Virgil: Pepper, zostań w sali. Jesteś ranna.
Pepper: Chcę czekać na niego. Tylko nie tutaj!
Rhodey: Idę z tobą.
Roberta: Ej! I ty też się przeciwstawiasz? Co się z tobą
stało?
Rhodey: Mamo, on potrzebuje naszego wsparcia. Musimy tam być.
Roberta: On nie ma nawet pojęcia, że tu jesteście. Niby jak
chcecie mu pomóc?
Pepper: Wyślemy naszą energię mentalnie.
Virgil: Chyba pójdę po lekarza. Coś zaczynasz bredzić.
Mężczyzna wstał, chwytając za rękę córki.
Pepper: Tato, puść mnie!
Virgil: Potrzebujesz odpocząć.
Pepper: Nie teraz!
Virgil: Teraz!
Pepper: Nie!
Virgil: Tak.
Pepper: Nie!
Virgil: Mówię ci, że tak.
Pepper: Nie zgadzam się!
Virgil: Starszych się słucha, pamiętasz?
Roberta: Pepper, posłuchaj się ojca. Dobrze ci mówi… Rhodey,
ty też masz odpuścić i leżeć.
Rhodey: Nie.
Kobieta była w szoku. Pierwszy raz sprzeciwił się jej, czego
nigdy nie odważył się zrobić ze względu na konsekwencje buntu.
Jednak chciał jakoś wesprzeć przyszywanego brata, dając mu siłę
do walki. Pomógł przyjaciółce uwolnić się od rodzica i razem
opuścili pomieszczenie. Zapytali się pierwszego napotkanego lekarza
o lokalizację sal operacyjnych. Powiedział im bez kłopotu,
zaprowadzając ich na miejsce.
Gdy tam dotarli, zauważyli otwieranie się drzwi od bloku. Przez
nie wyszedł znany im lekarz. Myślał, że Pepper rozpocznie swój
słowotok, lecz tak się nie stało. Jej żywioł zgasł.
Dr Yinsen: Jesteście zarazem tacy nierozsądni jak i spokojni.
Powinniście leczyć swoje rany, a nie uciekać. Idziecie w ślady
Tony’ego? Gdyby wiedział, co zrobiliście, nie byłby zadowolony.
Pepper: Doktorze, czy Tony… Czy on nas opuścił?
Dr Yinsen: Ciężko to stwierdzić, ale wiem jedno.
Rhodey: Co z nim? Przeżył?
Yinsen starał się nie dawać im powodu do obaw, lecz kłamać
również nie zamierzał.
Pepper: No niech pan coś powie! Błagam!
Dr Yinsen: Jest w śpiączce.
Serce ukochanej pękło na pół, a z oczu wypłynęły łzy.
Pepper: Jak… Jak to możliwe?
Dr Yinsen: Odniósł bardzo poważne uszkodzenia. Zdołałem
wymienić implant na nowy oraz poradziłem sobie z rozległym
krwawieniem wewnętrznym. Żebra będą się zrastać, więc
potrzebuje czasu. W tej chwili trudno mi powiedzieć jak długo
będzie w śpiączce.
Rhodey: Gdzie teraz jest?
Dr Yinsen: W skrzydle medycznym dla osób w stanie zagrożenia
życia.
Rhodey: A możemy się z nim zobaczyć?
Dr Yinsen: Nie chcę, żebyście widzieli go w takim stanie.
Jednak mam coś dla was.
Podał im naprawiony hełm ze zbroi Mark II. Nie rozumieli tego.
Pepper: Po co nam to?
Dr Yinsen: Kiedy zdejmowałem zbroje razem z innymi, odkryliśmy
jakieś nagranie. Nie oglądaliśmy go, ale to pewnie do was.
Lekarz powoli odchodził od nich.
Pepper: Niech pan zaczeka!
Odwrócił się, gdyż nie miał serca ignorować ich próśb.
Dr Yinsen: Tak, Pepper?
Pepper: Kiedy będzie z nim lepiej, a my staniemy na nogi, czy
wtedy znajdzie się szansa, żeby go zobaczyć?
Dr Yinsen: Nie będę widział powodu, aby wam zabronić.
Pepper, Rhodey: DZIĘKUJEMY.
Ho jedynie lekko się uśmiechnął, idąc do odpowiedniej części
bazy powietrznej. Przeszedł długim korytarzem, a po prawej stronie
odnalazł odizolowaną salę. Wszedł tam, podchodząc do jednego z
łóżek. Zabandażowana głowa, ręce, klatka piersiowa oraz mnóstwo
urządzeń, mających na celu podtrzymanie życia. Tą osobą była
jedyna ledwo żywa osoba. Był nią nikt inny jak Anthony Edward
Stark znany też jako Iron Man. Skontrolował pracę mechanizmów i
zapisał odczyty, patrząc na kardiomonitor, który wyświetlał
poprawne funkcje życiowe.
Dr Yinsen: Chyba nigdy się nie zmienisz, prawda? Ciągłe życie
na krawędzi. Oj! Tony, lepiej wyzdrowiej, bo inaczej twoja
dziewczyna własnoręcznie cię ukatrupi.
Powiedział to jakby do niego, chociaż wiedział, iż w obecnym
stanie nie skomunikuje się ze światem żywych.
Gdy on zajmował się swoją pracą, nastolatkowie wrócili do
sali. Bez zamienienia słowa z rodzicami odtworzyli nagranie poprzez
kliknięcie przycisku na boku hełmu. Ukazał im się hologram
Tony’ego w tej samej bluzce, co zwykle. Cała czwórka usiadła na
tyle blisko, aby wysłuchać wiadomości. Przez sam widok sylwetki
chłopaka poczuli jego obecność. Zupełnie tak, jakby stał przed
nimi, mówiąc swoimi ustami.
Jeśli to oglądacie, to znaczy, że mnie już nie ma. Jednak nie
martwcie się. Nasze wspólne chwile będą wieczne we wspomnieniach.
Przeżyłem z wami wiele i dzięki wam dowiedziałem się, czym jest
prawdziwa przyjaźń. Gdy byłem mały, zawsze zostawałem sam, aż w
końcu doszło do tego, że gadałem do robota. Jestem wam wdzięczny
za wszystko. Mógłbym wymieniać wasze zasługi, lecz nie
starczyłoby pamięci na to. Powiem inaczej. Nawet, jeśli mnie już
nie ma, będę szczęśliwy z tego, iż miałem was u swego boku. Na
koniec chciałbym wam jeszcze powiedzieć, że zbrojownia jest wasza.
Zrobicie z nią co będziecie chcieli. Na pewno postąpicie słusznie.
A teraz żegnajcie, moi przyjaciele.
Po skończeniu wysłuchiwania wiadomości, nie potrafili z siebie
nic wykrztusić. Patrzyli w różne strony, aż każdy z nich
wymieniał spojrzenia ze wszystkimi zgromadzonymi. Nie potrafili
zebrać myśli, a co dopiero powiedzieć je na głos. Zachowywali
powagę, lecz Patricia po raz trzeci tego samego dnia wybuchła
płaczem. Rzuciła się w ramiona panikarza, który klepał ją po
plecach pokrzepiająco.
Pepper: Rhodey… To… To nie może być prawda.
Rhodey: Śpiączka nie oznacza śmierci, Pepper. Jeszcze go
zobaczymy.
Tydzień później, rany bohaterów zagoiły się do tego stopnia,
że mogli odwiedzić Tony’ego. Niestety, lecz dr Yinsen nie
pozwalał im na razie na wejście do sali. Jedynie mogli zerkać
przez dużą szybę, skąd było widać chorego. Wyglądał tak samo
jak po operacji, ale z niewielką różnicą. Zmniejszyła się ilość
maszyn.
Dr Yinsen: Przesłuchaliście wiadomość?
Pepper: Tak.
Dr Yinsen: Więc wiecie czego chciał, gdyby coś poszło nie tak.
Pepper: I naprawdę nie możemy wejść? Miał pan nam pozwolić
jak się mu poprawi.
Dr Yinsen: Nadal jest w tym samym stanie, chociaż odłączyłem
go od maszyn, które pomagały przy rekonwalescencji pooperacyjnej.
Pepper: I tak tam wchodzę.
Dr Yinsen: Zabraniam.
Pepper: I co z tego? Chcę tego, więc tak zrobię!
Rhodey: Pepper!
Weszła do sali, odważając się na podejście do łóżka
chorego. Usiadła przy nim, chwytając za rękę.
Pepper: Tony, wróć do nas. My cię będziemy wspierać, ale bez
twojej zgody nic nie zdziałamy. Proszę cię. Bądź z nami.
Ucałowała chłopaka w dłoń. Lekarz rozumiał jej przywiązanie
do pacjenta, dlatego nie wyganiał gościa z sali. Wiedział, że
Patricii Potts nie da się tak łatwo zatrzymać. I tak przychodziła
każdego dnia, popijając jeden kubek kawy dla zastrzyku energii.
Spędzała sporo czasu przy nim. Nie było ani jednej osoby, która
próbowała ją wyrzucić. Agenci tylko przechodzili obok, a
specjaliści od medycyny byli w pogotowiu na wszelki wypadek.
Tygodnie zmieniły się w miesiące, ale to nie zniechęciło do
porzucenia drugiej połówki.
Po trzech miesiącach, ponownie przyszła z tą samą kawą. Ilość
maszyn ponownie zmalała, aż nie straszyła odwiedzających.
Pozostał wyłącznie kardiomonitor, zaś urządzenie do sztucznego
podtrzymywania życia zniknęło. To był dla niej dobry znak.
Cmoknęła go w czoło, a następnie usiadła.
Gdy starała się coś powiedzieć, dostrzegła uchylające się
powieki. Pragnęła krzyczeć z radości, ale się w porę
powstrzymała. Ruszył lewą ręką, wskazując na nią. Na twarzach
zakochanych zagościł uśmiech.
Pepper: Tony, tęskniłam.
Ostrożnie przytuliła rannego, żeby nie spowodować krzywdy.
Tony chciał wydusić z siebie jakieś słowa, lecz ona mu na to nie
pozwoliła. Delikatnie objęła go.
Pepper: Wróciłeś. Witaj w domu.
---***---
Okej. Zanim ktoś zechce mnie powiesić, wyjaśnię. Jestem okropną sadystką, kochającą dręczyć Tony'ego. Tutaj nieźle się rozkręciłam i miałam przy tym zabawę. Uśmiech sadystki, gdy Tony umierał. To było coś pięknego. Jednak ja jeszcze z nim nie skończyłam. Już jutro pojawi się crossover. Jeśli nie wiecie, czym jest "Bleach", wytłumaczę dość krótko. Chodzi o bogów śmierci, którzy odsyłają dusze. Są też takie, które zamieniają się w Pustych. No z tymi będą walczyć.
PS: To był pierwszy mój crossover, a drugi jest w planach. Miłej nocy ;)