Złoczyńcy świętowali zwycięstwo. Dzięki zagrywce Whiplasha
kolejny bohater odszedł w zapomnienie. Pomimo wyjęcia odłamków nie mógł wrócić
do zbroi. Groźbą był nieodwracalny paraliż. Ciągle leżał przykuty do łóżka,
będąc skazany na innych ludzi.
Mijały tygodnie od
poprzedniego starcia, lecz stan kręgosłupa Rhodey’go wciąż nie ulegał zmianie.
Za namową Pepper udał się do szpitala, aby sprawdzić, czy miał jeszcze szansę
na wyzdrowienie. Matthew obwiniał się, gdyż tyle lat uczył się na następcę Iron
Mana i był gotów do walki. Przegrało z nim serce.
Po tym jak lekarka
zbadała ciało wujka wyjaśniła im całą sytuację.
- Dobrych wieści nie
ma, ale to nie oznacza końca świata. – Zaczęła tłumaczyć. – To cud, że nadal
nie doszło do paraliżu, ale kręgi zostały naruszone. Są ślady naruszenia
nerwów, więc… - Nie zdołała dokończyć, gdyż ofiara doszła do głosu.
- Jaka jest szansa na
powrót do zdrowia? – zapytał, bojąc się o swoją przyszłość.
- Plastry
regeneracyjne powinny w pewnym stopniu ułatwić regenerację. Jednak i tak przyda
się wzmocnienie szkieletu.
- Nie. Nie zgadzam
się na żadne implanty. – Zaprzeczył stanowczym tonem.
- To bardziej
stymulatory rdzeni kręgowych, ale szanuję pańską decyzję.
- Wujku, spróbuj.
Może to ci ułatwi życie. – Sam nie wierzył, iż takie miał zdanie co do
technologii. Momentalnie zamilknął, wychodząc z sali. Żałował wypowiedzianych
słów. Usiadł na ławce przed szpitalem, wpatrując się na żyjące miasto. Skupiał
się na rodzinach co trzymały się za rękę i uśmiechały od ucha do ucha. Cały
spokój zaburzył wybuch w centrum. Płacz oraz krzyk roznosił się po całej
okolicy. W mgnieniu oka przed nim przejechały nosze z rannymi. Wpatrywał się
jakby obserwował jakiś film, a to było życie. W takim właśnie się urodził.
Świat potrzebował wybawcy. Obrońcy ludzkości.
Gdy ruszył do biegu,
nie martwił się swoim sercem. Zignorował fakt słabej kondycji fizycznej. Zdołał
dobiec do odpowiedniego miejsca skąd zabrał swoją zbroję. Wzbił się w
powietrze, szukając źródła kłopotów. Wylądował na dachu, rozglądając się za
przeciwnikiem.
- Kolejny blaszak?
Czyżby trwała rekrutacja? – usłyszał głos zjawy, która przeszła przez zbroję. –
No i proszę. Mechaniczne serce znalazłem. Myślałem, że umarłeś, Anthony. Moje
ataki cię osłabiały. Jesteś zbyt silny, ale podziwiam to. – Zwiększył ścisk.
Pilot ledwo mógł oddychać.
- Ty… Zabiłeś… Iron
Mana? – spojrzał przerażony na Ducha. Wszystko układało się w całość. Pragnął
zemsty za ojca.
- A więc jesteś kimś
nowym? Zapewne nie fanem, bo kto chciałby być tak słaby jak on? – śmiał mu się
prosto w twarz, a to jedynie prowokowało do ataku. – Ale dam ci żyć. Dostaniesz
ostrzeżenie. – Wyjął rękę z pancerza. – Co oznacza, że jeszcze się spotkamy. –
Po tych słowach ulotnił się. Komputer zbroi alarmował użytkownika o silnym
przeciążeniu.
- Wiem… Czuję. –
Chwycił się za implant, próbując zapanować nad bólem. – Zabierz… Mnie do… Domu.
– Wypowiedział polecenie do sztucznej inteligencji. Ta rządziła się swoim
prawem i wybrała lepsze rozwiązanie. Szpital.
Matthew rozbił się na
tyłach szpitala. Zdjął pancerz, odsyłając do bazy. Resztkami sił podniósł się.
Przekroczył próg szpitala. Wciąż ściskał za mechanizm. Oparł się o ścianę,
szukając znajomej mu osoby.
- Pomogę ci,
chłopcze. Oprzyj się o mnie. – Zwróciła się do niego staruszka. Nastolatek
zrobił tak jak chciała. Wspólnymi siłami dotarli do sali. Wyglądała inaczej od
poprzednich. Zamglonym wzrokiem nie rozpoznał łóżek, chociaż prawda była inna.
Żadne tam nie stały. Trafił do schowka.
- To nie… Jest
szpital? – czuł się coraz bardziej zdezorientowany. Powoli tracił grunt pod
nogami.
- Ależ jest. To
schowek. – Wyjaśniła starsza persona pełna optymizmu. – Zabrałam cię tutaj, bo
muszę ci coś zdradzić.
- Co takiego?
- Nie idź śladami
Iron Mana, bo zginiesz. – Tyle powiedziała, podając mu substancję, która dodała
mu więcej energii. Serce biło żywsze. Niczym narwaniec wybiegł z pomieszczenia
na miotły i udał się do sali wujka.
Gdy tam wszedł,
nikogo nie zastał.
- Wujku? Mamo? –
nerwowo rozglądał się, lecz nikogo nie znalazł. Usiadł na krześle, uspokajając
łomot w klatce piersiowej. Głęboko oddychał, zaś ból ponownie dał o sobie znać.
- Matt, co ty tu
robisz? – spytała Toni, podchodząc do niego. – Co ty brałeś? Hej! Mówię do
ciebie. – Starała się nawiązać z nim kontakt. Spojrzała na poszerzone źrenice.
- Mama? Gdzie… Ona
jest? Gdzie… wujek? – zaczął zadawać stos pytań.
- Wrócili do domu, a
ty raczej tu zostaniesz. – Pomogła mu położyć się na łóżku. Podpięła do
kardiomonitora, a dla ułatwienia oddychania podała tlen. Skany ciała nie dawały
jej powodu do radości.
- Są… W domu?
- Tak, ale ciebie
zatrzymuję. Muszę cię odtruć i naprawić implant. Możliwe, że czeka cię
operacja. – Opowiedziała kolejność działań. – Pozwalam ci zasnąć. To może być
ciężka noc.
- Wiem. – To było
jedyne słowo, które powiedział nim Morfeusz zabrał go do swojej krainy. Toni
skontaktowała się z toksykologiem, aby stworzyć odtrutkę. Na szczęście nie
mieli zbytnio do roboty. Zaaplikowała antidotum dożylnie. Organ zwolnił obroty.
- Mogła zaatakować
też implant. To rzadka trucizna, chociaż często używana przez terrorystów. –
Wyjaśniła Victoria. – Dobrze, że dostał odtrutkę na czas. Jak serce?
- Mniej więcej bije,
ale rozrusznik ma do naprawy.
- Raczej wymiana.
Bateria jest uszkodzona. – Pokazała na skan z tabletu. – Jest w zapasach taki
sam.
- Więc przygotujmy go
do zabiegu. – Z gotowością do działania zaaranżowała salę, natomiast dawna
uczennica Ho podpięła chorego do respiratora. Zabrała na blok operacyjny z
cyberchirurgii. Tylko tam znajdowało się zaplecze najwyższej generacji.
Po szybkim rytuale
jaki było założenie odzieży chirurgicznej, obmyciu rąk oraz włożeniu maski na
twarz przeszły do pacjenta.
- Skalpel. –
Poprosiła kobietę, która podała ostrze odpowiedniej długości. Nie otwierały
klatki piersiowej. Wystarczyło parę cięć przez tkanki, aby dostać się do
urządzenia.
- Odczyty w normie.
Przygotuj zastępczą technologię, defibrylator i biowspomagacz. Zaraz go
zatrzymamy. – Na myśl o asystolii zadrżał jej głos. – Spokojnie. Takie są
procedury przy takim rodzaju mechanizmu. Nie cykaj się.
- Nie mówię, że
jestem cykor. – Wyjęła z szafki wszystko co potrzebowały do ingerencji. Każdy
element położyła przy stole.
Po odpięciu jednego
kabla pojawiły się nierówne linie.
- Nie panikuj. To
normalne, bo serce odczuwa zmiany. Pospieszmy się z wymianą. – Zasugerowała,
odpinając kolejny. Za każdym cięciem funkcje drastycznie zmieniały się, aż
spadły do stanu krytycznego. Monitor zapiszczał.
- Mam. Ten był
ostatni. Ładuj łyżki na średnią moc. – Rozkazała, resetując rozrusznik. Z
chorego uciekało życie.
- Odsuń się.
Strzelam. – Nie musiała nic więcej mówić. Pozwoliła jej pracować. Uderzenie nie
powiodło się. – Jeszcze raz. – Wykonała ten sam odruch, aż linia zbliżała się
do końca monitora. Umierał na ich oczach.
- Nie. Nie pozwolę na
to. – Młoda lekarka rozpoczęła masaż serca. Zaczęła czuć przypływającą
adrenalinę. Miała wrażenie, iż ojciec dawał jej tę energię. Wykorzystała ją do
walki o jedno istnienie. Dla wspomagania użyła epinefryny. – Dalej, Matt. Nie
umieraj mi tu. – Ponowiła schemat przez brak rezultatów. Co chwilę podawała
leki. Kropelki potu spływały z czoła.
- Dobra. To się robi
tak. – Bez wahania uderzyła pięścią w umiejscowienie serca. Toni patrzyła na
nią z przerażeniem. Jednak dźwięk powracającego rytmu uspokoił ją. – No i
wrócił. Czasem trzeba ostro.
- Ale bez przesady. –
Odetchnęła z ulgą. – Dobra. Zaszyjmy go.
Lekarki sprawnie
załatały dziury po wstawieniu nowego rozrusznika. Wszelkie bandaże owinęły
wokół klatki piersiowej. Przez nie przebijało się błękitne światło. To był
znak, że dziecko Iron Mana wciąż mogło oddychać. O samej ingerencji musiała
powiadomić matkę. Wyjaśniła krótko, a przez słuchawkę usłyszała radość
zmieszaną z płaczem.