Mechaniczne serce

0 | Skomentuj
Okładka zrobiona przez Nutcase (jedna z czytelniczek bloga) Bardzo dziękuję ;)

**Tony**

Za głupotę płaci się najwyższą cenę. Mogłem przemyśleć swoje działania zanim wpadłem w pułapkę bez wyjścia. Byłem idiotą. Największym, bo gdybym tylko posłuchał przyjaciół, zbroja działałaby dalej, a implant wciąż podtrzymywał bicie mojego serca. Zamiast tego utknąłem w metalowej trumnie, a wspomagacz wysiadał. Nie miałem możliwości powrotu. Nawet próba kontaktu była niemożliwa. Nie wiedziałem, czy znajdą mnie na czas. A przecież miałem lepszą możliwość do wyboru. Dlaczego z niej nie skorzystałem? Bo wolałem postawić na szali wszystko. Łącznie z życiem. Jak do tego doszło? Odpowiedź znajduje się kilka chwil przed walką.

~*Tydzień wcześniej *~

Nie byłoby dnia bez alarmu w zbrojowni. Nieważne jaki mieliśmy dzień czy obowiązki. Zło nigdy nie zmrużyło oczu do snu. Przeglądałem źródło sygnatury poprzez mapę miasta, która wyświetliła się na ekranie fotela. Rhodey wiedział co to znaczy. Ne musiałem nic mówić.
- To zdecydowanie Whiplash. Dziwne, że pojawił się dopiero teraz. Czego może chcieć? – spytał nas przyjaciel, a jedyna osoba, która uwielbiała odpowiadać posiadała zdolność słowotoku. Tak długiego, że potrafił doprowadzić do niewyobrażalnego bólu głowy. Zwykle radziłem sobie z rannym sercem, lecz rozwalająca makówka była trudna do przetrwania.
- Może ma jakieś z tobą niedokończone porachunki, chociaż on celuje w Stark International, więc musiałby wiedzieć, że Tony Stark to Iron Man, ale tylko jedna osoba wie o tobie. Nie licząc mnie i Rhodey’go. – podsumowała Patricia, którą często nazywaliśmy jako Pepper lub Pep. Bez pytania o zgodę zaczęła szperać w systemie. Szukała poszlak co pokazywało, że bardzo chciała zostać agentką T.A.R.C.Z.Y.
- Tak czy owak, muszę to sprawdzić. Jeśli tam krąży, może czegoś szuka. Sejf dalej trzyma niestabilne wynalazki mojego taty. – Na moment przerwałem, spoglądając na dokładną lokalizację przeciwnika. Coś mi tu nie pasowało do reszty. Zachowałem tę informację dla siebie. Podszedłem do komory ze zbroją, uzbrajając się w model Mark II.  Po raz ostatni przyjrzałem się twarzom członków drużyny. Byli dla mnie niczym rodzina. Nie do zastąpienia.
Gdy chciałem opuścić bazę, na szyję rzuciła się dziewczyna. Czułem, jak drżało jej ciało. Była przerażona.
- Masz wrócić. Pamiętaj, że będziemy na ciebie czekać. – Powiedziała błagalnym tonem. Miałem wrażenie, iż za kilka minut będę ocierał policzki z łez. Nie znosiłem pożegnań. Szczególnie, gdy siła mego oponenta przerastała moje. Wiedziałem, że życie bohatera będzie wymagało poświęceń.
- Nie mogę ci tego obiecać, ale zawsze wracam, Pep. Zawsze, więc trzymajmy się tej myśli. – Poprosiłem ją, dając jej pocałunek w policzek. Na tyle miałem odwagi. Zresztą, wciąż jej ojciec nie wiedział o naszym związku. Pragnąłem dożyć tego momentu. Wiązałem z nią przyszłość.
Po tym jak pożegnałem się z ukochaną wyleciałem przez tunel, aż wzbiłem się wysoko nad miastem. Widok nocą zapierał dech w piersiach. Jednak na przyjemności nie pozostała ani sekunda. Musiałem wypełnić swoją kolejną misję, gdyż tak postępują bohaterowie.
- Tony, słyszysz mnie? – odezwał się Rhodey, który przez moją kondycję niańczył mnie niczym małe dziecko. Jednak, gdyby nie jego troska, mogłem umrzeć wiele razy. Wszystko przez upartość.
- Głośno i wyraźnie. Co mamy? – spytałem go opanowanym głosem. Po raz pierwszy nie bałem się walki. W końcu Whiplash był tylko robotem. Niczym więcej jak sługą na posyłki, lecz jego szef dodawał mu coraz to lepsze bajery. Tego miałem prawo się bać, aż po samą gęsią skórkę.
- Miałeś rację. Szuka czegoś w sejfie. Alarmy go nie wykryły, ale na kamerach widać jakiś ruch. – Zaczął tłumaczyć całą sytuację. Byłem w szoku. Czyżby stał się niewidzialny? Duch podzielił się swoim patentem? A może to Hammer? Tyle pytań, a żadnych odpowiedzi. Przyspieszyłem prędkość w locie, aby dotrzeć tam najszybciej jak się da.
- Nie pozwolę mu tam grzebać. – Z powagą udałem się w wyznaczone miejsce. Na szczęście niewielu pracowników siedziało w wieżowcu. Marudzący głos Stane’a mogłem usłyszeć nawet z niewielkiej odległości. Zatrzymałem się przed szybą, obserwując starca. Wymierzyłem z nim spojrzenia. Nie mogłem go usłyszeć, chociaż wydawał się zaskoczony moją wizytą. Pomachałem mu, a następnie przebiłem się przez jedną ze ścian.
- Brać go! – krzyknął do strażników, którzy nie pojawili się na wezwanie. To nie wróżyło nic dobrego. To oznaczało jedno. Whiplash wzrósł na sile. Szanse na powrót malały.
Kiedy znalazłem się na miejscu, ochroniarze leżeli nieprzytomni, zaś sejf pozostał zamknięty. Podszedłem do drzwi, wpisując kod. Wszedłem, poszukując wroga. Ujrzałem pustki. Magazyn niestabilnych wynalazków został opróżniony.
- Pepper, czy Stane ostatnio sprzątał w tym pokoju? – zapytałem, licząc na błyskawiczną odpowiedź. Rozglądałem się na wszystkie strony. – Tu nic nie ma.
- Nie ma nic w zapisach. Widocznie zrobił to dziś albo inteligentnie schował przed takimi jak ty. – Skomentowała ruda. Niezbyt pojmowałem kobiecy tok myślenia, a mimo to, tkwiło w nim ziarenko prawdy. Obadiah zabezpieczył się przed kradzieżami.
- Może po tym co się stało z Whitney nie chce nikogo dopuścić do tego miejsca. Może on… - Nie zdążyłem dokończyć, obrywając piłą tarczową. Upadłem na ziemię. Przechodziłem przez wszystkie możliwe spektra, żeby w jakiś sposób namierzyć drania. Był nie do wykrycia.
- Tony, uważaj! – ten krzyk należał do Rhodey’go. Nie zdążyłem w porę zareagować, aż ciało oplotły bicze. Prąd przechodził przez każdy mięsień. Próbowałem jakoś je zerwać.
-Nie tym razem, Iron Manie. Nie będzie ucieczki. – Dźwięk robota przypominał radość. Niezbyt wiedziałem co robić. Wykorzystałem ładunek zwrotny.
- Nie uciekam. – Uśmiechnąłem się pod maską. Wybuch wyrzucił mnie przez kolejną ścianę budynku. Ledwo czułem plecy.
- Wynoś się stamtąd! Już! – teraz panika przemówiła przez dziewczynę. – Nie pokonasz go sam. – Wrzaski zamieniły się w rozpacz. 
- To było głupie, ale podziwiam desperację, bohaterze. – Podszedł biczownik, machając swym orężem na prawo i lewo. -  Ale zbyt wiele razy zalazłeś za skórę mojemu szefowi. Czas za to zapłacić.
- W rublach czy koronach? – zadałem głupkowate pytanie. Nawet w obliczu zagrożenia nie traciłem poczucia humoru. Szybko się zmienił przez ostrzeżenie komputera. Na własne oczy widziałem gromadzoną energię. Przeskanowałem ciało Whiplasha. Posiadał zbyt wiele energii. Teraz i zagrożone było miasto. Przekierowałem całą moc do pola siłowego.
- To szaleństwo! W ten sposób nie będziesz miał energii na powrót! – odezwał się głos rozsądku, a raczej męska niańka. Ktoś musiał to powiedzieć, a nikt inny nie miałby takiej odwagi. – Twoje serce będzie biło na rezerwach. Musisz przestać!
- A co z miastem? Innymi ludźmi? Mają zginąć, bo go nie powstrzymałem?! – na chwilę zawiesiłem głos. – Nie. Nie mogę. 
- Za… Zabijesz się. – Pierwszy raz od lat usłyszałem drżący głos brata. Musiał być naprawdę przerażony.
- Powiedziałem, że wrócę tak jak zawsze. Wrócę. – Powtórzyłem tym niedowiarkom. Moc z zasilania nie wystarczyła, więc użyłem zapasowych rezerw mocy.
- Dlaczego to robisz, blaszaku? Przecież zabiję tylko ciebie. – Oponent nie współpracował, walcząc z siłą pola. Nie mogłem pozwolić, aby się uwolnił.
- Bo gdy ty strzelisz we mnie, zginą niewinni. Nie mogę na to pozwolić. – Uśmiechnąłem się blado. Ból rozchodził się stopniowo po klatce piersiowej. – Stałeś się bombą zegarową. 
- Blefujesz. Fix mi powiedział, że z tą bronią będę niepokonany. Zniszczę każdego, zaczynając od ciebie. – Napierał silniej na barierę. Zwiększyłem przepływ mocy. Słabłem coraz bardziej, lecz to była gra warta świeczki. Funkcje w skafandrze wyłączały się jedna po drugiej. Wpierw padła komunikacja, potem zdolność lotu, a kolejna część wydawała się oczywista.
- Żegnaj. – Tyle zdołałem powiedzieć nim rozległa się potężna eksplozja. Wypadłem z okna, upadając na bruk. Ledwo mogłem oddychać. Każdy najmniejszy ruch sprawiał trudność. Lekko obróciłem głową. Wszędzie leżały części po przeciwniku. Rozleciał się na kawałki. Współczułem mu, lecz sam zgotował sobie taki los. Podobnie jak ja. Implant domagał się zasilania, a nie miałem ani dwóch procent baterii. W ułamku sekundy czas się zatrzymał, a z nim ostatnie uderzenie serca. Umarłem.

**

- Błagam. Pomóżcie mu! On… On umiera. – Odezwał się płaczliwy głos kobiety. – Proszę. Jesteście jego ostatnią nadzieją.
Doktor Ho Yinsen spoglądał na umierającego nastolatka na rękach Pepper. Rozrusznik przestał wydobywać z siebie jakikolwiek blask, chorobliwa bladość zmieniła się niczym zwłoki od trupa, a serce… Mężczyzna bez badań mógł stwierdzić zgon, a mimo to nie zrobił tego. Potarł palcami swoją bródkę, szukając dobrego rozwiązania. Tylko czy takie istniało?

~~* Kilka godzin wcześniej*~~

**Rhodey**

Wiedziałem, że Tony nie posłucha, ale nie spodziewałem się tak ogromnych zniszczeń. Przyjaciółka zaniemówiła przez dźwięk eksplozji. Media zaczęły o typ opowiadać, a Stane, jak gdyby nic się nie stało próbował wytłumaczyć wypadek. Tylko my wiedzieliśmy, że ten „wypadek” krył coś więcej. Siedziałem, starając się wykombinować sposób na zdobycie kontaktu z Iron Manem. Zasilania nie było, a funkcje wydawały się być uszkodzone, więc mogłem liczyć tylko na cud.
Kiedy byłem bliski załamania, odezwała się nadzieja. Przez głośnik wydał się niewyraźny głos. Ręką przywołałem przyjaciółkę do siebie. Nie byłem w stanie rozpoznać wypowiadanych słów. Trwało to przez chwilę, aż nastąpił głośny pisk. Natychmiast odłożyłem słuchawki.
- Rhodey, co to było? Czy to… - Już chciała dokończyć, lecz na głośny wrzask zadrżała. Sam skamieniałem ze strachu. Wewnętrznie przeszył mnie ból, który musiał znieść brat. Miałem wrażenie jakby krzyk przepełniony cierpieniem oznaczał wyrwanie czegoś z wnętrza organizmu. Bałem się o implant. Tylko to utrzymywało go przy życiu.
- Musimy go odnaleźć. – Odparłem zdecydowanym tonem. Zeskoczyłem z fotela, podbiegając do komory ze zbroją War Machine. Rudzielec za to zajął moje miejsce. Brakowało czasu na głupie frazesy, dlatego czym prędzej opuściłem bazę. Udałem się w miejsce ostatnich współrzędnych Mark II. Mijałem zniszczone budynki spowodowane eksplozją. Mnóstwo wozów strażackich z dodatkowymi zasobami pomocy medycznej pomagała ofiarom „wypadku”. Brakowało mi słów na opisanie tego chaosu. Dopiero po opadnięciu pyłu dostrzegłem kawałki metalu. Kawałki rozsypane na całej przestrzeni. Nie wróżyło to nic dopiero. Musiałem o tym przekonać się sam. Poleciałem za śladami krwi. Wyglądały tak jakby ktoś go ciągnął. Od razu przygotowałem amunicję.
Nagle moim oczom ukazała się czerwonozłota zbroja. W miejscu zasilania znajdowała się ogromna dziura. Przerażony podbiegłem tam. 
- Rhodey, powiedz mi, że on żyje. Powiedz mi, że wróci. – Przez kanał komunikacyjny rozpoznałem głos gaduły.
- Szpital. – Niechętnie podałem miejsce, dokąd miałem zabrać umierającego. Zdjąłem resztki żelastwa, aby był nieco lżejszy. Zresztą, do niczego się nie nadawały. Wzbiłem się w powietrze, lecąc najszybciej, ile fabryka dała. Błagałem w duchu o kolejny cud. Tony Stark nie mógł zginąć tej nocy.
Po jakimś czasie doleciałem do placówki medycznej. Patricia czekała przy drzwiach budynku. Podałem jej Tony’ego.
- Pomogą mu. Muszą. – Wyjąkała z trudem. Wbiegła do środka, a sam udałem się jej śladem. Po raz pierwszy w swoim życiu odczułem ogromny ciężar odpowiedzialności. Czy zdążyłem na czas? Zrobiłem wszystko co mogłem?

~~*Obecnie*~

Za przezroczystą szybą rozgrywała się walka o życie. Jedno, ale dość cenne, bo heros nie odszedłby bez pożegnania. Tak każdy postrzegał Tony’ego w pancerzu. Długie godziny zmieniły się w wyczerpującą próbę wytrzymałości. Co chwilę szedłem po kolejny kubek kawy. Pepper ciągle czytała jakieś magazyny, żeby jakoś odrzucić negatywne myśli. Moja mama wciąż nie wiedziała, dlaczego Tony trafił pod nóż. Musieliśmy ukrywać dalej tę tajemnicę. Pozostało tylko czekanie. Niechętnie usiadłem przed salą.
- Dlaczego nic nie zrobiłem? – to pytanie dręczyło mnie od samego początku. – Dlaczego pozwoliłem mu lecieć samemu? – zakryłem twarz w dłoniach. Spełniał się najgorszy koszmar.
- Próbowałeś, dzieciaku. – Oniemiałem na głos lekarza w okrągłych okularkach. Raptownie wyskoczyliśmy z krzeseł. Nie miałem pojęcia o co mogłem zapytać, a było tak wiele wątpliwości.
- Co z Tony’m? – spytałem zanim na dobre zniknęła odwaga. Zwykle byłem przygotowany na każdy scenariusz, ale nie dziś.
- Pierwszy etap operacji się zakończył. Pozostały jeszcze trzy inne. – Na te słowa zbladłem. Ponownie zająłem miejsce na stołku.
- Jak to jeszcze trzy? Co to znaczy? – słowotok odezwał się w Pepper. – Nie możemy go zobaczyć?
- Niestety, ale nie. To wieloetapowa operacja. Na razie przywróciliśmy czynności życiowe, a do końca zabiegu daleka droga. – Wyjaśnił z powagą w głosie. Nie żartował co nie pasowało do jego charakteru. Kawały o śmierci były jego rozpoznawalną wizytówką.
- Proszę działać. On ma do nas wrócić. – Powiedziała zrozpaczonym tonem.
- Nie mogę wam obiecać. Robimy co się da. Wiem, że wiele dla was znaczy, dlatego wciąż walczymy o niego. – Pożegnał się z nami, powracając do pomieszczenia, w którym nadal pozostała nadzieja. Usiłowałem uzbroić się w cierpliwość, a przede wszystkim przeczekać ten najcięższy etap, a przerabiałem go wiele razy. Przyjaciółka wciąż przeglądała magazyny. Mi pozostał kolejny kubek kofeiny.

**Roberta**

Ciężko zliczyć ilość przerwanych rozpraw przed tak pilne wezwania do szpitala jak te. Nigdy w życiu nie słyszałam tak poważnego głosu doktora Yinsena. Zazwyczaj rzucał żartami na powitanie, lecz tym razem pominął ten element rozmowy. Całą drogę zastanawiałam się jakim cudem Tony znalazł się w tak krytycznym stanie. Był gorszy niż po katastrofie samolotu. Czyżby miał wrogów? O czymś nie wiedziałam, a mój instynkt podpowiadał, aby dopytać o szczegóły.
Korytarze placówki zostały wyryte w pamięci. Mijałam personel medyczny, który zajmował się swoim przeznaczeniem. Sprawnie przeszłam do odpowiedniego skrzydła. Cyberchirurgia. Ktokolwiek znajdował się po tej stronie otrzymywał szansę na drugie, a nawet i lepsze życie. Odważnie przekroczyłam ogromne szklane drzwi. Przede mną dostrzegłam czerwony napis jako „Intensywna Opieka Medyczna.” Miałam zamiar przejść przez nie, lecz widniała na szybie informacja, która sugerowała o podjętych czynnościach. Trwała operacja.
- Co wiecie? – spytałam się nastolatków, a szczególnie swojego syna. Był załamany, a zawsze stąpał twardo po ziemi. Podniósł głowę, spoglądając mi w oczy, a następnie rzucił się w ramiona.  Nie spodziewałam się płaczu. Pogładziłam go po plecach. – Oni wiedzą, jak mu pomóc. Wszystko się ułoży.
- Nie, mamo. Ty tego nie widziałaś. On… On był martwy. – Stwierdził roztrzęsionym głosem. Nie wierzyłam jego słowom, lecz strach przemawiał przez niego. Nie udawał. Chłopak walczył ze śmiercią.

**Ho**

Doktor Victoria Bernes była uzdolnionym następcą na moje miejsce. Wiele nauczyłem ją po ostatniej operacji Tony’ego. Nawet zdradziłem jej czym dokładnie jest implant, a sama podzieliła się własnymi odkryciami. Oboje eksperymentowaliśmy, ratując w ten sposób ludzkie życia. Teraz na stole operacyjnym walczyliśmy o jedno bicie serca, które potrzebowało jednej rzeczy. Wspomagacza. Przejrzałem szafki w poszukiwaniu odpowiedniego elementu. Opróżniłem najmniejsze zakamarki mebli. Poza atrapami nie odnalazłem nic.
- Wiesz co to znaczy. – Spojrzała lekarka ze smutnymi oczami. – Jeśli serce nie ma dobrego rozrusznika, wtedy… 
- Wiem, Victorio. On umrze. – Wyznałem szczerą prawdę co była dość dołująca. – To syn mojego przyjaciela. Musi być jeszcze jakiś sposób.
- Jest, ale dość inwazyjny. – Przyznała, pokazując projekt pewnego urządzenia. Zabrakło mi odpowiednich słów do opisania przerażenia. Długo zastanawiałem się nad użyciem tego. Rozważałem za i przeciw, a przede wszystkim oszacowałem szanse na przeżycie. Spojrzałem na kardiomonitor, który upewnił mnie w przekonaniu, iż czas naglił.
- Poproszę Robertę o zgodę. Na razie improwizujemy. – Podałem instrukcje do lekarki, a następnie wyszedłem za szklane drzwi. Otarłem pot z czoła. Dopiero minęły trzy godziny, zaś operacji nie było widać końca. Dzieciaki prawie rzuciły mi się do gardła. Odepchnąłem ich na tyle ile pozostało siły. Ostrożnie podszedłem do matki Rhodey’go. Chyba mój strach przerzucił się na nią. Stukała prawym obcasem o kafelkową podłogę.
- Wiem, że chodzi o Tony’ego. Proszę mówić co mogę dla niego zrobić. Oddać krew, szpik czy nerkę? – zaczęła szukać punktu pomocy dla chorego. Byłem w szoku na tak chętne poświęcenie. Niechętnie zgasiłem ten entuzjazm.
- Chciałbym, żeby to było takie łatwe. – Podałem kartki ze zgodą na zabieg. – Ale nie jest. Od ciebie zależy co zrobimy. – Położyłem jej rękę na ramieniu. Momentalnie zrobiła się blada. – Porozmawiamy o tym w gabinecie, dobrze?
- T… Tak. – Nerwowo pokiwała głową. Wziąłem rękę kobiety pod ramię i powoli przeszedłem do pokoju, w którym zazwyczaj witałem się z dzieciakiem. Tylko on znajdował się na liście moich stałych bywalców.
Droga nie trwała zbyt długo. Wystarczyło przejść kilka metrów. Otworzyłem drzwi, pomagając jej wejść do środka. Podałem kubek z tabletką na uspokojenie. Wyglądała na dość spanikowaną.
- Nie bój się. Jest w dobrych rękach. Doktor Bernes powiadomi mnie, jeśli zaczną się komplikacje. – Wyjaśniłem, przechodząc powoli do sedna sprawy. – Ta inwazyjna opcja jest ostatnią deską ratunku. Wiem, że to wygląda dość okropnie, ale lepiej, żeby jakoś żył. Zgodzisz się ze mną.
- Chcę, żeby żył. Nic więcej. – Poprosiła, biorąc lekarstwo. – Traktuję go jak drugiego syna.
- Wiem o tym, dlatego walczymy. To już ostatni etap, a potem zostanie już rekonwalescencja. – Starałem jakoś podnieść na duchu. Prawda była taka, iż wiele stało pod znakiem zapytania. Czekałem na podjęcie decyzji. Długo machała długopisem w dłoni.  Wręcz bawiła się nim. 
- Może tego nie pożałuję. – Jednym ruchem wykonała podpis pod świstkiem papieru. Uśmiechnąłem się ciepło.
- Ufasz nam, więc damy z siebie wszystko. Nie zawiedziemy cię. – Brzmiało to dość dziwnie, a nie pragnąłem dawać fałszywej nadziei. Za późno. Już to zrobiłem. Wyszliśmy z gabinetu, aby dokończyć resztę zadań. Powróciłem z optymistycznym nastawieniem do sali operacyjnej. Przepełniała ją cisza. Victoria stała przy chorym, obserwując bicie serca. Dostrzegłem, jak zamierało. Biło coraz wolniej.
- Nic mu nie podawałam, gdybyś pytał. – Wyprzedziła moją kwestię. – Jak z Robertą? Zgodziła się?
- Tak. Zróbmy to. – Odparłem krótko. Przygotowaliśmy wszelkie narzędzia oraz wynalazek z prototypowego projektu transplantacji. Ustawiliśmy się w odpowiednich miejscach. W rękach trzymaliśmy skalpel. Powoli przecinaliśmy pozostałe tętnice wraz z zastawkami. Nigdy nie posuwałem się do tak radykalnych działań. Jednak musiałem wierzyć, że taka cena jest warta świeczki.
Kolejne godziny zlewały się w jedno, pot spływał po całym czole, zaś krople krwi spadały na podłogę. Nigdy nie pomyślałbym, że istnieją takie brutalne ingerencje chirurgiczne. Żaden szanujący się chirurg nie wziąłby za to odpowiedzialności. My musieliśmy.
- Ciśnienie spada. – Ostrzegła przyjaciółka spokojnym tonem.
- To normalna reakcja. Pospieszmy się zanim nam się zatrzyma. – Wyjaśniłem, podając niewielką dawkę epinefryny. Serce wracało na odpowiedni rytm. – Wyjmujemy.

**Pepper**

Rhodey nadal dobijał się całą sytuacją, choć i tak wiedział, iż Tony mało, kiedy nas słucha. Zwykle idzie na żywioł. Nieważne jak głośne byłyby krzyki czy błagania, on zrobi wszystko po swojemu. Po części sam wpakował się do szpitala. Cierpi własną głupotą, a wraz z nim cierpią wszyscy. Znudzona czytaniem magazynów odłożyłam je na bok. Wybrałam się po mały kubek kawy. Czułam zbliżający się sen, a przecież nie mogłam zasnąć. Nie tu. Nie w tej chwili.
Automat zawierał wiele różnych smaków kofeiny. Takie wybory nie stanowiły problemu, lecz dziś każda decyzja to kłębek nerwów. Długo główkowałam nad wciśnięciem przycisku, aż trafiłam na chybił trafił. Ciepły kubek wzięłam do ręki, a swoje miejsce zajęłam przy przyjacielu. Nerwowo stukał palcami o nogi.
- Hej. Tony wyjdzie z tego. Doktorek ma jakiś plan i ja mu ufam. Nieraz dokonali niesamowitych rzeczy. Tak zajebistych, że są nielegalne. – Zaśmiałam się. – Ale musimy czekać.
- Miał wyrwany implant. Tylko jedna osoba mogła to zrobić, a ja nawet tam nie byłem. Nie wspomogłem go w walce. Nie obroniłem. – Wyrzucił wszystkie dręczące myśli z głowy. Nie spodziewałam się zobaczyć panikarza w tak kiepskim stanie. Jego mama lepiej nie miała. Siedziała blada jakby miała zejść.
Gdy chciałam do niej podejść, drzwi otworzyły się. Całą trójką podeszliśmy do lekarza. Nie zadawałam żadnych pytań. Nikt tego nie chciał. Chcieliśmy wiedzieć jedną rzecz. Specjalista wiedział jaką. Zawsze o to pytaliśmy, kiedy z niecierpliwością czekaliśmy na wieści z drugiej strony.
- A więc skończyliśmy drugi etap operacji i na tym zakończyliśmy nasze działania. – Te słowa brzmiały tak tajemniczo. Wręcz nie przekazywały żadnych informacji. Słuchaliśmy zatem dalej. – Ten gamoń jest trudny do ogarnięcia. Co chwilę nam odlatywał, ale na szczęście żyje. – Uspokoił w połowie swojej wypowiedzi. Nadal kontynuował. Nieco łagodniej, gdyż pani Rhodes zbyt ciężko to znosiła. Trzymała się za klatkę piersiową. – Już zaczął wybudzać się z narkozy. Jeśli dobrze pójdzie, pozwolę na krótkie odwiedziny.
- Mówiłam, Rhodey? Przeżył! – zaczęłam piszczeć z radości. 
- Dziewczyno, lubię twój entuzjazm, ale od tego pisku, aż uszy bolą. – Skarcił mnie doktor Yinsen, a następnie zwrócił się do mamy histeryka. –  Roberto, musisz odpocząć. Ten widok nie będzie na twoje nerwy. 
- Co wy mu zrobiliście? – zapytała pełna pretensji i obaw, a mnie zżerała ciekawość.
- To co go utrzyma przy życiu przez najbliższe dekady. – Uśmiechnął się przyjaźnie. – Jest lepsze od rozrusznika. Szybko się przyzwyczai. – Wytłumaczył, unikając jednego detali. O czym mówił? Co teraz ma utrzymywać Tony’ego, aby nie umarł? Jeśli nie rozrusznik, to co?

**Tony**

Wielokrotnie powtarzałem bratu jak bardzo nienawidzę szpitali. A tu proszę. Znowu te białe ściany, przerażające dźwięki aparatury, lekarze w kitlach, kroplówki, worki z krwią, a co gorsza przebudzenie w takim miejscu daje traumę do końca życia. Czułem się inaczej. Klatka piersiowa była w bandażach, lecz żadne światło nie przebijało się przez nie. Bez implantu? To nowość. Jednak najdziwniejsze było brak czucia bicia serca. Co oni mi zrobili? Z przerażeniem szukałem znajomej twarzy. Umarłem?
Po chwili ktoś pojawił się. Mężczyzna w okrągłych okularkach. Kiedyś pomagał mojemu ojcu, a nawet byli przyjaciółmi. Wiedziałem co mogłem od niego usłyszeć, chociaż sam zamierzałem wysłuchać logicznych wyjaśnień.
- Nawet nie dasz mi na chwilę odsapnąć. – Westchnął ciężko. – Prawie całą noc cię składałem. Prawie dobiłem do piątej nad ranem. Nie wiem co tym razem zrobiłeś, ale gratuluję. Twoje serce nie nadawało się już do twojego organizmu. – Zaczął mówić dość poważnie. Nie chciałem mu przerywać. Zamieniłem się w słuch. – Wywaliliśmy je i daliśmy ci inne. Takie metalowe. 
- Me… Metalowe? – próbowałem cokolwiek powiedzieć, a jedynie kilka słów zdołałem wydobyć z gardła. Wszystko bolało. Dalej czułem tę rurkę w gardle.
- Masz mechaniczne serce.
KONIEC

~~~~~~~~~~**~~~~~~
No i jak na razie wstawiłam wszystko co napisałam do tej pory. Nie wiem kiedy tu zawitam, bo nieco blaszak mi wypadł z głowy. Mam nadzieję, że ta historia komuś przypadła do gustu. Do napisania następnym razem.

XII Zamykam przeszłość. Otwieram przyszłość

0 | Skomentuj

Matthew Stark pozostał przez tydzień w szpitalu na zagojenie ran pooperacyjnych. Nowy wspomagacz spełniał swoje zadanie, a nawet był silniejszy. Po minionym czasie rekonwalescencji udał się na cmentarz. Złożył kwiaty, mówiąc w myślach swoją prośbę do ojca. Wiedział, że nadal obserwował go w chmurach.

 - Obiecałem być lepszy od ciebie. I taki będę. – Wypowiedział te słowa na głos. Po drugiej stronie cmentarza rozpoznał Toni, zapalającą znicz na grobie Ho Yinsena. Nie chciał przeszkadzać, więc trzymał się z boku. Nie chciał podsłuchiwać, lecz mimo wszystko uszy wyłapały słowa.

 - Wybaczam ci, tato. Wybaczam. – Wyrzuciła z siebie wszelkie emocje, a także roztargane sumienie. Młody Stark nie mógł nic zrobić, a bolał go widok płaczącej kobiety.

 - Toni. – Zacisnął rękę w pięść i wyszedł ze cmentarza. Powrócił do swojego pokoju, gdzie wisiała lista ze złoczyńcami. Popatrzył na nią, zastanawiając się nad odpowiednim posunięciem. Odpuścił sobie vendettę. – Nie jestem mściwy. – Wziął kartkę i potargał na strzępki. Wyrzucił ją do kosza. – Nie będę tobą. Będę sobą. – Postanowił otwarcie, czyszcząc pliki powiązane z szukaniem działalności przestępczej.

 Gdy wyszedł ze swoich czterech ścian, rodzina siedziała przy stole. Z uśmiechem zajadał potrawę przyrządzoną przez matkę. Nie zamierzał targać się na szalone misje. Wiedział, iż z tym mógł jeszcze zaczekać. Nie był na nie jeszcze gotów.

 - Więc naprawdę nie chcesz być Iron Manem? Jestem w szoku. – Zdziwił się wujek, którego stan poprawił się. Mógł wrócić do zbroi, a o tym najbardziej marzył. Paraliż nie groził mu.

 - Mam na to czas. Najpierw zacznę od naprawy firmy taty, żeby nie było produkcji broni. Myślałem o zapleczu medycznym. Technologia ułatwiająca życie ludziom i otwarta dla szpitali w całym kraju. – Zasugerował swój pomysł na biznes.

 - Widać, że doktor Yinsen cię zmieniła. Bardzo mnie to cieszy, skarbie. Tak trzymaj. – Uśmiechnęła się ciepło do niego.

 - Szczerze? Mam po uszy szpitali. Chcę żyć z dala od tego miejsca. – Zaśmiał się. – Ale tylko tam mogę odwiedzić Toni i takie powodowanie wypadków… - Zaczął knuć dziecinny plan, lecz zmienił to przez spojrzenie matki. – Taki żart.

 - No ja myślę, bo zarobiłbyś spory szlaban. Wierz mi, Matt. Nie chcesz tego. – Zagroziła rodzicielka. Cały stół wybuchnął śmiechem. Humor prysnął na dźwięk dzwonka do drzwi.

 - Otworzę. – Wstał chłopak, kierując się do drzwi. Przez wizjer rozpoznał gościa. Od razu otworzył drzwi. Dziewczyna rzuciła mu się w ramiona, wypłakując w jego ramię. – Hej. Już dobrze. Jestem tu.

 - Matt, ja… Ja nie poradzę sobie w roli ojca. To nie dla mnie. – Wyrzuciła z żalem. – Popełniam tyle błędów.

 - Ale ktoś musi mnie składać do kupy. – Zażartował, a wrogie spojrzenie Toni skłoniło do zaprzestania. – Przepraszam. Ja też nie jestem gotowy do bycia Iron Manem. Jednak ty nadajesz się na lekarza jak mało kto. Walczyłaś o mnie. Gdyby nie twoja upartość, nie wróciłbym do domu. Jesteś moją bohaterką. – Przytulił ją do siebie, aż lekarka poczuła się bezpieczna.

 - Dziękuję. – Nie zamierzała odrywać się z uścisku. Trwali w nim najdłużej jak tylko mogli. W końcu wciąż związani byli przeznaczeniem, a ich historia dopiero miała swój początek.

KONIEC

XI Porozmawiajmy w Zaświatach

0 | Skomentuj
Matthew otworzył oczy. Słyszał głosy rodziny oraz lekarki, lecz nie widział ich. Szedł w ciemności, chociaż w oddali dostrzegł małe światełko. Im bliżej podchodził, tym bardziej rozjaśniało mu drogę.

 - Nie sądziłem, że tak szybko stęsknisz się za staruszkiem.

 - Tata? Ja… Ja umarłem? – podszedł zdezorientowany, a głosy z góry nadal nie ustawały. Starały przebić się przez mrok.

 - Tak jakby, a raczej do tego zmierzasz. – Odwrócił się do niego twarzą. Wyglądał tak jak na łożu śmierci. Bez koszulki. Z odsłoniętą klatką piersiową, z której emanował blask implantu. Chłopak nieśmiało dotknął ojca. Wydawał się realny.

 - Ty nie żyjesz. Ja nie umrę. Nie będę taki jak ty! – wykrzyczał spanikowany. – Nie zabierzesz mnie ze sobą!

 - Dlatego wciąż jest nadzieja, iż do nich powrócisz. Chciałbyś mi o czymś powiedzieć? Coś cię na pewno zastanawia. – Uśmiechnął się ciepło do syna. – Nie wstydź się. Masz prawo pytać o wszystko.

 - Dla… Dlaczego nas zostawiłeś? Dlaczego zachowałeś się tak bezmyślnie? Czemu… Czemu przybyłeś mi z pomocą?! Wiedziałeś jak to się dla ciebie skończy! – w głosie było słyszeć żal. Mężczyzna potarł jedynie bródkę, patrząc na niego z zaciekawieniem.

 - Zawsze liczyłem się z ryzykiem. Tak działają bohaterowie. Ty przecież rzuciłeś się na pomoc matce. Zachowałeś się odważnie, ale i głupio. – Puknął go głowę. – Miałeś być ode mnie lepszy. Postaraj się bardziej, bo stracisz szansę na szczęście, Matthew. A to. – Wskazał na mechanizm. – Jest kluczem.

 - Kluczem? Nie rozumiem.

 - Do serca Toni na pewno. – Zaśmiał się. – Ona jest dla ciebie najważniejszym skarbem. Rób to co ona od ciebie oczekuje, a będzie twoja. – Doradził, dzieląc się męską radą w sprawach miłosnych.

 - Z mamą tak było? – spytał zaciekawiony.

 - Bardziej obrywałem w łeb za swoją bezmyślność. – Zachichotał, rozpływając się w wspomnieniach. – Wspaniała kobieta. Tylko też czasem zapomina o rozsądku.

 - Wiem. Każdy zapomina. To rodzinne. – Zaśmiał się krótko, gdyż poczuł ogromny ból. Zgiął się w pół, próbując oddychać. – Co się… Dzieje?

 - Chyba cię ściągają na ziemię albo rozrusznik już się psuje.

 - Jak to? Przecież… - Nie dokończył, padając na kolana. Walczył z piekłem w klatce piersiowej.

 - Nieźle cię urządzili, a oni nie mają do nas litości. – Ostrzegł przed niebezpieczeństwem. Powoli znikało jego ciało. – Pamiętaj o sercu. Dla Toni.

 - Będę… Pamiętał. – Uśmiechnął się, roniąc łzy. Cały świat rozpadał się na miliony drobinek. Tak jakby były wielką układanką. Po raz ostatni mógł ujrzeć ojca, aż ciemność zamieniła się w porażającą biel. Otworzył oczy, mrugając parokrotnie.

 - Mamy go. – Usłyszał głos lekarki, która płakała. Starał się pojąć sytuację, gdyż nie leżał w części medycznej, a szpitalu. Dotknął mechanizmu, a raczej bandaży.

 - Co… Wy… Zrobiliście? – spytał słabym głosem. Nie słyszał dźwięku mechanizmu co zaniepokoiło go. Czuł się zmieniony. W sali znajdował się sam personel medyczny. Obok mógł dostrzec sprzęt do reanimacji. Powoli elementy układały się w całość. Wiadomość w Zaświatach była prawdziwa. Umierał przez zniszczony wspomagacz.

 - Napędziłeś nam sporego strachu. – Otarła policzki z łez. – Byłeś martwy przez czterdzieści minut.

 - Ma… Martwy? – wyjąkał przerażony. Ból odczuwał, chociaż intensywność stała się dosyć znośna. Szukał brakujących odpowiedzi. – Gdzie… Implant?

 - Już tęsknisz za nim? Nie jest potrzebny, lecz… Musieliśmy ci dać coś innego. Jest połączone z sercem, więc nie potrzebujesz ładowarki. – Uśmiechnęła się ciepło. – Teraz będzie lepiej, Matthew. – Uchyliła się i dała mu całusa w policzek. – Odpoczywaj.

 - Zostań. Proszę. – Mówił błagalnym tonem. – Nie chcę… Być sam.

 - A więc zostanę, bohaterze. – Usiadła obok łóżka chorego, wyjmując książkę do czytania. Zaczęła mu czytać, aby dać spokój ducha. Tego właśnie potrzebował. Chwili rozluźnienia.

X We mgle

0 | Skomentuj

Nowy Iron Man leciał przez miasto, starając się namierzyć sygnaturę Rescue. Była słaba, lecz nie zamierzał rezygnować ze swojej misji. Nawet jeśli oznaczała bilet w jedną stronę. Dzięki systemowi podtrzymywania życia zbroja pozwalała na zniesienie przeciążenia. Nawet nie odczuwał tego, chociaż alerty medyczne nadal wyświetlały się na ekranach.

 Gdy doleciał do magazynów na nadbrzeżu, schował się za skrzynią. Rozglądał się, aby nie wpaść w pułapkę złoczyńców. Zwłaszcza, że mieli tam swoją kryjówkę.

 - Wujku, jak zbroja mamy? – zapytał, licząc na jakieś informacje.

 - Nie ma zbytnio uszkodzeń. Nadal jest przytomna, ale i tak musisz uważać. Tam czai się mnóstwo zakapiorów. – Ostrzegł z powagą w głosie. – Nie daj się zabić, Matt.

 - Wróć cały i zdrowy. – Z głośników usłyszał błagalny ton Toni. Nie spodziewał się, że zdejmie kamuflaż spokoju.

 - Wrócę. – Odpowiedział krótko, gdyż cała zgraja bandziorów krążyła wokół magazynów. Skanował teren, szukając najbezpieczniejszej drogi do rodzicielki. Tylko jedna wiązała się z wyjściem bez obrażeń. Wyminął Mr. Fixa, przelatując do kontenera. Sprawnie przemieszczał się, aż dotarł do drzwi hangaru. Były otwarte. Ostrożnie prześlizgnął się do środka. Od razu do uszu dotarł odgłos walki. Strzały repulsorów oraz wybuchy bomb.

 Nagle fala eksplozji dosięgnęła całego pomieszczenia, a jego siła wyrzuciła Matta na zewnątrz. Na jego nieszczęście dostrzegł nad sobą głowy zbirów z listy.

 - To mój szczęśliwy dzień. – Uśmiechnął się pod maską.

 - Nie, blaszaku. Raczej twój ostatni. – Odezwała się zjawa, strzelając z blastera. Chłopak obronił się polem siłowym. – Nie wiedziałem, że tak szybko się spotkamy.

 - Ciekawe. Pomyślałem o tym samym. – Wzbił się w powietrze, wystrzeliwując rakiety. Duch wykonał unik, a bardziej przeniknął przez ścianę magazynu. Ostrożnie rozglądał się, poszukując oponenta, a miał ich wielu na karku. Wszystkie ataki odpierał na tyle szybko, aby zapewnić sobie brak obrażeń.

 - Twoje szczęście się kończy tutaj. – Znikąd pojawiła się bomba na napierśniku. Nie zdążył zdetonować jej i wybuch przebił go przez skrzynie. Kręgosłup bolał niemiłosiernie. Toni przyglądała się odczytom zbroi w milczeniu. Wewnątrz drżała. Młodzieniec próbował wstać. Na marne. Whiplash dołączył się do zabawy, uderzając biczem w jego plecy. Pilot wrzasnął z bólu.

 - Słabo bawiłem się z Rescue. Tak szybko padła. Może zapewnisz mi więcej rozrywki. – Zaśmiał się diabelnie, wykonując kolejne uderzenie. W ułamku sekundy bicz został zniszczony na małe kawałki.

 - Łapy precz od niego! – wykrzyczała Rescue, wykorzystując moc unibeamu.

 - Mama. – Odetchnął z ulgą, widząc ją żywą.

 - Wycofaj się. Ja zajmę się wszystkim. – Nalegała na posłuszeństwo, a wolał nie narażać się na jej gniew.

 - Widzimy się w domu. – Uśmiechnął się, wzbijając do lotu.

 - Chyba jednak nie. – Nieznana siła ściągnęła pilota w dół. Ponownie uderzył o podłoże. Cały port zalała szara mgła. Nic nie mógł dostrzec, a to utrudniało walkę. – Runda druga, Iron Manie. Teraz cię nie puszczę.

 - Matt, wycofaj się! – usłyszał krzyk wujka, a strach lekarki nie pozwalał na wydobycie głosu. Poziom zasilania spadł drastycznie do poziomu krytycznego. Ekran wyświetlał funkcje na czerwono.

 - Cholera. Iron Manie, uciekaj! – tym razem krzyki wydobyła Patricia. Wiedziała kto był w stanie tak manipulować mocą. Chłopak nie wiedział co robić. Szczelność zbroi została naruszona. Opary przedostawały się przez hełm.

 - Nie mogę… Oddychać. – Matt wpadał w coraz większą panikę, a wrzaski najbliższych mu nie pomagały. Bał się wziąć większy wdech, bo każdy takich ruch rozprzestrzeniał truciznę. – Ma… Mo. – Wołał rodzicielkę, która dobijała ostatniego przeciwnika.

 - Już idę! – ruszyła na pomoc synowi, przedzierając się przez mgłę. Była dość gęsta, lecz dostrzegła światło ze zbroi. – Jestem tu. – Chwyciła go za rękę. – Nie panikuj. Wyniosę cię stąd.

 - Po… Móż. – Wykrztusił z siebie ostatnie słowo, a następnie zbroja runęła w dół. Spadał bez możliwości zatrzymania się. Kobieta rzuciła mu się na ratunek, łapiąc w swoje ramiona.

 - Wracajmy do domu. – Wykorzystała maksymalne przyspieszenie, żeby uciec z dala od toksycznej chmury. Nie odwracała się za siebie. Doskonale znała umiejętności Mandaryna. Nie chciała z nim zadzierać, działając na rezerwach.

 Po dotarciu do zbrojowni wyjęła Matthew ze zbroi. Od razu trafił do części medycznej, gdzie Toni zajęła się nim. Podała tlen oraz leki na ból.

 - Miałeś uważać na siebie. – Odezwała się z pretensjami.

 - Uważał, ale było ich zbyt wiele. – Wtrąciła się Patricia. – Widziałam to. Zrobili zasadzkę. Nie dało się wyjść bez szwanku.

 - A jak z panią? Jakieś urazy? – dopytała dla pewności.

 - Żadnych. Poza paroma siniakami. Mam nadzieję, że Matt szybko się obudzi. – Powiedziała zatroskana, siadając obok swej pociechy.

 - Tego nie byłabym pewna. Przed walką zaatakował go Duch. Miał przeciążenie, a teraz trucizna.

 - Tak. Wiem o tym, a miałam tylko odbić dzieci. Alarm okazał się podpuchą, a dowiedziałam się o tym dopiero na miejscu. – Wyjaśniła powód założenia zbroi. – To miała być krótka akcja.

 - Czasem nie da się przewidzieć takich niespodzianek. Musimy czekać. – Zasugerowała, sprawdzając odczyty z bransoletki. Stabilizowały się, lecz chory nadal nie budził się. Wszystko przez głęboki sen, a dokładnie rozmowę z ojcem.

IX Porachunki

0 | Skomentuj

Nastolatkowie śmiali się w najlepsze, chociaż zagrożenie wciąż wisiało w powietrzu. Byli obserwowani przez niewidzialną postać. Matt nie wyczuwał tego i dalej miał dobry humor przy dziewczynie. Jednak i tak nurtowały go pewne pytania.
                - Toni, wiesz dobrze, że zastępuję ojca. On tego chciał, ale nie chcę zginąć. – Wyrzucił swój lęk. – Jeśli cokolwiek mi się stanie, pomożesz mi? – zapytał, pamiętając jak ich ojcowie zepsuli między sobą relacje.
                - Jasne, że tak. Głupie pytanie. Takie jest moje zadanie. – Odparła z uśmiechem na twarzy. – Dlaczego miałoby być inaczej?
                - Wujek powiedział mi co zrobił mój ojciec i dlaczego lekarz mu nie pomógł. – Wydusił z trudem. Bał się reakcji córki cudotwórcy, lecz jakoś przełamał się.
                - Z nami tak nie będzie, bo już jesteś inny. Zmieniasz się na lepsze, a jak będziesz słuchał zaleceń, będę przeszczęśliwa. – Chwyciła go za rękę, pokazując w ten sposób troskę. – Możesz na mnie liczyć, lecz wszystko zależy od ciebie.
                - Masz rację. Będę od niego lepszy. – Położył rękę na sercu, patrząc na lekarkę. – Obiecuję.
                - Obyś nie stracił mojego zaufania, bo wtedy ktoś inny będzie cię ratować. Niewielu zna ten rodzaj technologii. Łącznie dwie osoby, dlatego nie radzę łamać danego słowa, Matt. – Wyjaśniła powagę sytuacji. Odpowiedziało jej milczenie. – Hej. Przecież do tego nie dojdzie. Ufam ci.
                - Ja też… Ci ufam. – Powiedział z trudem. Oddech stał się utrudniony, a ucisk wokół implantu zwiększał się. Trzymał się za klatkę piersiową, czekając na ustąpienie bólu.
                - Matt, co jest grane? Mówiłeś, że robiłeś przerwy. – Spojrzała zmieszana na chłopaka. Nie pojmowała co było prawdą, a kiedy usłyszała kłamstwo.
                - Mówiłem… Że robiłem… Toni. – Ledwo wypowiadał słowa. Miał wrażenie jakby ktoś go dusił. Na samą myśl o tym przypomniał sobie o Duchu. – O nie. – Zaczął nerwowo rozglądać się, szukając przeciwnika. Śmiertelnie bał się o życie przyjaciółki.
                - Zabiorę cię do domu. Tam odpoczniesz.
                - Nie! – ledwo podniósł ton, aż wydał krzyk pełny agonii. Upadł na kolana, a ucisk zniknął. Powoli nabierał powietrza do płuc.
                - Znowu jesteś przeciążony. – Wskazała na odczyty z bransoletki. – Na pewno nie kłamałeś co do pracy? – dopytała dla pewności, chociaż po części przyjmowała dodatkową opcję pod uwagę. Walkę.
                - Nie… Kłamałem. Naprawdę. – Wstał o własnych siłach, siadając z powrotem na swoim miejscu. – To… Duch. Jego wina.
                - Jeżeli tak było, muszę cię zabrać do szpitala. – Chłopak momentalnie zbladł bardziej. – Ale myślę, że odpoczynek w domu też ci wyjdzie na dobre. – Zasugerowała lepsze rozwiązanie. Ryzykowne, gdyż miał tam ograniczone środki medyczne.
                - Dziękuję. – Uśmiechnął się słabo i ruszył w stronę domu. Lekarka poszła za nim, aby zaasekurować przed upadkiem. Dość szybko ból zamienił się w ulgę. – Opowiedz coś.
                - A co chciałbyś wiedzieć? W przeciwieństwie do ciebie nie miałam wspaniałych przygód. – Zachichotała głupawo. – Chociaż mój ojciec był na pewien sposób bohaterem. Ratował Iron Mana całe życie.
                - I teraz ty… To robisz. – Uśmiechnął się głupkowato.
                - Dobrze o tym wiem, Stark. – Szturchnęła go w ramię.
                - Ej! Nie tak. – Oburzył się, gdyż nie znosił, aby ktoś mówił mu po nazwisku.
                - A jak? Przecież tak się nazywasz. No i jesteś dorosły. – Wypomniała mu.
                - Wciąż tego… Nie czuję. – Stwierdził niechętnie, idąc dalej. Dom nie znajdował się za daleko, więc minęli parę dróg, aby znaleźć się przed drzwiami. Otworzył kluczami, gdyż nikt nie reagował na dzwonek. – Pewnie wujek śpi, a mama… Gdzieś krąży. – Pomyślał, sprawdzając kuchnię, salon oraz pokoje. Ani jednej żywej duszy nie zastał. – Dziwne.
                - Może są na dole. Pozwolisz mi tam zejść, prawda? – spytała, ponieważ wiedziała, iż herosi trzymają swoje kryjówki w sekrecie przed światem. Chłopak jedynie kiwnął głową, prowadząc schodami na dolną część domu.
                - Wujku? – podszedł do Jamesa, który siedział na fotelu. Obserwował funkcje zbroi. Młody Stark wiedział, że to nie wróżyło nic dobrego.
                - A ty już po randce? – zachichotał, udając rozbawienie. – Przepraszam. Po spotkaniu. – Zmienił wypowiedź na widok Toni. – Dzień dobry.
                - Witam, panie Rhodes. – Uśmiechnęła się łagodnie, lustrując wzrokiem całe pomieszczenie. Oczarował ją poziom zaawansowanej technologii.
                - Gdzie mama? Czy ona… - Nie dokończył przez alarm oznajmujący spadek funkcji życiowych. Mężczyzna nawoływał ją przez radio. Cisza. Brak odpowiedzi.
                - Matt, nawet o tym nie myśl. – Zwróciła mu uwagę, widząc jak zbliżył się do komory ze zbroją. – Obiecałeś mi coś.
                - Tu chodzi… O mamę. – Wyjaśnił krótko, wchodząc do zbroi. – Będę ostrożny.
                - Przed chwilą miałeś przeciążenie. Lot w zbroi wiąże się z samobójczą misją. Pojmujesz to, bohaterze? – przez głos dziewczyny zabrzmiał strach.
                - Będę ostrożny. – Powtórzył znowu i wyleciał przez właz od zbrojowni. Dawny pilot War Machine obserwował drugie odczyty pancerza. Miał podzielony widok.
                - Miała pani rację.
                - Z czym niby? – zapytała zaciekawiona, aż pokusiła się o zerknięcie mu przez ramię. Strach zakorzenił się w niej.
                - To lot samobójcy. On… On umrze.

VIII Odpuścić w niepamięć

0 | Skomentuj

Matt zdecydował się zataić incydent z omdleniem przed Toni. W końcu to ona dała mu wypis i mogła obwiniać się za popełnienie błędu. Patricia dalej bała się o swego syna. Nie chciała puszczać go samego na miasto, a mimo to sam urwał się ze smyczy. Warunek był banalny. Nie wyłączać telefonu. Szybko zjadł śniadanie, udając się do zbrojowni. Poczuł ochotę na majsterkowanie. Przy okazji szukał aktywnych wrogów. Oczywiście nie zamierzał rzucać się na głęboką wodę. Starał się iść własną drogą.

 Nagle odezwało się przypomnienie. Zdjął koszulkę oraz podłączył się do ładowarki. Nie znosił tej części, bo przypominała mu o ojcu. O tym jaki musiał znosić ból.

 - Chcę, żebyś był ze mnie dumny, tato. – Powiedział to do siebie, patrząc na pusty egzemplarz Mark II. Zbroja pozostawiona dla pamięci. Obok niej wisiał War Machine. Także przeszedł na emeryturę.

 - Chciałbym wrócić do tego przyjemniaczka. – Zaśmiał się Rhodey, chodząc o kulach.

 - Wujek powinien się oszczędzać. To nie jest lekki uraz. – Wytknął mu palcem.

 - Naprawdę? I kto to mówi? Lubisz padać w łazience. – Zażartował. – Ale tak na poważnie, Matt. Uważaj na swoje serce. Nie jesteś niezniszczalny. Musisz znać swoje granice.

 - Wiem o tym. Zmienię się. Doktor Yinsen ma mi w tym pomóc.

 - No nie wierzę. – Parsknął śmiechem. – Zakochany!

 - Wcale, że nie! Jesteśmy przyjaciółmi!

 - Krzyczysz, więc jednak mam rację. To ci dopiero. – Chichotał jak głupi, a chłopak spalił buraka ze wstydu. – To przecież nic złego. Gratuluję, młody.

 - Dobra. Starczy. Lubię ją i tyle. Nic wielkiego. – Schował twarz pod hełmem Iron Mana. Czekał na zakończenie procesu.

 - Spokojnie. To zostanie między nami. – Położył palec na usta, dając za znak milczenie. – Spotykasz się z nią, prawda?

 - Tak, bo musimy porozmawiać. Myślałem, że przyszła wieczorem, bo dzwoniła, a potem… Sam nie wiem. To musiał być sen. – Przypomniał sobie wydarzenia z minionej nocy. Bał się powtórki z rozrywki, dlatego też za wszelką cenę starał się zapobiec temu. Doładował się w pełni, więc mógł odłączyć się od ładowarki. Odłożył hełm na miejsce, a następnie założył ponownie koszulkę.

 - Tylko nie rób nic na siłę. Obchodź się z nią ostrożnie. – Doradził jak facet dojrzałemu mężczyźnie.

 - Będę na pewno. – Uśmiechnął się. – Dziękuję za tę radę, wujku.

 - Od tego przecież jestem. Potem powiedz, jak było. Ciekawy jestem. – Zachichotał, zaś nastolatek nie skomentował tego. Wrócił do sprawdzania aktywności przestępców.

 Dyżur Toni zmierzał do końca. Ostatni pacjent został opatrzony, dlatego też udała się do pokoju lekarzy. Kawa była dla nich świętością. Ponownie przejrzała kartotekę młodego Starka, porównując ją z wynikami ojca. Wszystko się zgadzało jakby papugował chore zachowania dawnego Iron Mana. Nie mogła na to pozwolić. Z jakiegoś powodu czuła się za niego odpowiedzialna.

 - No idź na randkę. Na wszelki wypadek będziemy w kontakcie, jeśli będzie zbyt wielu na cyberchirurgii. – Zasugerowała Victoria swoją pomocną dłoń.

 - To nie jest randka, a spotkanie z przyjacielem. Wy dorośli za dużo myślicie. – Wywróciła oczami, patrząc na sufit.

 - Być może, ale i tak coś między wami jest. – Zachichotała wrednie. – Powodzenia, doktor Yinsen.

 - I wzajemnie, doktor Bernes. – Rzuciła na odchodnym, biorąc swoje rzeczy. Wybrała numer do Matta. Długie minuty oczekiwania zamieniały się w frustrację. – Odbierz to, bo ci nie podaruję. – Irytowała się coraz bardziej, aż usłyszała głos.

 - Przepraszam, Toni. Nie zauważyłem, że dzwonisz. – Do jej uszu dotarł dźwięk drugiego rozmówcy. Brzmiał dość niepewnie.

 - No tak. Pracujesz przecież. Mam nadzieję, że chociaż z przerwami.

 - Nie zapominam o nich. Jestem gotowy do wyjścia. Gdzie mam cię spotkać? – zapytał z uśmiechem na twarzy. Tchórzliwość zmieniła się w ekscytację.

 - Do parku. Spacer wyjdzie nam na zdrowie. – Uśmiechnęła się, czując motylki w brzuchu.

 - Brzmi świetnie! – podniósł ton uradowany.

 - A więc widzimy się o piątej, Matthew. – Tymi słowami zakończyła rozmowę. Lekarka pojechała do swojego domu, aby przygotować się do spotkania. Młody Stark uczynił to samo, lecz jako facet nie siedział zbyt długo w szafie. Bardziej skupiał się na ułożeniu włosów. Wujek poprawił je nieco, żeby nie sterczały na boki.

 - Jestem gotowy. – Odparł do odbicia w lustrze, dodając nieco odwagi. Pożegnał się z rodziną i wyszedł. Powoli szedł w stronę parku. Nadal głowa pozostała w chmurach. Układał tematy do rozmów, bo nie chciał strzelić gafy.

 Niespodziewanie nad głową przeleciał mu Whiplash na pile tarczowej. W ostatniej chwili zrobił unik. Nie zamierzał biec, więc czekał, aż przeciwnik zniknie. Powrócił do chodu. Na szczęście zabójca Mr. Fixa nie wiedział, iż Matthew był nowym bohaterem, bo gdyby znał prawdę… Nie dopuściłby do spotkania.

 - Matt? – z obaw wybawił go przyjemny głos dziewczyny. To była ona. Żadne fałszywe złudzenie. Podszedł do niej i przytulił na przywitanie.

 - Tak. To ja. Wyprzedziłaś mnie. – Podrapał się w głowę.

 - Nie jestem typową kobietą. Bardziej chłopczyca. – Zaśmiała się. – Nie musisz się bać. Nikt cię nie nagrywa.

 - Po prostu nie wiem co mówić. – Usiadł na ławce, zastanawiając się nad wybraniem tematu. Toni także zajęła swoje miejsce.

 - To może zaczniemy od tego. – Podała mu bransoletkę. – Chcę, żebyś był świadomy jaką masz kondycję, abyś nie przesadzał z zabawą w bohatera. Poza tym, taki gadżet pomoże wyłapać nieprawidłowości. Tablet wszystko zapisuje, więc nic mi nie umknie.

 - A myślałem, że pogadamy normalnie. – Starał się powiedzieć to cicho, lecz usłyszała te słowa.

 - Przepraszam. Jako twój lekarz muszę mieć kontrolę nad twoim zdrowiem. Zdajesz sobie z tego sprawę? – wyjawiła częściową prawdę, gdyż prawdziwym powodem był strach.

 - Wygląda na zwykłą. – Założył gadżet na nadgarstek. – Świetnie. Teraz mam dwie bransoletki. – Zaśmiał się. – Pasuje mi. Dziękuję.

 - Chciałabym ci pomóc, Matt, ale większość musisz zrobić sam.

 - Wiem o tym, Toni. Robię postępy. – Uśmiechnął się, spoglądając w górę. Po złoczyńcach nie pozostał żaden ślad.

 - Bardzo mnie to cieszy. Działo się coś ostatnio? – zadała pytanie, na które wolał nie odpowiadać. Kłamstwo czy mijanie się z prawdą również nie wchodziło w grę.

 - Byłem słaby, ale to przecież normalne po zabiegu. – Uspokoił lekarkę.

 - No tak. Masz rację. A dzisiaj jest lepiej? – odezwała się troska.

 - Jasne. Naładowałem się w pełni, zjadłem śniadanie i żadnych przygód z sercem. – Zażartował sobie dla rozluźnienia atmosfery. Zwykłe żarty pozwoliły mu przełamać pierwsze lody. Odwaga powróciła.

VII Vendetta

0 | Skomentuj

Droga obyła się bez wpadania w korek. Pojazdy sprawnie przemierzały ulice, zaś władze nie miały wezwań. Pozorny spokój wydawał się ciszą przed burzą. Wiedział o tym każdy kto żył w Nowym Jorku. Wraz z rosnącą liczbą złoczyńców przybywało bohaterów.

 Po dotarciu do domu, Matt poszedł do pokoju wujka. Jego pokój znajdował się na parterze, aby mógł mieć łatwiejszy dostęp do pozostałych części budynku. Siedział na łóżku, przeglądając stary album ze zdjęciami.

 - Dzień dobry, wujku. Jak zdrowie? – spytał zmartwiony. Martwił się o każdego, ale nie o siebie. Każdy mu powtarzał, iż odziedziczył to po ojcu.

 - Coraz lepiej. Są momenty jak nie potrafię wstać, ale walczę. – Uśmiechnął się, odkładając album. – Słyszałem, że byłeś w szpitalu. Twoja mama bała się o ciebie. Jak się czujesz? – teraz i w nim odezwała się troska o młodzieńca.

 - Dziś dostałem wypis. To wina Ducha, bo pochłonął energię z baterii rozrusznika. Potem jakaś baba mnie otruła, ale już jest dobrze. – Uspokoił członka rodziny, żeby nie wpadał w panikę.

 - Nie zadzieraj z nim. To niebezpieczny typ. – Ostrzegł z powagą w głosie.

 - Bo zabił tatę? – zadał dość niekomfortowe pytanie. – Wiem, że to zrobił.

 - Wykańczał go, ale ostatni cios zadał sobie sam. – Wyznał prawdę dość bolesną, lecz nadal mówił. – Wiedział, że jeśli znowu będzie walczył, doktor Yinsen mu nie pomoże. Byłem przy tym, więc uwierz mi.

 - Wujku… - Chłopakowi zabrakło słów, ale ciekawość doprowadzała do obłędu. Pragnął poznać całą historię. – Chcę wiedzieć wszystko.

 - Nie wiem czy to dobry pomysł, ale… No tak. Nie jesteś już dzieckiem. Dorosły z ciebie mężczyzna. – Uśmiechnął się łagodnie, kontynuując opowieść. – Lekarz miał dość bezmyślności twojego ojca. Ostrzegał i groził, że jeśli nie będzie go słuchał, już nigdy mu nie pomoże. – Na moment przerwał, biorąc większy wdech. – Ale gdy porwali ciebie, wkurzył się. Zignorował groźby i odbił cię.

 - Gdybym nie przyszedł na świat, doktor Yinsen mógłby mu pomóc. Gdyby nie ja, on nadal by żył! Ja go zabiłem! Ja! – wykrzyczał przerażony, a z oczu wyleciało parę łez.

 - Matt, nikt nie mógł tego przewidzieć. Nawet twoja mama, a czasu nie cofniemy. Żyć nie możemy przeszłością. Żyjmy jutrem.

 - Jutro. Żyć… Mam żyć? -  zadał sobie pytanie na głos. Szybko wymazał je z pamięci na myśl o spotkaniu z Toni. – Przepraszam, wujku. Zdrowiej.

 - Tylko nie bądź mściwy. Tak nie postępują bohaterowie. – Dał radę dość cenną. Nie chciał o niej zapomnieć.

 - Nie będę. Nie idę w jego ślady. – Zaparł się stanowczo, idąc do swych czterech ścian. Podszedł do tablicy z przypiętą listą przestępców. Przyjrzał się jej uważnie i zaktualizował dane. Zniknęło z niej pięć nazwisk.

 Po zapisaniu poprawek wskoczył pod prysznic, żeby zmyć zapach szpitala. Mnóstwo myśli przelatywało mu przez głowę, a poznając Toni nie wiedział czy przeszłość ich ojców zniszczy budowaną przyjaźń.

 Z plątaniny umysłu wyrwał go dźwięk telefonu. Od razu ubrał się, schodząc na dół. Chwycił za słuchawkę telefonu.

 - Halo? – spytał, czekając na odpowiedź po drugiej stronie.

 - Myślałam, że dasz mi numer komórki, geniuszu. – Usłyszał podburzony ton lekarki.

 - Toni? Przecież spotkanie jest jutro. – Nieco zdziwił się głosem rozmówcy. Próbował zrozumieć jaki miała cel.

 - Wiem o tym, ale to nie może czekać. Może mi otworzysz? – te słowa bardziej go zszokowały. Odłożył słuchawkę, podchodząc do drzwi. Przed nimi dostrzegł przyjaciółkę. Otworzył bez wahania. Wpatrywał się uważnie. Wydawała się być dalej.

 - Nie uciekaj. To ja, Matthew. Chodź. Napijesz się czegoś. – Zaproponował. Nastolatka stała w miejscu.

 - Muszę ci coś pokazać. – Wyjęła spod kurtki sporej grubości teczkę z podpisanymi danymi Iron Mana. – Nie chcę, żebyś tak skończył. – Rozsypała papiery i uciekła.

 - Toni, poczekaj! – wołał dziewczynę, lecz wciąż nie był silny po zabiegu. Podszedł do teczki, patrząc na rozsypane kawałki badań. Prześwietlenia, skany, wyniki krwi, a także opisy operacji. Na widok wyglądu uszkodzonego serca poczuł się słabo. Mimowolnie runął na ziemię. Zanim na dobre odpłynął usłyszał krzyki matki.

 Matthew zbudził się z krzykiem we własnym pokoju. Obok siedziała rodzicielka, której przerażenie nie znikało.

 - Zemdlałeś, Matt. Musisz odpoczywać. – Poprosiła kobieta, poprawiając okład na głowie.

 - Gdzie Toni? – zaniepokojony szukał wzrokiem lekarki. Poza Patricią nie dostrzegł nikogo. Ciemność w pokoju.

 - Nie było jej tu. Znalazłam cię w łazience, bo długo nie schodziłeś na kolację. – Wyjaśniła, choć chłopak nadal czuł się zagubiony. Prawda zmieszała się z fikcją.

 - Zostaniesz tu? Proszę. – Poprosił, bojąc się zamknąć oczy. Dawno nie odczuwał takiego strachu.

 - Zostanę. Będę tu tak długo, ile trzeba. – Uśmiechnęła się do niego, całując w czoło. Matt walczył z ciałem. Usiłował wygrać i tę walkę. Niestety, lecz poniósł porażkę. Ciemność zabrała go ze sobą.

VI Nowy początek

0 | Skomentuj

Toni pozostała na dłuższym dyżurze, aby przypilnować wszystkiego po operacji. Do pomocy pozostała doktor Bernes co dzieliła się cennym doświadczeniem. Odłączyła Matta od respiratora, wybudzając z narkozy. Chłopak nie budził się. Matka siedziała przy swoim dziecku, oczekując otwarcia błękitnych oczu.

- Może ma jakiś przyjemny sen, że nie chce wracać. – Pomyślała na głos młoda lekarka.

- Ja chcę go tutaj. Niech wróci. – Chwyciła chłopca za rękę, aby odczuwał jej obecność.

- Wróci na pewno. Uratowaliśmy go w samą porę, bo trucizna mogła przedostać się do mózgu. – Wyjaśniła poziom minionego zagrożenia. – Muszę zapytać, a to dość ważne. Czy Matthew chce być taki jak jego ojciec? – Ledwo zadała pytanie, aż odczyty na monitorze uległy zmianie. Chory zbudził się, a serce wariowało wraz z liniami.

- Matt, spokojnie. Jestem tu. Nic ci nie grozi. – Pogłaskała go rodzicielka po głowie. – Odpoczywaj.

- Ma… Ma? – spojrzał z bólem w oczach na kobietę. Córka cudotwórcy zareagowała niemal błyskawicznie, podając niewielką dawkę morfiny. Ciało pacjenta wyciszało się. Uparcie dążył do pozostania przytomnym. Wygrał tę walkę.

- Witamy z powrotem, Matthew. Operacja przebiegła pomyślnie, więc za tydzień wrócisz do domu. – Uśmiechnęła się rówieśniczka ciepło do niego. – Wymieniliśmy ci zepsuty mechanizm na nowy. Już wszystko będzie dobrze.

- Nie będzie. – Syknął z bólu, podnosząc się do siadu. – Duch. On… - Nie dokończył przez powrót bólu. Ponownie odczuwał jak zjawa grzebała mu przy flakach. Takie uczucie nie należało do przyjemnych. – On zabił… Tatę.

- Nieprawda. On sam do tego doprowadził. Nie dbał o siebie, ignorował słowa innych i… I jego ciało nie wytrzymało. S… Skruszyło się. – Po policzkach spłynęły łzy. Nie zdołała ich ukryć przed światem. Strata męża nadal bolała psychicznie.

- Więc Duch cię tak urządził? To tłumaczy zepsucie baterii. Wyżarł z niej energię, ale trucizna musiała pochodzić z innego źródła. – Odezwał się geniusz Toni. Oboje popatrzyli przerażeni na nastolatkę. – Nie bójcie się. Przecież mój ojciec zajmował się Iron Manem. I ja mam nie wiedzieć takich rzeczy? No błagam. – Zachichotała głupawo, podając dawkę leków na wzmocnienie zniszczonego organu.

- Nie możesz… Powiedzieć… Nikomu. – Zacisnął zęby przez szwy. Dziewczyna pojmowała powagę tej informacji.

- Nikomu nie powiem. Daję ci moje słowo, a jest święte. Nazwijmy to tajemnicą lekarską, gdyby ktoś pytał. – Uśmiechnęła się, robiąc ostatni skan. Przyglądała się działaniu nowego mechanizmu. Była zachwycona z tak pozytywnych rezultatów. – No to skrócimy twój pobyt do trzech dni. Wszystko się układa, ale powiedz mi o drugim napastniku. Trzeba go namierzyć.

- Była… Była stara. Wiedziała, że… Że jestem… Nowym Iron Manem. – Przypomniał z obawą o życie rodziny, chociaż w tym przypadku bardziej bał się o doktor Yinsen. Została wmieszana w sekret rodziny Starków.

- Pierwszy raz słyszę o kimś takim, ale może potrafiła zmieniać wygląd. Są tacy przeciwnicy. Musiała mieć jakąś truciznę i podała ci ją.

- Madame Masque. To musiała być ta jędza! – wykrzyczała w gniewie matka chorego. – Mści się!

- Zemsta. -Szepnął cicho, wspominając o liście, która wisiała w pokoju. Położył się na wznak, a wzrok wbił w sufit. Powoli zamykał oczy. Potrzebował więcej energii do walki.

 Minęły trzy dni od incydentu. Matthew pożegnał się z Toni, dziękując za wszystko. Patricia czekała w samochodzie na niego. Chciał skłonić się do pewnego gestu.

 - Myślałam, że spieszysz się do domu. Zło nigdy nie śpi. – Wzruszyła ramionami, chowając kartotekę do szafki.

 - To może poczekać, bo chciałem… - Nieśmiałość zablokowała mu głos. Nerwowo drapał się po głowie.

 - Potrzebujesz coś na wszy? – zachichotała, nie mając pojęcia o prawdziwych zamiarach wypisanego pacjenta. Syn Rescue podał jej kartkę z adresem oraz numerem telefonu. – A to co?

 - Chciałbym cię poznać bardziej, ale… Ale i dowiedzieć czego mam nie robić. – Ponownie brakowało mu odwagi.

 - O! To dosyć oryginalny plan. Z chęcią do ciebie wpadnę. – Uśmiechnęła się, dając mu buziaka w policzek. Stark odpłynął myślami przy chmurach. – Hej! Tak robią przyjaciele. Wyluzuj.

 - Wybacz. – Wyszedł z transu, lecz nadal odczuwał urok. – Zobaczymy się jutro, tak? – dopytał dla pewności, a rumieńce nie schodziły z policzków.

 - Taki mamy plan. Zadzwonię po dyżurze. – Podała kartkę z numerem. – Chyba, że będą cię wzywać, bohaterze. Jednak nie radzę walczyć. Masz zdjęte szwy, bo plastry przyspieszyły leczenie, ale walka może być ryzykowna… Uważaj na siebie. – Przytuliła go na pożegnanie, a następnie rozeszli się w swoje strony. Nic nie mówiąc o planowanym spotkaniu myślał nad rozmową z wujkiem. Zwłaszcza o przeszłości.

V Mój bohater

0 | Skomentuj

Złoczyńcy świętowali zwycięstwo. Dzięki zagrywce Whiplasha kolejny bohater odszedł w zapomnienie. Pomimo wyjęcia odłamków nie mógł wrócić do zbroi. Groźbą był nieodwracalny paraliż. Ciągle leżał przykuty do łóżka, będąc skazany na innych ludzi.

 Mijały tygodnie od poprzedniego starcia, lecz stan kręgosłupa Rhodey’go wciąż nie ulegał zmianie. Za namową Pepper udał się do szpitala, aby sprawdzić, czy miał jeszcze szansę na wyzdrowienie. Matthew obwiniał się, gdyż tyle lat uczył się na następcę Iron Mana i był gotów do walki. Przegrało z nim serce.

 Po tym jak lekarka zbadała ciało wujka wyjaśniła im całą sytuację.

 - Dobrych wieści nie ma, ale to nie oznacza końca świata. – Zaczęła tłumaczyć. – To cud, że nadal nie doszło do paraliżu, ale kręgi zostały naruszone. Są ślady naruszenia nerwów, więc… - Nie zdołała dokończyć, gdyż ofiara doszła do głosu.

 - Jaka jest szansa na powrót do zdrowia? – zapytał, bojąc się o swoją przyszłość.

 - Plastry regeneracyjne powinny w pewnym stopniu ułatwić regenerację. Jednak i tak przyda się wzmocnienie szkieletu.

 - Nie. Nie zgadzam się na żadne implanty. – Zaprzeczył stanowczym tonem.

 - To bardziej stymulatory rdzeni kręgowych, ale szanuję pańską decyzję.

 - Wujku, spróbuj. Może to ci ułatwi życie. – Sam nie wierzył, iż takie miał zdanie co do technologii. Momentalnie zamilknął, wychodząc z sali. Żałował wypowiedzianych słów. Usiadł na ławce przed szpitalem, wpatrując się na żyjące miasto. Skupiał się na rodzinach co trzymały się za rękę i uśmiechały od ucha do ucha. Cały spokój zaburzył wybuch w centrum. Płacz oraz krzyk roznosił się po całej okolicy. W mgnieniu oka przed nim przejechały nosze z rannymi. Wpatrywał się jakby obserwował jakiś film, a to było życie. W takim właśnie się urodził. Świat potrzebował wybawcy. Obrońcy ludzkości.

 Gdy ruszył do biegu, nie martwił się swoim sercem. Zignorował fakt słabej kondycji fizycznej. Zdołał dobiec do odpowiedniego miejsca skąd zabrał swoją zbroję. Wzbił się w powietrze, szukając źródła kłopotów. Wylądował na dachu, rozglądając się za przeciwnikiem.

 - Kolejny blaszak? Czyżby trwała rekrutacja? – usłyszał głos zjawy, która przeszła przez zbroję. – No i proszę. Mechaniczne serce znalazłem. Myślałem, że umarłeś, Anthony. Moje ataki cię osłabiały. Jesteś zbyt silny, ale podziwiam to. – Zwiększył ścisk. Pilot ledwo mógł oddychać.

 - Ty… Zabiłeś… Iron Mana? – spojrzał przerażony na Ducha. Wszystko układało się w całość. Pragnął zemsty za ojca.

 - A więc jesteś kimś nowym? Zapewne nie fanem, bo kto chciałby być tak słaby jak on? – śmiał mu się prosto w twarz, a to jedynie prowokowało do ataku. – Ale dam ci żyć. Dostaniesz ostrzeżenie. – Wyjął rękę z pancerza. – Co oznacza, że jeszcze się spotkamy. – Po tych słowach ulotnił się. Komputer zbroi alarmował użytkownika o silnym przeciążeniu.

 - Wiem… Czuję. – Chwycił się za implant, próbując zapanować nad bólem. – Zabierz… Mnie do… Domu. – Wypowiedział polecenie do sztucznej inteligencji. Ta rządziła się swoim prawem i wybrała lepsze rozwiązanie. Szpital.

 Matthew rozbił się na tyłach szpitala. Zdjął pancerz, odsyłając do bazy. Resztkami sił podniósł się. Przekroczył próg szpitala. Wciąż ściskał za mechanizm. Oparł się o ścianę, szukając znajomej mu osoby.

 - Pomogę ci, chłopcze. Oprzyj się o mnie. – Zwróciła się do niego staruszka. Nastolatek zrobił tak jak chciała. Wspólnymi siłami dotarli do sali. Wyglądała inaczej od poprzednich. Zamglonym wzrokiem nie rozpoznał łóżek, chociaż prawda była inna. Żadne tam nie stały. Trafił do schowka.

 - To nie… Jest szpital? – czuł się coraz bardziej zdezorientowany. Powoli tracił grunt pod nogami.

 - Ależ jest. To schowek. – Wyjaśniła starsza persona pełna optymizmu. – Zabrałam cię tutaj, bo muszę ci coś zdradzić.

 - Co takiego?

 - Nie idź śladami Iron Mana, bo zginiesz. – Tyle powiedziała, podając mu substancję, która dodała mu więcej energii. Serce biło żywsze. Niczym narwaniec wybiegł z pomieszczenia na miotły i udał się do sali wujka.

 Gdy tam wszedł, nikogo nie zastał.

 - Wujku? Mamo? – nerwowo rozglądał się, lecz nikogo nie znalazł. Usiadł na krześle, uspokajając łomot w klatce piersiowej. Głęboko oddychał, zaś ból ponownie dał o sobie znać.

 - Matt, co ty tu robisz? – spytała Toni, podchodząc do niego. – Co ty brałeś? Hej! Mówię do ciebie. – Starała się nawiązać z nim kontakt. Spojrzała na poszerzone źrenice.

 - Mama? Gdzie… Ona jest? Gdzie… wujek? – zaczął zadawać stos pytań.

 - Wrócili do domu, a ty raczej tu zostaniesz. – Pomogła mu położyć się na łóżku. Podpięła do kardiomonitora, a dla ułatwienia oddychania podała tlen. Skany ciała nie dawały jej powodu do radości.

 - Są… W domu?

 - Tak, ale ciebie zatrzymuję. Muszę cię odtruć i naprawić implant. Możliwe, że czeka cię operacja. – Opowiedziała kolejność działań. – Pozwalam ci zasnąć. To może być ciężka noc.

 - Wiem. – To było jedyne słowo, które powiedział nim Morfeusz zabrał go do swojej krainy. Toni skontaktowała się z toksykologiem, aby stworzyć odtrutkę. Na szczęście nie mieli zbytnio do roboty. Zaaplikowała antidotum dożylnie. Organ zwolnił obroty.

 - Mogła zaatakować też implant. To rzadka trucizna, chociaż często używana przez terrorystów. – Wyjaśniła Victoria. – Dobrze, że dostał odtrutkę na czas. Jak serce?

 - Mniej więcej bije, ale rozrusznik ma do naprawy.

 - Raczej wymiana. Bateria jest uszkodzona. – Pokazała na skan z tabletu. – Jest w zapasach taki sam.

 - Więc przygotujmy go do zabiegu. – Z gotowością do działania zaaranżowała salę, natomiast dawna uczennica Ho podpięła chorego do respiratora. Zabrała na blok operacyjny z cyberchirurgii. Tylko tam znajdowało się zaplecze najwyższej generacji.

 Po szybkim rytuale jaki było założenie odzieży chirurgicznej, obmyciu rąk oraz włożeniu maski na twarz przeszły do pacjenta.

 - Skalpel. – Poprosiła kobietę, która podała ostrze odpowiedniej długości. Nie otwierały klatki piersiowej. Wystarczyło parę cięć przez tkanki, aby dostać się do urządzenia.

 - Odczyty w normie. Przygotuj zastępczą technologię, defibrylator i biowspomagacz. Zaraz go zatrzymamy. – Na myśl o asystolii zadrżał jej głos. – Spokojnie. Takie są procedury przy takim rodzaju mechanizmu. Nie cykaj się.

 - Nie mówię, że jestem cykor. – Wyjęła z szafki wszystko co potrzebowały do ingerencji. Każdy element położyła przy stole.

 Po odpięciu jednego kabla pojawiły się nierówne linie.

 - Nie panikuj. To normalne, bo serce odczuwa zmiany. Pospieszmy się z wymianą. – Zasugerowała, odpinając kolejny. Za każdym cięciem funkcje drastycznie zmieniały się, aż spadły do stanu krytycznego. Monitor zapiszczał.

 - Mam. Ten był ostatni. Ładuj łyżki na średnią moc. – Rozkazała, resetując rozrusznik. Z chorego uciekało życie.

 - Odsuń się. Strzelam. – Nie musiała nic więcej mówić. Pozwoliła jej pracować. Uderzenie nie powiodło się. – Jeszcze raz. – Wykonała ten sam odruch, aż linia zbliżała się do końca monitora. Umierał na ich oczach.

 - Nie. Nie pozwolę na to. – Młoda lekarka rozpoczęła masaż serca. Zaczęła czuć przypływającą adrenalinę. Miała wrażenie, iż ojciec dawał jej tę energię. Wykorzystała ją do walki o jedno istnienie. Dla wspomagania użyła epinefryny. – Dalej, Matt. Nie umieraj mi tu. – Ponowiła schemat przez brak rezultatów. Co chwilę podawała leki. Kropelki potu spływały z czoła.

 - Dobra. To się robi tak. – Bez wahania uderzyła pięścią w umiejscowienie serca. Toni patrzyła na nią z przerażeniem. Jednak dźwięk powracającego rytmu uspokoił ją. – No i wrócił. Czasem trzeba ostro.

 - Ale bez przesady. – Odetchnęła z ulgą. – Dobra. Zaszyjmy go.

 Lekarki sprawnie załatały dziury po wstawieniu nowego rozrusznika. Wszelkie bandaże owinęły wokół klatki piersiowej. Przez nie przebijało się błękitne światło. To był znak, że dziecko Iron Mana wciąż mogło oddychać. O samej ingerencji musiała powiadomić matkę. Wyjaśniła krótko, a przez słuchawkę usłyszała radość zmieszaną z płaczem.

IV Ponad wszystko

0 | Skomentuj
Matthew wrócił z matką do swoich czterech ścian. Jednak coś mu nie dawało spokoju. Wszystko stało się jasne, gdy usłyszał telefon rodzicielki. Niechętnie odebrała wiadomość. Krótki komunikat S.O.S. kazał jej szybko ruszyć do zbrojowni. Chłopak pobiegł za nią, bojąc się co mogli ujrzeć. Kobieta wskoczyła na fotel, przejmując ręcznie kontrolę nad zbroją. Widziała jak funkcje życiowe spadły. Najbardziej przeraziła się nieprzytomnością pilota.
- Wujek wyjdzie z tego? – spytał zmartwiony młody Stark. Rudzielec nie odpowiedział. Błagała w myślach, aby szpital nie był konieczny. W innym wypadku miałaby na karku Robertę, a tłumaczenie się prawniczce wiąże się z ryzykiem poznania prawdy.
Nagle pojawił się pancerz. Komputer wypuścił rannego, więc Pepper zabrała go do części medycznej. Leżał na boku przez wbite odłamki szkła.
- Nie możemy go ruszyć. Jeszcze uszkodzimy mu kręgosłup. – Wyjaśniła, kryjąc przerażenie pod maską powagi.
- Ale trzeba mu pomóc. Mamo, on musi trafić do szpitala!
- Nie przeniesiemy go. To za duże ryzyko. Jeden zły ruch i może skończyć z paraliżem. – Zaznaczyła główne ryzyko, a sama założyła rękawiczki. Do ręki wzięła pęsetę. – Jest zdany na mnie.
- Mogę pomóc. Wtedy pójdzie to sprawniej. – Spojrzał na kobietę. Ta bez sprzeciwu pozwoliła na babranie we krwi. Osłonił dłonie, trzymając metalowe narzędzie do usuwania odłamków. Ostrożnie pozbywali się pierwszych kawałków. Robili to bardzo delikatnie.
- Nie można naruszyć nerwów, mięśni i samych kręgów. Trzeba uważać. – Ostrzegła dodatkowo, choć to nie przestraszyło Starka.
Po dość długich minutach wyjęli je z ciała. Opatrzyli rany, obwijając je bandażem. Pozostała najgorsza część.
- Powoli przekładamy go na wznak. Na trzy. Raz. – Rozpoczęła odliczanie.
- Dwa.
- Trzy! – krzyknęli wspólnie, obracając rannego na plecy. Odetchnęli z głęboką ulgą.
- Dobra robota. Teraz niech odpocznie. – Uśmiechnęła się, zdejmując rękawiczki. Matt uczynił to samo wraz z zużytymi narzędziami. Usiadł na kanapie, myśląc nad wrogiem. Przez myśl przeszła mu zemsta. Patrzył na zniszczony egzemplarz War Machine oraz na Mark III. Zbroję, z którą związał przeznaczenie.
- Będę w pokoju. – Poinformował rodzicielkę przed opuszczeniem bazy. Nie skłamał, gdyż nie zamierzał ślepo działać przez emocje. Usiadł przy biurku, włamując się do danych T.A.R.C.Z.Y. Potrzebował rozeznać się w obecnej sytuacji z przestępcami. Na wolnej kartce robił listę wrogów, którzy byli niebezpieczni, a pozostali na wolności. Znalazł na niej sporo pseudonimów jak i prawdziwych tożsamości oponentów. Kartkę powiesił nad monitorem, aby pamiętać swój cel. – Robię to dla ciebie, tato. – Położył rękę na sercu, słysząc jego spokojne bicie. Zapowiadała się spokojna noc.

© Mrs Black | WS X X X